Bielsko-Biała Cieszyn Kultura i rozrywka Żywiec Sucha Beskidzka Wadowice Oświęcim

Bibułkowy raj Marianny

Bibułkarstwem zajęła się z tęsknoty za ojczystą ziemią. Pod jej zręcznymi placami zaczęły rozkwitać kwiaty, które pamiętała z polskich łąk i ogrodów. To dawało jej siłę i nadzieję na lepszą przyszłość. Odkrytej wtedy pasji nie porzuciła już nigdy. Zaszczepiła ją w córce oraz wnuczce i marzy o tym, aby następne pokolenia również kontynuowały tradycję.

W Małopolsce bibułkarstwo było niegdyś bardzo rozpowszechnionym rękodziełem. Delikatne papierowe ozdoby powstawały w większości domów. Kobiety przystrajały nimi izby, święte obrazy, palmy wielkanocne, wieńce dożynkowe, przydrożne kapliczki i figury. Matki uczyły tej sztuki córki, babcie przekazywały ją wnuczkom. Lecz grzechynianka Marianna Polak (z domu Pieczara) umiejętności tworzenia kwiatów z bibuły nie wyniosła z rodzinnego domu, który opuściła w bardzo młodym wieku. Tuż po ukończeniu piątej klasy podstawówki dowiedziała się, że musi iść na służbę. – Gdy przyszłam ze szkoły ze świadectwem, myślałam, że następnego dnia się wyśpię, a potem sobie pobiegam. Ale wcześnie rano mama mnie obudziła i powiedziała: Maryś, wstańże. Przyszła twoja chrzestna, zaprowadzi cię do ludzi, u których będziesz dzieci bawić – wspomina.

W czasie II wojny światowej dała się namówić na dobrowolny wyjazd do pracy w Niemczech. Omamiły ją zapewnienia, że będzie mogła pomagać rodzinie, wysyłać paczki do domu. Zaznała tam wielu krzywd, choć niekoniecznie od Niemców. – Gdy koleżanki z Grzechyni zostawiły mnie na pastwę losu w obcych stronach, bez jedzenia i picia, pomogła mi właśnie Niemka – opowiada. W III Rzeszy Marianna ciężko pracowała w gospodarstwie rolnym, a w wolnym czasie zaczęła się uczyć wykonywania ozdób z bibuły. Sama, bez niczyjej pomocy. Metodą prób i błędów dochodziła to tego, jak nadać odpowiedni kształt płatkom, owijać łodyżki, łączyć poszczególne elementy.

INSPIRACJA W OGRODZIE

Stworzyła wokół siebie bibułkowy raj pełen polskich kwiatów – maków, chabrów, stokrotek i malw. Nadszedł jednak czas, gdy musiała go porzucić. Wczesną wiosną 1945 roku do miejscowości, w której przebywała, zbliżył się front. – To była Niedziela Palmowa. Na budynki zrzucano bomby, więc ukryliśmy się w lesie. Gdy stamtąd wyszliśmy, trafiliśmy na Ruskich, którzy powiedzieli, że skoro tyle lat pomagaliśmy Niemcom, teraz musimy pomóc Armii Czerwonej. Dla nich przepędziliśmy stado niemieckich krów aż do Zatora. Tam pozwolili nam odejść, a nawet odwieźli nas na pociąg do Wadowic – wspomina Marianna Polak.

W kraju wróciła do bibułkarstwa, a z czasem zasłynęła ze swoich ozdób na całą okolicę. Inspiracji nie musiała szukać daleko. Wystarczyło, że wyszła do przydomowego ogródka. – Patrzyłam na kwiaty i próbowałam zrobić takie same – mówi. Jedną z najszczęśliwszych chwil w jej życiu była ta, w której jej córeczka Zosia sama sięgnęła po kawałek bibuły i próbowała naśladować czynności mamy. – Od najmłodszych lat fascynowały mnie kwiaty, które wychodziły spod palców mojej mamy. Marzyłam o tym, by nauczyć się robić równie piękne. A kiedy opanowałam tę umiejętność, zaczęłam ją wykorzystywać przy każdej okazji – wspomina z uśmiechem Zofia Lepianka, córka Marianny. Młodsza z kobiet poświęca bibułkarstwu cały swój wolny czas. Kwiaty robi zarówno dla siebie, jak i dla każdego, kto ją o to poprosi. Czasem, gdy obudzi się w nocy i nie może ponownie zasnąć, wyciąga kolorową krepinę, druciki, klej, nożyczki i przystępuje do pracy nad kolejnym bukietem. – Nic mnie bardziej nie odpręża i nie uspokaja – wyznaje.

OCALIĆ TRADYCJĘ

Bakcyla bibułkarstwa połknęła również córka Zofii – Renata Lepianka. Przed każdymi świętami obie kobiety spędzają długie godziny na przygotowaniu bogatej dekoracji domu. W bożonarodzeniowej dominuje biel, a z kolei wielkanocna jest bardzo kolorowa. Pełno w niej krokusów, tulipanów, narcyzów, bazi oraz barwnych jajek. Tylko te ostatnie nie są wykonane z bibuły. To ażurowe ozdoby z krochmalonego kordonku nawijanego na baloniki, które przebija się i usuwa, gdy nici dobrze wyschną i stwardnieją. – Robimy tą techniką nie tylko jajka, ale także bombki choinkowe. Jedne i drugie są bardzo efektowne, choć ich tworzenie nie daje aż takiej satysfakcji, jak wykonywanie kwiatów z bibuły. Poza tym jest dla mnie bardzo ważne, by podtrzymywać lokalne tradycje. A bibułkarstwo jest już wymierającym rękodziełem, które uprawia naprawdę niewiele osób. W Grzechyni chyba nikt prócz nas. Dlatego sprawia mi ogromną radość, że dzieci chętnie się go uczą – mówi Renata Lepianka, która jest nauczycielką w Szkole Podstawowej Nr 4 w Zawoi Przysłopiu i na zajęciach dodatkowych dzieli się z uczniami swoją pasją. – Gdy widzę efekty ich pracy i przyjemność, z jaką się jej oddają, jest to dla mnie najpiękniejsza zapłata.

Z kolei Zofia prowadzi czasem warsztaty bibułkarskie w świetlicy w Grzechyni. Ale przede wszystkim chciałby móc nauczyć tej ginącej sztuki wnuczkę. – Niestety na razie jej nie mam. Przekazanie pałeczki kolejnemu pokoleniu jest też wielkim marzeniem mojej mamy, która w lipcu skończy dziewięćdziesiąt cztery lata. Zapowiada, że nie przestanie tworzyć kwiatów, dopóki nie zacznie tego robić jej prawnuczka – śmieje się Zofia Lepianka. 

 

google_news