We wtorek w Miejskiej Galerii Sztuki Współczesnej 12, na parterze Domu Narodowego w Cieszynie, odbył się wernisaż wystawy fotografii Michała Kuzyka „Liturgia”. Został on połączony z promocją albumu fotograficznego pod tym samym tytułem, który po raz pierwszy został zaprezentowany we wtorkowy wieczór.
„Liturgia” powstała ze subiektywnego wyboru fotografii wykonanych w latach 2019-2024 jest głównie obserwacją tego, co działo się wokół parafii Marii Magdaleny w Cieszynie, choć nie tylko. To także zapis uroczystości, które odbyły się w Bielsku-Białej i w Karwinie wśród Polaków z Zaolzia.
Niżej podpisana rozmawiała z Michałem Kuzykiem, nie tylko o „Liturgii”, jaką zaprezentował we wtorek w dwóch postaciach.
Pamięta Pan moment, w którym po raz pierwszy zafascynował się fotografią? Kiedy zrozumiał Pan, że to nie tylko chwilowa zajawka, ale pasja i sposób na życie?
– Zawsze, gdy próbuję sobie przypomnieć, jak to się zaczęło, staje mi przed oczami taka scena: Jestem na wakacjach u babci na Podkarpaciu i fotografuję stokrotki z okna jej domu. Tego okna często używałem zamiast drzwi. Takie na długich łodygach, delikatnie kołyszące się na wietrze. Patrzyłem na nie przez wizjer aparatu, a one zdawały się być bliżej niż były w rzeczywistości, na wyciągnięcie ręki, takie wyraźne i duże. Nie wiem, czy wtedy cokolwiek zrozumiałem, ale z pewnością ta nieznana perspektywa zrobiła na mnie duże wrażenie. Pasja to duże słowo i ona chyba musi się latami w człowieku kształtować; to długi proces.
Pamięta Pan swój pierwszy aparat? Co uchwycił Pan na pierwszym zdjęciu, które zrobił już jako świadomy fotograf? Kiedy to było?
– Pierwszy właśnie był ten od stokrotek: zenit-E, poważny sprzęt, w pełni manualny, ale to on właśnie miał w sobie tę magię. Ciężki, solidny, żaden plastik. Miał selenowy światłomierz na czele aparatu, a to była prawdziwa tajemnica! Jak to działa, że reaguje na światło?!
Świadomość w fotografii, podobnie jak w życiu, zbiera się latami. Nie ma takiej granicy, po której zdjęcia nagle powstają w sposób przemyślany. Sądzę, że to trzeba powoli przeżywać, każdy uwieczniony kadr analizować, zastanawiać się co właściwie sfotografowaliśmy i po co, by można poprawić. Tylko dzięki praktyce i oglądaniu fotografii mistrzów można nie tylko doskonalić warsztat, ale i wyczulić oko na detale obrazu.
Na fotografiach najchętniej pokazuje Pan świat w odcieniach szarości, bo – jak mówi – kolor często odciąga uwagę od tematu głównego. Na zdjęciach stawia Pan na ludzi, którzy jednak nie zawsze muszą być widoczni w kadrze.
– Lubię porządek na zdjęciach. Może dlatego często rezygnuję z koloru, ale kto wie? Może to też jest tylko etap, który muszę przejść? Może po prostu muszę nauczyć się tym kolorem operować tak, żeby zachować porządek, który tak na zdjęciach lubię?
Zdecydowanie stawiam na ludzi, bo człowieczeństwo, cokolwiek to znaczy, właśnie wydaje mi się najbardziej ciekawe i najtrudniejsze do uchwycenia. Przeciętny człowiek żyje na świecie całkiem długo i ma do przebycia nieraz trudną drogę. Pozostawia po sobie wiele śladów, które świadczą o jego obecności. W nieoczywisty sposób dokumentują jego wędrówkę.
To prawda, że czasem niejeden przedmiot może być przekaźnikiem bardzo ciekawej historii człowieka? Z czego to się bierze?
– Wystarczy sobie wyobrazić taki prosty obrazek, połamany parasol leżący na ulicznym śmietniku. Jaka to jest historia! Ulewny deszcz, wiatr wygina parasolem, człowiek walczy z żywiołami, ale przegrywa, w nerwach wyrzuca parasol, może nawet łamie go na kolanie. Nie znamy człowieka, który zostawił ten parasol, ale możemy sobie wyobrazić co przeżywał.
Mam wrażenie, że każdy człowiek ma w sobie coś interesującego. Jak odniesie się Pan do tego z perspektywy fotografa?
– Zdecydowanie tak. Każdy jest interesujący, a ja jako fotograf staram się to zaobserwować i w jakiś sposób „złapać”. Takiego używam narzędzia, ale można też inaczej. Można malować, można pisać. Dla mnie ważne jest, żeby widzieć, ale zbyt łatwo nie oceniać.
Stara się Pan fotografować przede wszystkim emocje. Udzielają się czasem emocje osób fotografowanych?
– Oczywiście! Podczas fotografowania ludzi konieczny jest pewien rodzaj empatii, który pozwala przede wszystkim rozpoznać coś ważnego, co rozgrywa się w tej przestrzeni. Wydaje mi się, że bez połączenia między fotografującym a fotografowanym nie da się uwiecznić czegoś tak ulotnego, jak emocje.
Aktorzy na planach zdjęciowych pracują z emocjami bohaterów, w których się wcielają. Kiedy kończą pracę, muszą znaleźć dla nich ujście. Jak wygląda praca z emocjami z perspektywy fotografa?
Staram się aż tak głęboko nie wchodzić w rolę ludzi z moich zdjęć. To też chyba wynika trochę ze specyfiki bycia fotografem. Za aparatem jest bezpiecznie, obraz „płynie” tylko w jedną stronę przez obiektyw. Te emocje, które w tym czasie przeżywam gromadzę i buduję na nich swoją wrażliwość i chyba rozszerzam swoją świadomość.
Pojawiają się też czasem te trudne? Jaki jest sposób na wyjście z nich?
Pewnym wyjściem, obronnym mechanizmem jest wywołanie fotografii, czy dzisiaj częściej wydruk, oraz oddanie oddanie jej światu. Innym ludziom do oglądania, do interpretacji, do przemyślenia. Chyba o to chodzi. Coś się „zdejmuje“ po to, by nie zostało zapomniane i niezauważone.
Na swoim koncie ma Pan dwie wystawy autorskie związane z krajobrazami Cieszyna, kończące jak dotąd Pana zamiłowanie do tego rodzaju fotografii. Co ciekawe, fotografie Cieszyna zaowocowały serią widokówek. Ma Pan wśród nich swoją ulubioną?
Jest jedna taka, przedstawiająca Rotundę Św. Mikołaja od strony tarasu widokowego. To zdjęcie zrobiłem o 4 rano, kiedy nie mogłem spać i poszedłem fotografować. Spadł wtedy długo już wyczekiwany po jesiennej szarudze śnieg. Wśród obrośniętych bluszczem drzew średniowieczna kaplica, biały puch na drzewach i ścieżkach, w tle wieża; klimat iście narnijski.
Dziś w Cieszyńskim Ośrodku Kultury Dom Narodowy odbył się wernisaż wystawy „Liturgia”, który połączony był z promocją albumu fotograficznego o tym samym tytule. Skąd pomysł, by oprócz wystawy, przygotować również album?
Wystawa przynosi autorowi wiele satysfakcji. Pozwala pokazać to co się zrobiło i jeszcze odebrać jakiś sygnał zwrotny od widza, ale jest tworem dość ulotnym. Publikacja czy to w formie niewielkiej broszury, czy to książki ma już wagę historyczną. Jest czymś, co można zabrać do domu i wracać tego wielokrotnie. Projekt pod tytułem powstawał kilka lat i mam nadzieję, że dzięki temu albumowi, zostanie zachowany nie tylko w internecie, ale i niejednej biblioteczce. Ta książka ma go spiąć w całość i dać mu możliwość dalszego życia. Chciałbym też, żeby wydawnictwo stanowiło materiał dokumentacyjny, a może i edukacyjny. Po to właśnie starałem się dosyć dokładnie opisać zdjęcia i to co się na nich dzieje.
Jaka była droga od pomysłu do realizacji?
Tutaj można by opowiadać godzinami. To się rodziło powoli. Długie przemyślenia, odpowiadanie sobie na pytania, które się nasuwały, wiele wątpliwości co do formy publikacji, ilości zdjęć i w ogóle klucza, wg którego miały by być ułożone. Jak poznać temat, żeby nie był nudny i wybrać kadry z tego ogromu zdjęć, które zrobiłem? Wiedziałem, że chcę to wydać, ale trzeba było podjąć szereg decyzji, których wcześniej nie podejmowałem.
Co okazało się największym wyzwaniem w procesie wydawczym?
Najtrudniejszy był wybór zdjęć. Selekcja to największe wyzwanie dla każdego fotografa. Był moment, że doszedłem do ściany, ale na szczęście mogłem liczyć na kolegów w tej kwestii. Głównym edytorem materiału do „Liturgii” był Marcin Kamiński, który pomógł mi znaleźć klucz do opowiadania tej historii.
Z jakimi emocjami mierzy się człowiek, trzymający w rękach swój pierwszy, świeżo wydrukowany egzemplarz albumu? Niepowtarzalnie, prawda?
Przede wszystkim towarzyszy mu rozpierająca duma, z którą jakoś sobie trzeba poradzić.
Album składa się z subiektywnego wyboru fotografii wykonanych w latach 2019-2024. To przede wszystkim obserwacja tego, co działo się wokół parafii Marii Magdaleny w Cieszynie, choć nie tylko.
Kto śledzi życie parafii, a szczególnie tak prężnie działającej, jak parafia Św. Marii Magdaleny w Cieszynie, doskonale wie, jak wiele się dzieje. To oprócz stałych punktów roku liturgicznego wydarzenia okazjonalne, jak wizyta biskupa, jubileusze, spotkania formacyjne. Wszystkie te wydarzenia przeżywane są z dużym zaangażowaniem, towarzyszą im nieraz żmudne przygotowania, skomplikowane obrzędy. Ja skupiłem się w głównej mierze na liturgicznej służbie ołtarza, czyli ministrantach, ceremoniarzach i lektorach. Chcąc jednak nakreślić szerszy kontekst, dodałem jeszcze zdjęcia wykonane poza tą jedną parafią.
To także zapis uroczystości, które odbyły się w Bielsku-Białej i w Karwinie wśród Polaków z Zaolzia. Zdjęcia wykonane podczas świąt, ceremonii i innych ważnych momentów dla Kościoła i dla uczestników tych wydarzeń. Jak fotografuje się podczas takich wydarzeń? To inny rodzaj emocji?
Z pewnością sam kościół wyróżnia się jako miejsce do fotografowania, ale nie tylko ze względu na półmrok, jaki tam często panuje. Mamy tu do czynienia z sacrum, które wpływa na nasze odczuwanie tej przestrzeni, a co za tym idzie na nasze zachowanie. Te odczucia są jeszcze bardziej spotęgowane podczas liturgii z dymem kadzidła, płomieniem świec, muzyką sakralną i szeregiem gestów. Fotografowanie w takim środowisku wymaga pewnej pokory i dyskrecji.
Gdyby miał Pan wytyczyć swoje ulubione zdjęcie, które znalazło się w albumie, na jakie mogłoby paść?
Ulubionych zdjęć mam sporo. Nawet więcej niż zawarłem w tej publikacji. Czasami i takie trudne decyzje trzeba podjąć dla dobra całości.
Początkowo zdjęcia miały pełnić rolę reportażu. Potem jednak zamknęły cały rok liturgiczny, nawet kilka takich lat i ułożyły się w opowieść o ministrantach, lektorach, ceremoniarzach, księżach i wszystkich sprawujących liturgię i jej towarzyszących. O tajemnicy, jaka towarzyszy liturgii, o człowieku w służbie Bogu i o tym, jakie emocje towarzyszą temu człowiekowi.
Co w tej opowieści jest dla Pana najbardziej istotne?
Zastanawiam się, który z elementów jest najważniejszy i chyba nie potrafię tego stwierdzić. Myślę, że tą kwestię powinien rozstrzygnąć odbiorca. Ja starałem się połączyć wszystko, co dla mnie jest ważne w tych fotografiach, a czy to się udało, pozostawiam ocenie tym, którzy zechcą się nad tym zastanowić po obejrzeniu zarówno wystawy jak i książki.