Wydarzenia Sucha Beskidzka

Kocia wierność

Misia bardzo boi się jadących samochodów, więc stara się iść jak najdalej od krawędzi jezdni, wzdłuż murów domów i szpitalnego ogrodzenia. Czy pada deszcz, czy żar leje się z nieba, Misia codziennie przemierza najbardziej ruchliwą ulicę Makowa Podhalańskiego, by dotrzeć przed blok swojej pani. I cierpliwie czeka aż do zmroku. Potem odchodzi i wraca następnego dnia. A pani wciąż nie ma…

O psach wiernych poza grób pisze się książki, kręci filmy, stawia się im pomniki. Rzadko wspomina się o tym, że i koty potrafią być równie lojalne. A tak rzeczywiście bywa. Na przełomie 2012 i 2013 roku głośno stało się o kocurku imieniem Toldo z włoskiego miasteczka Montagnana. Zwierzak od ponad roku codziennie odwiedzał grób swojego pana i za każdym razem przynosił mu drobne prezenty – liście, gałązki, patyczki, a nawet plastikowe kubeczki!

Podobna historia rozgrywa się w Makowie Podhalańskim, a jej bohaterka jest kotką umaszczoną niemal identycznie jak Toldo – szarą, pręgowaną, z białymi elementami. Misia wprawdzie nie przychodzi na mogiłę swojej pani, ale też zapewne nie wie o jej śmierci. Czeka na nią cierpliwie przed blokiem, z nadzieją patrząc na każdą nadchodzącą osobę. Czasem siedzi blisko wejścia do klatki schodowej, innym razem kryje się pod zaparkowanymi samochodami lub w cieniu jakiegoś krzewu lub drzewka, ale przez cały dzień nie oddala się od budynku. Dopiero po zapadnięciu zmierzchu idzie do domu nowej opiekunki. A rankiem wraca i rozpoczyna kolejne wielogodzinne czuwanie…

Misia była kiedyś jedną z bezdomnych makowskich kotek, półdziką i nieufną wobec ludzi. Zaufała tylko jednej osobie – emerytowanej pielęgniarce Teresie Jurkiewicz. Kobiecie, którą kochały wszystkie wolno żyjące w Makowie koty. Teresa Jurkiewicz dokarmiała je, zabierała do weterynarza, podawała im leki. Misia miała więcej szczęścia niż inne, bo znalazła u niej schronienie. Gdy kobieta wychodziła z domu, kotka czekała na jej powrót na schodach wejściowych do bloku. Nieraz do późnego wieczora. W ubiegłym roku zdarzyło się jednak, że Teresa w ogóle nie wróciła. A Misia czekała dalej. Dzień, tydzień, miesiąc, dwa miesiące… Nie wiedziała, że jej pani najpierw leżała w szpitalu, potem zaś zmarła.

W końcu przed nadejściem mrozów Misię zabrała do domu inna makowska miłośniczka zwierząt, Danuta Pazdur. Kotka spędziła u niej zimę, cały czas szukając jednak okazji do ucieczki. Udało jej się to dopiero wiosną. – Miałam takiego kota, który potrafił otworzyć drzwi skacząc na klamkę. I kiedyś wypuścił w ten sposób Misię. Okazało się potem, że wróciła przed blok, w którym mieszkała Teresa. Odnalazłam ją tam i zabrałam do siebie, ona jednak przy najbliższej okazji znowu uciekła. I to się powtarzało wiele razy. W końcu zaczęła sama do mnie przychodzić, ale tylko na noc. Nadal całe dnie spędza koło bloku Teresy. Gdy tam przyjdę, podchodzi do mnie, ale nie pozwala się dotknąć. Boi się, że ją złapię i wezmę do domu – opowiada Danuta Pazdur.

Teresę Jurkiewicz wielu podziwiało za bezinteresowną pomoc bezdomnym zwierzętom. Niestety jeszcze więcej było takich, którzy z tego samego powodu niemiłosiernie z niej drwili. Ona jednak nie przejmowała się kpinami ani nawet obelgami i pogróżkami, które też niekiedy padały pod jej adresem. – Niektórzy odganiali ją z miejsc, gdzie dokarmiała koty. A to była przecież taka wspaniała osoba, a przy tym prawdziwa dama. Miała bardzo dobry gust i niesamowite wyczucie stylu. Ubierała się w sklepach z używaną odzieżą, ale zawsze wszystko miała pięknie dobrane – sukienkę, buty, kapelusik. Była też wyjątkowo schludna, ubrania i pościel prała dwukrotnie, żeby były idealnie czyste – podkreśla Danuta Pazdur. 

google_news