Kultura i rozrywka Żywiec

Dom pełen skarbów

Stanisław Furtak. Fot. Beata Stekla

Stanisław Furtak z Pietrzykowic posiada w rodzinnym domu prawdziwy skansen polskiej wsi. Wśród jego zbiorów, gromadzonych od bez mała 30 lat, znajdują się stare sanie, wozy oraz sprzęty używane dawniej w gospodarstwie domowym czy na roli. Wszystko jest pięknie odnowione i wyeksponowane.
Pietrzykowianin robi to, aby zachować klimat i tradycje małych gospodarstw, dla których we współczesnym świecie zabrakło miejsca.

Swoje „muzeum” urządził w części domu, którą dawno, dawno temu zajmowały stajnia i chlewnia. Większość wozów została podwieszona pod sufitem, bo to, co najciekawsze, mają pod spodem. Aby można było zastosować takie rozwiązanie, wzmocnił konstrukcję pomieszczenia – według własnego pomysłu i własnymi rękami. Wśród cudowności, które tam zgromadził, znajduje się m.in. tragacz, czyli rodzaj taczek pomocnych przy zwożeniu siana. Obok wozów leżą wiekowe chomąta, jedne przeznaczone dla wołów, inne dla krów, jeszcze inne dla koni. Jest przedwojenna pralka, która obudowę i bęben ma drewniane, a mimo to, w czasach jej świetności, pranie było obracane za pomocą napędu elektrycznego. Jest tam wiele wyrobów z wikliny, gdyż w dorzeczu Soły i Koszarawy rosło jej ongiś mnóstwo.

W osobnym pomieszczeniu Stanisław Furtak pieczołowicie odtworzył dawną kuchnię z piecem kaflowym. – To było serce każdego domu. Tam gotowano jedzenie, które miało zupełnie inny smak i aromat niż to dzisiejsze, przygotowywane na kuchence gazowej lub elektrycznej – mówi. W kuchenny klimat sprzed lat wpisują się stary kredens po babci i potężny zlew w dawnym stylu. Z kątów wyglądają kołowrotek i maśniczki. W szafie znajdujemy kolejne fantastyczne urządzenie, którego zadaniem było ułatwienie i przyspieszenie zbierania borówek.

Stanisław Furtak ze wełnionką matki biskupa Pieronka. Fot. Beata Stekla

W szufladzie solidnego stołu leżą foremki, za pomocą których formowało się „czekoladki” na choinkę. – Masę robiło się na ciepło z kakao owsianego, ceresu (rodzaj margaryny – przyp. red.) i mączki cukrowej. Wylewało się ją do foremek, a foremki wkładało do śniegu, aby ich zawartość zastygła. Na koniec „czekoladki” owijało się w złotka, które zachowywaliśmy po innych słodyczach, i wieszało na drzewko – opowiada Stanisław Furtak.

Na krześle obok stołu leży inny rarytas. To wełnionka, czyli gruba wełniana chusta, którą kobiety okrywały głowę i górną połowę ciała, wychodząc z domu w zimowe dni. – Ta należała do mamy świętej pamięci biskupa Tadeusza Pieronka – podkreśla nasz rozmówca. Ściany kuchni zdobią makatki, wyhaftowane kiedyś przez pracowite gospodynie w długie zimowe wieczory. Kilka takich tkanin spoczywa w szufladzie babcinego kredensu.
Stanisław Furtak swoje „eksponaty” zdobywa dzięki rozmowom z ludźmi i uruchamianym dzięki nim kontaktom. Żeliwne elementy zwykle są w dobrym stanie, gorzej z drewnianymi. Dlatego – kiedy już zdobędzie wypatrzoną rzecz – przystępuje do jej renowacji. Jeżeli można ją uratować, zaczyna od wytępienia korników. Potem zabezpiecza drewno przed grzybami. Jeżeli dany element wymaga odtworzenia, wyrabia go z takiego samego materiału i tym samym sposobem jak kiedyś. – Swego czasu dostałem od szwagra stare sanie. Drewniane części kompletnie zgniły. Po jakimś czasie szwagier wpadł w odwiedziny i oczom nie wierzył, że to ta sama rzecz, którą mi podarował – uśmiecha się Stanisław Furtak.

Pietrzykowianin ma 69 lat. 44 lata przepracował w Fabryce Samochodów Małolitrażowych, a potem w bielskiej firmie Fiat Auto Poland. Na emeryturę przeszedł pięć lat temu i wtedy na dobre zajął się swoją kolekcją. Rozdział poświęcony jemu i jego pasji można znaleźć w książce „Przodkowie i my. Album z życiorysami pietrzykowian”, wydanej z okazji 700-lecia istnienia wsi.

google_news