Bielsko-Biała Cieszyn Kultura i rozrywka Żywiec

Muzeum w Wiśle. Maszyna do zbiyranio fortuchów

Fot. Krzysztof Marciniuk

Wyjątkowe, choć proste w konstrukcji urządzenie, skrywa piwnica Muzeum Beskidzkiego w Wiśle. Stoi tam otóż maszyna do „zbiyranio fortuchów”. Liczy ponad sto lat, ale po ostatnich pracach konserwacyjnych znowu jest sprawna. Dzięki temu służy jako ciekawy eksponat podczas lekcji muzealnych dla młodzieży.

Maszyna trafiła do Muzeum Beskidzkiego pod koniec maja 1983 roku, jako zakup w gospodarstwie Śliwków w Istebnej. Wykonali ją rzemieślnicy w Cieszynie na zamówienie Jana Śliwki (1854-1907) – bogatego chłopa z istebniańskich groni. Dzięki maszynie szybciej można było wykonywać plisowanie płótna na fortuch, które miało 7 metrów długości.

Trzeba wiedzieć, że kiedyś u górali podstawowym materiałem do wykonywania odzieży były płótna samodziałowe, które otrzymywano z lnu. Cały proces poprzedzała ciężka praca, którą należało wykonać, żeby otrzymać kądziel, a z niej nici niezbędne do utkania płótna.

Len uprawiany był praktycznie w każdym gospodarstwie. Górale siali go późno, dopiero w maju, bo był podatny na przymrozki. Rósł do sierpnia, kiedy razem z korzeniami wyrywano go z ziemi. Łodygi wiązano po 50 sztuk. W domu len był pozbawiany nasion, do czego służyła deska z grubymi zębami, drewnianymi lub metalowymi, nazywana dziyrgiec. Po tym zabiegu łodygi układano w nasłonecznionym miejscu. Wczesną jesienią rozpoczynano łamanie lnu na łómkach i cierlicach – opowiada etnograf Małgorzata Kiereś.

Obróbka łodyg lnu była bardzo ciężkim zajęciem. Dlatego zapraszano do gospodarstwa kilkanaście kobiet i mężczyzn, bo wtedy robota szła sprawniej. – Wiynkszi gazdowie mieli napytanych do roboty. Paździyrzo a prochu było moc. Gaździna wsadziła do pieca kubusie na obiod i uwarziyła w ryniku garniec gryski. Była ona poloto masłym. Ludzie to strzykali, coby ten proch odeszeł z płuc. I zapijali kómpotym z piecziek – wspominała Jadwiga Podworanin z Jaworzynki. Połamane łodygi trafiały na strych, skąd je brano zimą do czesania. Tak powstawała kądziel. – Przyndło się cały dziyń i pojadało poleśnikym spod zogłówka, dyrżało ciepło. Wiecziór motało się nici z lnu falfy na motowidło. Przyndzónkym szie wyprało kijonkóm za izbą na ławce. I my szły do tkocza, kiery bywoł u Duraja. Warziłymy ług z popiołu drzewnego w kotle na polu, co płótno było biołe. Taki wybielony drelich kupowali panoczkowie z Cieszyna na ancugi, zaś nasionko lnu warzóne były jako lyki od dychawice i służyły jako dobro pasza cielyntóm – wspominała mieszkanka Jaworzynki.

– Uprzędzone z kądzieli na kołowrotku nici odmierzało się za pomocą motowidła, na którym powstawały pasma. Jedno pasmo posiada 24 nitki, a 20 pasem to jeden łokieć. Utkane następnie na krosnach płótno samodziałowe miało 60 centymetrów szerokości. Z takiego płótna szyto do stroju tylną zapaskę, czyli fortuch. Wcześniej płótno kilkumetrowej długości było plisowane. Ręcznie wymagało to ogromnego nakładu siły i czasu. Taka maszyna, jak ta od Śliwków, znacznie ułatwiała to zajęcie – wyjaśnia Małgorzata Kiereś, szefowa wiślańskiego Muzeum Beskidzkiego.

google_news
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Tadeusz
Tadeusz
4 lat temu

A jeden taki o nazwisku Międlar.Jak mu powiedziałem,że ma piękne polskie nazwisko powiedział nie,nie to niemieckie.Szok.