W myśl wprowadzonej w kraju centralizacji wszelkich usług publicznych, scentralizowano też system powiadamiania ratunkowego. Efekty tego są – jak pokazuje życie – wręcz opłakane. Wydaje się, że wprowadzane zmiany… pogorszyły bezpieczeństwo mieszkańców. Takie można odnieść wrażenie słuchając relacji osób, które próbowały telefonicznie wezwać pomoc.
O tym już pisaliśmy. Do niedawna było tak, że wybierając przykładowo numer alarmowy pogotowia ratunkowego, czyli 999, dzwoniący łączył się ze stanowiskiem dyspozytorskim najbliższej stacji pogotowia. Osoba telefonująca z Bielska-Białej czy powiatu bielskiego rozmawiała bezpośrednio z dyspozytorem bielskiego pogotowia. Ten wysyłał karetkę. Teraz, telefonując pod trzy dziewiątki albo numer alarmowy 112, dodzwaniamy się do któregoś z Wojewódzkich Centrów Powiadamiania Ratunkowego (WCPR). Co z tego wynika?
20 minut czekania
Oto świeży przykład z naszego regionu. – Byłem świadkiem jak w centrum Bielska-Białej starszy mężczyzna potknął się i jak długi wywrócił na trotuar. Uderzył z ogromną siłą głową o betonowy bruk. Rozbił okulary, z nosa i rozciętego czoła lała się krew, a sam poszkodowany – choć przytomny – był w ogromnym szoku i miał problem z podniesieniem się z ziemi – opisuje przebieg zdarzeń jeden z jego uczestników, dodając, że na pomoc mężczyźnie ruszyło dwóch przechodniów. – Zatelefonowałem pod 112 prosząc, aby na miejsce wysłano karetkę. Opisałem dokładnie, gdzie to się wydarzyło, jak dojechać, w jakim stanie jest poszkodowany. Myślałem, że to wszystko i lada moment usłyszę syrenę mknącej w naszym kierunku karetki pogotowia – opisuje.
Przeliczył się. „Głos” w słuchawce zaczął dopytywać o dokładny adres, pod którym zdarzenie miało miejsce. – Skąd to miałem wiedzieć? Wszystko wydarzyło się na wewnętrznym placu jednego z osiedli mieszkaniowych. Miałem biegać i szukać tabliczek z numerami, w czasie gdy krwawiący człowiek potrzebował pomocy?! – pyta retorycznie. – Mój rozmówca zaczął następnie dopytywać o moje dane personalne, okoliczności zajścia i tym podobne sprawy – dodaje. Wszystko to – wraz z chwilową przerwą w łączności (poszkodowany zaczął się nagle trząść i wysiłki osób, które przyszły mu z pomocą skupiły się na tym, aby go ratować) – trwało jakieś 10 minut. Na koniec rozmówca zapytał, w jakim mieście miał miejsce wypadek. – Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że nie rozmawiam z bielskim pogotowiem, tylko z kimś, kto o topografii stolicy Podbeskidzia nie ma zielonego pojęcia. I dopiero słysząc nazwę Bielsko-Biała, osoba, z którą rozmawiałem, jak się okazało z Katowic, przełączyła mnie do dyspozytora bielskiego pogotowia – dodaje nasz rozmówca.
Dalej już wszystko poszło sprawnie, lecz zgłaszający – jak przyznaje – musiał jeszcze raz wszystko wyjaśniać, co dodatkowo przedłużyło czas oczekiwania na karetkę. Efekt był taki, że zamiast po 5 czy 6 minutach (bo tyle czasu zajęłoby jej dotarcie z bazy na miejsce) pojawiła się na miejscu po około 20 minutach. – Gdyby chodziło o sytuację bezpośredniego zagrożenia życia, kiedy liczy się każda sekunda, poszkodowany pewnie by już nie żył – oburza się nasz rozmówca.
Może być gorzej…
Wojciech Waligóra, szef bielskiego pogotowia ratunkowego nie ukrywa, że obecnie – gdy uruchomiono WCPR-y – sytuacje takie jak ta opisywana są na porządku dziennym. – W tym wypadku wzywający pomocy miał nawet szczęście, że dodzwonił się do Katowic, a nie na przykład do Poznania czy Szczecina – przyznał wyjaśniając, że system działa tak, iż łączy nas z numerem 112 na pierwszej wolnej linii (gdy w Katowicach wszystkie są zajęte, przełącza gdzieś indziej). Dodaje przy tym, że może być jeszcze gorzej, bo plany są takie, aby zlikwidować dyspozytornie w poszczególnych stacjach pogotowia ratunkowego, a wtedy wszystko obsługiwać będą już tylko dyspozytorzy w WCPR-ach. To może oznaczać prawdziwy koszmar komunikacyjno-informacyjny. Przecież karetki nie są wzywane wyłącznie do starszych osób, które zaniemogły we własnym domu. Wiele sytuacji – jak chociażby ta opisywana – ma miejsce w terenie, a pomocy wzywają nierzadko osoby, które mogą nawet nie umieć dokładnie określić, gdzie miał miejsce wypadek. Dla lokalnych służb ratunkowych, doskonale znających teren, nie ma to aż tak wielkiego znaczenia. Dla kogoś z drugiego końca Polski – już tak. A przecież chodzi o każdą straconą sekundę, wyznaczająca cienką granicę pomiędzy życiem a śmiercią. Do tego dochodzi jeszcze stres. Dla większości z nas takie sytuacje nie są przecież czymś normalnym. Wzywając pomoc w tak traumatycznych okolicznościach, bardzo często to emocje biorą górę nad logicznym myśleniem i można się pogubić w tłumaczeniu okoliczności i miejsca zdarzenia.
A sprawa nie dotyczy tylko pogotowia. Wzywając policję (997 lub 112), też dodzwaniamy się do WCPR-u. Sytuacja jest analogiczna do opisywanej . Są też sytuacje, w których osoba kontaktująca się z mundurowymi, nie życzy sobie pośredników. Stąd też Roman Szybiak, pełniący obowiązki oficera prasowego bielskiej policji radzi, aby wpisać sobie do telefonu bezpośrednie miejskie numery komendy policji, aby móc bezpośrednio skontaktować się z dyżurnym czy też funkcjonariuszami prowadzącymi daną sprawę.
Z wypowiedzi Patrycji Pokrzywy, rzeczniczki bielskich strażaków wynika, iż w przypadku straży pożarnej jak dotąd w naszym regionie nie było komplikacji czy nieporozumień, związanych z opisywanym przez nas tematem.
W niektórych przypadkach, wybierając stare numery alarmowe (997, 998, 999), możemy być nadal bezpośrednio łączeni z dyspozytorami lokalnych służb ratunkowych. Jest to jednak sytuacja przejściowa, bo docelowo wszystkie te połączenia mają być obsługiwane przez numer alarmowy 112.
997 przełącza na 112 obecnie
Skoro już opisujecie jak to działa to wypadałoby opisać sprawę rzetelnie. W przypadku dyspozytorni medycznych działa taka sama zastępowalność, więc w przypadku gdy wszyscy dyspozytorzy w Bielsku będą zajeci to odbierze inny wolny dyspozytor. Z Poznania, Szczecina czy też Łomży. I ładnie szef pogotowia operuje półprawdami, że CPR będzie dysponował karetki.