Wchodzą nowe przepisy dotyczące odpłatności za pobyt w przedszkolach samorządowych. Ze zmiany tej na pewno nie ucieszą się rodzice, bo okazuje się, że nic innego jak dodatkowe „grzebanie” w ich portfelach.
Zgodnie z przepisami, samorządowe przedszkole musi zagwarantować 5-godzinną bezpłatną opiekę dla malucha. To tak zwana podstawa programowa, która prowadzona jest najczęściej od 8.00 do 13.00. Rodzice, którzy przyprowadzają dzieci do placówki na przykład o 7.00 i odbierają je około 16.00, muszą za te dodatkowe godziny zapłacić. Jedna godzina nie może kosztować więcej niż 1 zł (dodatkowa opłata to posiłki, ale to odrębny temat). Tymczasem w życie weszła ustawa o finansowaniu zadań oświatowych, która wnosi sporo zamieszania.
– Najważniejsza to zmiana umów zawieranych z rodzicami z cywilnoprawnych na publicznoprawne. Dla rodziców oznacza to, że do tej pory mieli odliczane z płatności, gdy dziecko było nieobecne w przedszkolu. Teraz zmiana powoduje, że takich odliczeń już nie będzie, a rodzice będą musieli zapłacić za całość, bez względu na to, czy dziecko było, czy też nie – mówi Sylwia Góra, sekretarz gminy Gilowice.
Jak miałoby to wyglądać w praktyce? Jeśli dziecko przebywa w przedszkolu od 7.00 do 16.00, to opłata za jego pobyt wynosi dziennie 4 zł. W ciągu tygodnia daje to sumę 20 zł. Gdy maluch chorował na przykład przez dwa tygodnie, to przy kolejnej płatności dyrekcja placówki za nieobecność przedszkolaka odliczała rodzicowi od wystawionego rachunku 40 zł. Teraz takiego odliczania ma już nie być.
– To rozwiązanie mocno krzywdzące rodziców – mówi matka jednego z przedszkolaków z Żywca. – Gdy dziecko zachoruje, będzie trzeba zapłacić całość za przedszkole. Ale nikt nie bierze pod uwagę tego, że w tym momencie rodzic musi wziąć tak zwaną opiekę, jako zwolnienie z pracy. Przez to będzie miał niższą pensje. Można też wziąć opiekunkę do dziecka, za co oczywiście też trzeba zapłacić. Widzę, że to kolejny sposób na drenowanie naszych kieszeni.