Wczoraj w kościele w Białej odbyło się ostatnie pożegnanie Kazimierza Czapli, legendarnego bielskiego aktora. Uczestniczyło w nim, prócz rodziny, teatralnych kolegów i przyjaciół, także bardzo wielu bielszczan, którzy znali go tylko ze sceny.
– Każdego wieczora przed przedstawieniem Kazio mnie pytał, jak widownia, czy jest komplet. Zawsze mogłem z czystym sumieniem odpowiedzieć: Tak, Kaziu, komplet jak zawsze. Bo na Czaplę się chodziło. I dzisiaj też jest komplet – są wszyscy, którzy cię kochali i których ty kochałeś – mówił wzruszony dyrektor Teatru Polskiego Witold Mazurkiewicz. – Po spektaklu wysyłał mi czasem SMS-a: „Wiciu, wstali!”. Myślę, że Kazio teraz stoi za kurtyną i czeka, żeby wyjść na ostanie brawa.
Wzruszającym i jakże symbolicznym gestem była niekończąca się owacja na stojąco dla aktora, który był jednym z symboli Bielska-Białej i polskiej sceny.
Po nabożeństwie, w trakcie którego żegnała Kazimierza Czaplę także jego córka Karolina, urna z prochami aktora spoczęła na cmentarzu w Białej. Pieśń „Śnić sen o sięganiu gwiazd” z „Człowieka z La Manczy” zaśpiewali koledzy-aktorzy.
Przyjaciele śp. Kazimierza Czapli opowiedzieli naszej redakcji o tym, jak go zapamiętają.
Jerzy Dziedzic zagrał około 130 ról i przynajmniej połowę z Kazimierzem Czaplą. Mimo że był o sześć lat młodszy, to od początku mógł liczyć na jego wsparcie, i to jeszcze zanim trafił do Teatru Polskiego. – Grał nawet w moim przedstawieniu dyplomowym. Pracowało się z nim fantastycznie. To była wręcz pyszna zabawa. W garderobie mieliśmy miejsca naprzeciw siebie, więc mnóstwo czasu spędzaliśmy razem, w tym na długich rozmowach – wspomina Jerzy Dziedzic. Podkreśla jego nieprzeciętne aktorskie zdolności. – Hipnotyzował swoją grą. Nie ustępował Łomnickiemu czy Gajosowi. Gdy w „Mayday” grałem główną rolę i miałem tylko pięć minut na odpoczynek poza sceną, to leciałem za kulisy, by zobaczyć, jak gra. Boki zrywałem i śmiałem się do łez. Oprócz tego, że obdarowywał nas swoim poczuciem humoru, to też uczył szacunku do sztuki. Miał dużo pokory, starał się rozwijać i iść do przodu. Wspaniały był jeszcze choćby w dubbingu. Jeszcze niedawno rozmawialiśmy o jego kolejnych pomysłach – dodaje. Gdy ostatnio mieli przerwę w sześciogodzinnej próbie do spektaklu „Hotel Westminster”, Kazimierz Czapla zaprosił przyjaciela na obiad do ulubionej restauracji w Międzybrodziu Żywieckim. – To było niesamowite. Wszyscy go tam znali. Nic dziwnego – kochał życie, rozmowy, restauracje, koncerty… Chciałem się zrewanżować i zaprosić go do knajpki w Żywcu, jednak już nie zdążyłem. Marzył o tym, że wynajmie w Krakowie dorożkę i będzie opowiadać wnukom o swoich wspomnieniach z tego miasta. Niestety, nie zrealizuje wszystkich swoich planów – mówi Jerzy Dziedzic. – Ciągle o nim myślę. O nim nie da się zapomnieć – puentuje.
– Jestem bielszczaninem od urodzenia i odkąd pamiętam, Kaziu był czołowym bielskim aktorem. Wiele osób mówi dzisiaj, że był wręcz wielkim aktorem. Bo był, i to bez dwóch zdań. Miał niesamowitą osobowość sceniczną, talent i charyzmę. Można się było od niego bardzo wiele nauczyć, z czego korzystali młodzi. Miał niebywałego aktorskiego nosa. Gdy brał do ręki tekst, od razu wiedział, jak trzeba będzie zagrać. Bardzo dobrze czułem się z nim na scenie. To była czysta przyjemność. Miał to coś, co nie wszystkim jest dane – mówi aktor Tomasz Lorek. – Pamiętam swoje początki. To dla mnie było największe szczęście, gdy mogliśmy przejść na „ty”. „Cześć, Kazieńku! Cześć, Tomeczku!” – tak się witaliśmy. Nasz zespół teatralny nie jest duży, więc jesteśmy jak duża rodzina. Kaziu mówił, że teatr jest naszym drugim domem, co jest prawdą choćby z tego powodu, że czasem spędzamy tam więcej czasu niż w domu – dodaje. Tomasz Lorek przypomina też swój ostatni wywiad dla „Kroniki”: – Cytowałem tam Kazia. On sam wysłał mi SMS z gratulacjami. Chciałem go o to zagadnąć na próbach, ale – niestety – to już niemożliwe. Wszyscy bardzo cierpimy, że już go z nami nie ma.
Między Kazimierzem Czaplą a Mateuszem Wojtasińskim różnica wieku sięgała dwóch pokoleń. Mimo to zawsze mógł liczyć na wsparcie doświadczonego aktora. – Gdy trafiłem do teatru osiem lat temu, z jakiegoś powodu brakowało miejsca w garderobie na górze. Dlatego całą produkcję spędziłem w garderobie dla nestorów. Przy kolejnej produkcji z automatu znowu tam poszedłem i spytałem pana Kazia, czy mogę zostać. Stwierdził, że byle kogo by nie wpuścił, ale czuje, że się zaprzyjaźnimy, że jestem fajnym człowiekiem i chciałby mnie bliżej poznać. Trudno było sobie wyobrazić większe wsparcie na samym początku aktorskiej drogi. Zaufał mi, a w ciągu tych ośmiu lat mieliśmy okazję pracować, rozmawiać i w końcu się zaprzyjaźnić. Był nie tylko kolegą, ale też niedościgłym wzorem do naśladowania w pracy. Nauczył mnie bardzo wiele. Nigdy nie odmawiał pomocy i wiedział też, kiedy jest ten właściwy moment, by tę pomoc zaoferować. Pokazał mi, jak uzyskać balans między życiem zawodowym a prywatnym. Mieliśmy się teraz zobaczyć. Nic nie zwiastowało tego, co się stało… – mówi Mateusz Wojtasiński. – Uwielbiał się śmiać i wzajemnie sobie pomagaliśmy w tym, by było się z czego śmiać. I takiego uśmiechniętego zostawię go w pamięci – wyznaje.
– Nie sposób opisać w kilku zdaniach, jak ważnym aktorem, człowiekiem teatru i – co najważniejsze – człowiekiem, był dla mnie Kazimierz Czapla. Od pierwszych dni mojej pracy w Teatrze Polskim czułam od niego wielkie wsparcie. Potrafił bardzo racjonalnie, z nutą dystansu złagodzić lęki związane z pracą nad rolą. Zawsze motywował i wyciągał z partnera/partnerki na scenie wszystko, co najlepsze. Grając z nim czułam, że pnę się w górę, a poza sceną – po wspólnych rozmowach – zostawiał płomyk czułości w duszy. Miałam zaszczyt – całkiem niedawno – świętować z nim jego ostatnie urodziny. Pokazywał mi wtedy swoje pamiątki teatralne. Było ich naprawdę sporo i były z wielkim pietyzmem pielęgnowane i posegregowane. Na ścianie mnóstwo scenicznych zdjęć. Nie wiedziałam dotąd, że był aż tak sentymentalny. To po raz kolejny dało mi nowy ogląd jego postaci, a zaskakiwał naprawdę często. Ciężko to opisać. Tak samo ciężko przyjęłam wiadomość, że odszedł. Na pewno nie odszedł i nie odejdzie nigdy z mojej pamięci. Takie spotkania pozostają w sercu na zawsze. Słowo, które ciśnie się na usta to tylko albo aż: dziękuję – mówi Oriana Soika.
– Kazimierz Czapla to absolutnie wielki aktor, z tego gatunku profesjonalistów, jakich już nie ma. Aktor pełny, który dźwiga każdą rolę. Znakomity, wzruszający aktor dramatyczny, ale i niebywały aktor komediowy. Młodzi wyrażali się o nim tylko z podziwem, zawsze wspominają, że gdy wchodził na pierwszą próbę czytaną, to już wiedzieli, że wiele fraz, słów i akcentów pojawi się ostatecznie. Bo taką miał niezwykłą aktorską intuicję do odczytywania postaci. Dawał młodym przykład wielkiego profesjonalizmu. Niewiele mówił, ale jeżeli już zabrał głos, to w tej pracy zawsze trafiał w punkt. To, co niósł ze sobą, to definicja dobrze pojętego teatru. Każdym słowem definiował scenę. Gdy na nią wchodził, to już tam był, już działa się sztuka. Pomagał mi w teatrze utrzymywać to, co doświadczeni aktorzy nazywają tradycją, sposobem na życie, filozofią. Teraz to razem z nim odchodzi. To nie będzie ten sam teatr, ta sama garderoba, ta sama scena – mówi Witold Mazurkiewicz, dyrektor Teatru Polskiego. – To nieprawda, że nie ma ludzi niezastąpionych. Nie wiem, jak moglibyśmy zastąpić osobę, która była przyjacielem wszystkich w teatrze. Kazek to postać niepodrabialna, niepowtarzalna, wielki człowiek i aktor, historia Teatru Polskiego. Kochał to miejsce. Godzinami rozmawialiśmy nie tylko o historii naszego teatru, ale i o jego przyszłości. I tej przyszłości bez niego nie mogę sobie wyobrazić – wyznaje dyrektor. – Gdy to mówię, właśnie głośno biją dzwony…
Wspaniała rola w Makbecie,wielki aktor góralskiego teatru o genialnej aparycji silnym głosie
Znalam ze szkolnych spektakli, znalam jako sasiada kiedys prywatnie powiedzial ze chodzac wczesnie spac nie mam sensu zycia …… Spoczywaj w pokoju byles Wielki dla nas bielszczan
Musiał i też mieć powiedzenie, że wcześnie wstając nie ma sensu życia bo inaczej nie był w stanie jak każdy aktor.
Nie było nikogo z władz samorządowych?
Był prezydent oraz zastępcy
Niewykazani przez pana redaktora?, podążali incognito na końcu konduktu?