To był ostatni jego wywiad. Udało nam się porozmawiać z Aleksandrem Józefem Sułkowskim, tytularnym X Księciem Bielska, o wspomnieniach z rodzinnego miasta, sentymencie, który pozostał, życiu w Wiedniu i kontaktach z Polakami.
To ostatni wywiad, jakiego udzielił książę. Zmarł 8 marca 2020 roku, kilkanaście dni po tej rozmowie. Miał 79 lat. W ostatnim czasie chorował. Miał jednak nadzieję, że zawita do Bielska raz jeszcze, aby zobaczyć kaplicę zamkową pw. św. Anny po gruntownych zmianach. Nie doczekał tego.
– To zaszczyt i nobilitacja, że udało się księcia przekonać do wywiadu. Czy możemy wspólnie wybrać się w sentymentalną podróż w przeszłość?
– Z przyjemnością odbędę taką podróż.
– Urodził się książę w marcu 1940 roku w Wiedniu, ale pierwsze lata życia spędzał również w Bielsku. Jakim je książę pamięta?
– Muszę panią redaktor już na samym początku naszej rozmowy niestety rozczarować. Nie pamiętam absolutnie nic z miasta. Opuściłem Bielsko jako niespełna pięcioletnie dziecko i moje wspomnienia ograniczają się jedynie do zamku, jego ogrodów oraz jednego z majątków koło Bielska, którego nazwy niestety nie pamiętam.
– Gdy książę słyszy słowo rodzice, to myśli o…
– Moi rodzice byli małżeństwem absolutnie doskonałym, choć w swoich charakterach tak różnymi osobami. Podczas gdy moja mama stąpała twardo po ziemi, miała wielki zmysł organizacyjno-przedsiębiorczy, tata był typem romantyka kochającego muzykę, literaturę, filozofię… i polowania. Ukoronowaniem tej wielkiej miłości były – po przyjściu na świat kilka lat wcześniej córki i straceniu nadziei na męskiego potomka – moje narodziny.
– Czy rodzice utrzymywali po wojnie kontakty z Polakami, może z polską arystokracją?
– Moi rodzice mieli bardzo bogate życie towarzyskie, mnóstwo przyjaciół i znajomych. Bardzo wiele osób pomagało nam, szczególnie w pierwszym okresie po przyjeździe do Austrii. Czy mieli kontakty z Polakami, z polską arystokracją? Tak, świadectwem tego jest domowa księga gości.
– A czy bielski zamek, w którym dziś mieści się Muzeum Historyczne, jest dla księcia symbolem domu?
– Tak, jak najbardziej. Przez wiele lat mojego dzieciństwa bardzo często śniłem o zamku. I nie były to przyjemne sny. To nie były sny małego księcia, tylko chłopca wyrwanego nagle i niespodziewanie ze swojego domu, ciepłego i pewnego otoczenia. To był przez stulecia dom moich przodków i tylko przez kilka lat mój dom rodzinny, ale w moim sercu pozostanie on moim domem na zawsze.
– Jakim go książę pamięta? Czy ma w nim ulubione przestrzenie, gdzie czuje się po prostu dobrze?
– Ulubionym miejscem moim i mojej starszej siostry były główne schody zamkowe. Tam najbardziej lubiliśmy się bawić, co niekoniecznie podobało się naszej opiekunce i jeszcze mniej naszym rodzicom. Pamiętam, że raz doszło do nieprzyjemnej sytuacji, gdy podczas zabawy niechcący popchnąłem moją siostrę, która upadając, dosyć mocno się zraniła. Od tego czasu był to dla nas teren zamknięty, ale tylko na pewien czas.
– Jak często odwiedzał książę przez te wszystkie lata miasto nad Białą, które jest gniazdem książęcego rodu Sułkowskich?
– O wiele za rzadko! Wiem, że tego już nie da się nadrobić, ale mam wielką nadzieję, że uda mi się jeszcze zobaczyć Bielsko. Po raz pierwszy po wyjeździe do Austrii byłem w Bielsku w latach 60., kilkakrotnie w latach 70., gdy poznałem ówczesnego dyrektora zamku pana Oczko. To był przemiły człowiek, którego gościliśmy i u nas w Wiedniu. W następnych latach w różnych odstępach czasu. Nie liczę tutaj moich przejazdów przez Bielsko, bo te były w drodze do Krakowa, rodzinnego miasta mojej małżonki, wielokrotne.
– Jest książę dumny ze swojego rodzinnego miasta?
– Ja kocham Bielsko bardzo. Miłości tej nie wyssałem, jak to się mówi, z mlekiem matki, bo mama nie była bielszczanką, ale na pewno przejąłem w genach od mojego ojca, który też niezmiernie kochał Bielsko i był niezwykle dumny, że pochodzi z tego miasta, z tej części świata. Po naszym wyjeździe do Austrii nie pamiętam, aby rodzice często rozmawiali o Bielsku. Wiem, że mieli go w sercu, ale był to dla nich, a szczególnie dla mojego ojca, bardzo bolesny temat. Rodzice nigdy nie mieli złudzeń, nadziei na powrót. W późnych latach 60., krótko przed śmiercią, mama opowiadała mi dużo o życiu na bielskim zamku i pamiętam, jak powiedziała, że te kilka przedwojennych lat w Bielsku było najpiękniejszym czasem w jej życiu. Ja zawsze mówiłem i mówię o sobie, że jestem bielszczaninem. Nieraz w różnych krajach świata musiałem sporo w tej sprawie wyjaśniać, ale czyniłem to chętnie i z wielką dumą. Moim wielkim pragnieniem jest być pochowanym w Bielsku-Białej.
– Bielsko nazywane było Małym Wiedniem. Czy nie było w tym przesady?
– Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć, bo jak już powiedziałem – nie pamiętam miasta z tamtych czasów. Nie mogę przypomnieć sobie, aby moi rodzice używali kiedyś tego porównania, na pewno bym usłyszał. Ale pamięć jest zawodna.
– Ostatnie wizyty księcia w Bielsku-Białej miały miejsce w 2014 i 2015 roku. Jaki był ich cel?
– W 2014 roku odbył się na zamku zjazd rodziny Sułkowskich, która jest rozrzucona po wielu krajach i kontynentach, a równocześnie została otwarta wystawa poświęcona naszej rodzinie. W maju 2015 roku byłem w Bielsku-Białej dwukrotnie. Za pierwszym razem, aby przekazać w depozyt dyplomy, dokumenty i listy z archiwum rodzinnego, które jak wiem już niebawem będą dostępne dla odwiedzających zamek. Następnie na uroczystościach jubileuszu małżeństwa moich przyjaciół Wandy i Jana Jurczyków.
– Bielszczanie są zainteresowani historią miasta. Są jej świadomi i chcą wiedzieć jeszcze więcej. Z dużym sentymentem przeglądają stare pocztówki czy zdjęcia, na których odnajdują Bielsko sprzed lat. Często pytają o ród Sułkowskich. Wielu czuje więź. Czy książę jest tym zaskoczony?
– Przede wszystkim niezmiernie ucieszony, ale i bardzo zaskoczony. Pozdrawiam wszystkie te osoby z całego serca.
– A co książę powie o badaniach nad historią książęcego rodu Sułkowskich doktora Grzegorza Madeja? Czy wszystkie fakty były księciu znane, czy może niektóre były zaskoczeniem?
– Muszę powiedzieć uczciwie, że wiele faktów nie było mi w ogóle znanych, niektóre znałem tylko pobieżnie, o innych gdzieś tam coś słyszałem. Wie pani, mój ojciec umarł stanowczo za młodo, ja miałem wtedy dopiero 16 lat i po prostu wielu rzeczy nie zdążył mi opowiedzieć. Tato pozostawił wiele notatek, zapisów dotyczących historii naszego rodu, ale to oczywiście kropla w morzu w porównaniu z tym, co dr Madej odkrył, zbadał, opublikował. Nie sposób przecenić roli doktora Madeja – mojego kochanego Grzesia, bo tak wolno mi się do niego zwracać, w tym wszystkim, co zrobił i nadal robi dla mojej rodziny i dla mnie. Jestem mu tak bardzo za to wszystko wdzięczny! Chciałbym też wyrazić moje podziękowania i wdzięczność dyrektor muzeum Iwonie Purzyckiej, za czasów dyrektorstwa której zamek tak niebywale wypiękniał, a nawet zmienił się nieco architektonicznie. Zadaszenie podwórza zamkowego uważam za coś wspaniałego. Bardzo chciałbym wymienić jeszcze jedno nazwisko – mianowicie Piotra Keniga, który dzięki swojej perfekcyjnej znajomości języka niemieckiego jest w wielu sytuacjach i kontaktach niezastąpiony. Jeszcze nie tak dawno kontakty z muzeum oraz narracja historyczna o Sułkowskich wyglądała zupełnie inaczej, ale nie ma sensu o tym mówić, bo dla mnie to przeszłość. Liczy się teraźniejszość i to, co przyjdzie. Tak bardzo cieszę się z mającego się odbyć remontu kaplicy zamkowej, z nowej stałej ekspozycji historycznej, która będzie również w części poświęcona naszej rodzinie. Bardzo chciałbym być na ich otwarciu.
– Jak książę radzi sobie z tęsknotą za krajem, a może i miastem, z którym jest sentymentalnie związany?
– Ja nigdy nie byłem odcięty od Polski, chociażby z powodu mojego prawie czterdziestoletniego małżeństwa z Polką. Bywaliśmy w jej rodzinnym mieście Krakowie. Nasze mieszkanie nawet w swoim wyposażeniu miało wiele polskich akcentów. Nasz dom zawsze stał otwarty dla gości z Polski. I teraz, w ostatnich latach odwiedza mnie wielu bielszczan – jak moi „zamkowi przyjaciele”: Iwona, Grzegorz i Piotr czy Wanda z Janem.
– Czy zna książę wszystkie miejsca w Wiedniu związane z książęcym rodem Sułkowskich, o których pisze dr Madej?
– Muszę przyznać uczciwie, że wszystkie nie były mi znane, choć są tak silnie związane z historią naszej rodziny. W międzyczasie nadrobiłem nieco zaległości, ale jeszcze nie wszystkie.
– W lutym obchodziliśmy w Bielsku-Białej 100. urodziny pani Johanny Krumpholz, która z atencją opowiadała o znajomości z księciem. W jakich okolicznościach państwo się poznali?
– Ach moja kochana Nina (niemiecki skrót imienia Johanna – przyp. red). Trudno w to uwierzyć, że skończyła 100 lat, ona jest nadal niesamowita. Jak się poznaliśmy? To było tuż po moim ślubie, początek lat 70., tak więc znamy się już prawie pięćdziesiąt lat. Na jednym z wiedeńskich balów ona była ze swoim mężem. Moja żona zwróciła mi uwagę na tę nadzwyczaj atrakcyjną parę. Powiedziała, że chętnie poznałaby bliżej tych państwa. Nie trzeba było długo czekać, już niebawem moja żona rozmawiała z Johanną. Gdy po kilku wymienionych zdaniach okazało się, że jest ona bielszczanką, moja radość była bezgraniczna, nie mogłem w to dosłownie uwierzyć. I tak zaczęła się ta trwająca już prawie pół wieku przyjaźń. Z jej mężem Aloisem dzieliłem pasję strzelecką, byliśmy całe lata w tym samym klubie. W międzyczasie zaprzyjaźniłem się również z jej córką Verą Winter, która dzieli swoje życie między Bielskiem-Białą a Wiedniem, a u której, w jej bielskim domu, zawsze mieszkam i mam nawet „swój pokój” z widokiem na Szyndzielnię. Syn Very, a wnuk Johanny – Andy, będzie kiedyś wykonawcą mojej ostatniej woli, zresztą traktuję go jak mojego syna. Ta cała trójka jest już od dawna moją rodziną.
– Książę był dwukrotnie żonaty z Polkami. Skąd taki wybór?
– To nie wybór, to przeznaczenie i siła uczuć. Nigdy nie planowałem tego, nigdy nikt nie kierował mnie w tym kierunku. A czy można wyobrazić sobie lepszą żonę od Polki?
– Miał książę czas na realizację swoich pasji?
– Tak, przede wszystkim pasji sportowych i technicznych, od elektroniki po informatykę, jak i motoryzacyjnych. Do niedawna jeszcze chodziłem regularnie na strzelnicę sportową i na pływalnię.
– Bielszczanie zapewne chcieliby poznać bliżej księcia. Czy będzie przesadą, jeśli zapytam o ulubione danie, preferowany trunek?
– Ależ dlaczego miałbym nie odpowiedzieć na to pytanie? Bardzo lubię dobre jedzenie i jeśli nie jem w domu, to idę chętnie do restauracji. Smakuje mi klasyczna kuchnia austriacka i oczywiście wszelkie specjały kuchni polskiej, ale o te jest w Wiedniu bardzo trudno. Chętnie zjem też od czasu do czasu coś z zupełnie innej części świata. Tak naprawdę ulubionego dania nie mam, aczkolwiek widząc w menu kaczkę, w jakiejkolwiek by nie była postaci, prawie zawsze ją zamawiam. Jeśli chodzi o trunki, to lubię białe wino i piwo. W ostatnich latach stałem się koneserem fantastycznych nalewek domowej roboty, które robią i którymi regularnie zaopatrują mnie przyjaciele z Bielska-Białej. Piję również bardzo dużo ostrej i mocno słodzonej kawy.
– Czego książę życzyłby bielszczanom?
– Życzę bielszczanom wszystkiego, co najlepsze.
Na pewno niania więcej umiałaby powiedzieć z życia księcia w dzieciństwie w Polsce widoczna na zdjęciu, gdyby żyła. Takie sentymentalne historie z umiłowaniem do tytułów, związków szczególnie dobre w Krakowie, Małopolsce.
Piękna historia Księcia Aleksandra Józefa Sułkowskiego o której tak mało wiedziałam ! Przykre to, że nie zobaczył jeszcze raz Bielska-Bialej. Dziękujemy za to, czym może się pochwalić dzis nasze miasto – pięknym ZAMKIEM , ktorego uwielbiam fotografować o każdej porze roku i gdy tylko jestem w JEGO pobliżu!