Wydarzenia Bielsko-Biała Cieszyn

Kiedy na granicy były kontrole. Przemytnicze sztuczki z walutą

Dawniej na granicy w Boguszowicach * Fot. Krzysztof Marciniuk

W latach 90. minionego wieku, praktycznie w każdym tygodniu służby celne pracujące na przejściach granicznych w regionie cieszyńskim, wykrywały przemyt obcej waluty. Najczęściej rekwirowano dolary amerykańskie, marki niemieckie, szylingi austriackie i korony czeskie. Euro wtedy jeszcze nie było w obiegu.

Walutę zwykle upychano w różne zakamarki samochodów, bądź ukrywano w przemyślnych skrytkach. Ludzie próbujący banknotowego przemytu liczyli zapewne na łut szczęścia. Niektórzy nawet zgłaszali pewne kwoty, chcąc zmylić czujność służb celnych. Jedno trzeba przyznać: metody stosowano rozmaite, a niektóre wręcz wprowadzały celników w osłupienie.

Oto obywatel Wietnamu na stałe mieszkający w Czechach, wyjeżdżając z Polski miał zezwolenie na 60 tys. USD. Celnicy przyjrzeli się jednak dokładnie jego samochodowi, no i znaleźli jeszcze 40 tysięcy lewych zielonych. Wedle ówczesnego taryfikatora, groziło mu do 500 mln zł grzywny i przepadek nielegalnie wiezionych dolarów. W jeden z niedzielnych wrześniowych wieczorów, granicę przekraczał mieszkaniec Cieszyna i „za­pomniał” zgłosić wywóz 40 tys. DM. Podał, że ma 3000. Później tłumaczył, że nadwyżka pochodzi z oszczędności i pożyczki od znajomych. Prokuratura zajęła walutę i samochód, którym jechał.
Niektórzy szli na całość i nie bawili się w chowanie pieniędzy. Pewien mężczyzna włożył 30 tys. niemieckich marek do reklamówki, którą postawił na tylnym siedzeniu samochodu. Nie udało się…

Byli też rekordziści. Akwizytor zarabiający 2,5 mln zł miesięcznie, przemycał prawie 190 tys. DM, czyli ok. 2,7 mld zł. Twierdził, że sam kiedyś zarobił 25 tys. na Zachodzie, a resztę pożyczyli mu do­brzy ludzie. Marki miał schowane w bagażniku i pod dywanikami na podłodze auta, należącego do firmy, w której pracował. Po co wy­woził „oszczędności”, nie powiedział. W czołówce był również 25-letni młodzian, który wpadł na próbie przemytu ponad 110 tys. USD. Przebrał dodatkowo miarkę, gdy próbował przekupić celnika. Nie brakowało też miłośników waluty naszego południowego sąsiada. Pewien andrychowianin „uzbierał” ponad milion koron czeskich i stawił się najpierw na moście Przyjaźni, gdzie powiedział, że chce przewieźć dużą sumę koron. Został zawrócony, bo nie miał zezwole­nia. Wtedy pojechał na most w Boguszowicach, gdzie już nic nie mówił… i wpadł.

Za przemyt brały się również panie. Jedna z nich została przyła­pana na próbie wywozu dwudziestu paru tysięcy marek niemieckich i opowiedziała historyjkę o tym, jak to poznała miłe małżeństwo z Włoch, które po prostu pożyczyło jej pieniądze. Chciała kupić mie­szkanie, ale zmieniła zamiary i jechała właśnie, żeby dług oddać. Nie potrafiła podać nazwiska włoskich małżonków, ani miejsca ich zamieszkania. Umówiła się z nimi w pewnym sklepie. Jadąca z nią inna ko­bieta też miała szczęście przypadkowo poznać Włocha, który dał jej „zielone” na rozkręcenie w Polsce interesu. Niestety również rozmyśliła się i wiozła pożyczkę do Italii.

Jesienią 1994 roku szczęście nie dopisało polsko-holenderskiej parze, choć wszystko w zasadzie było w porządku, gdy celnik przystąpił do kontroli. Para okazała deklaracje dewizowe, które miały świadczyć o tym, że pieniądze zostały wcześniej wwiezione do Polski przez obcokrajowca. Dokumenty te zostały jednak zakwestionowane jako sfałszowane. W śledztwie okazało się, że wystawił je funkcjona­riusz z Urzędu Celnego we Wrocławiu. Dowiedziono, że pieniądze nie były zgłoszone przy wjeździe do Polski i tak naprawdę cała operacja była fikcyjna. Do postawienia pieczątki i złożenia podpi­su na deklaracjach, celnika nakłoniła kobieta – mieszkanka War­szawy. Holender przekonywał, że nie zna naszego prawa dewizo­wego. A przedsiębiorcza para chciała wywieźć ponad 100 tys. DM, ponad 109 tys. szylingów i blisko 33 tys. USD. W złotówkach wy­nosiło to ponad 2,5 mld…

google_news