W Sądzie Rejonowym w Bielsku-Białej odbyła się druga rozprawa dotycząca wysadzenia w powietrze budynku na Sarnim Stoku. Matka oskarżonego skorzystała z prawa do odmowy składania zeznań. Nie odebrano też zeznań od rówieśnika Mateusza H. Świadek stwierdził, że boi się oskarżonego.
O drugiej rozprawie pisaliśmy już w dużym skrócie. Teraz publikujemy obszerną relację.
Mateusz H. stanął przed sądem, oskarżony o dokonanie 20 przestępstw, w tym wysadzenie w powietrze będącego w budowie bloku na Sarnim Stoku i próbę wysadzenia dwóch sąsiednich.
Podczas drugiej rozprawy z 11 marca kontynuował składanie wyjaśnień. Odniósł się też do sprawy rzekomego przygotowywania się do wysadzenia bloku. Wedle prokuratury, zarówno przed jak i po dokonaniu zamachu miał wyszukiwać w internecie informacji dotyczących budowy bomby. I, wraz z kolegą, obecnym świadkiem, miał detonować w lasach różnego rodzaju materiały wybuchowe. Miał też podłożyć ogień pod jednym z bunkrów w Bielsku-Białej. Śledczy przekonują, że wśród licznych dowodów jego winy są i notatki, zbieżne z listami od „Brygady Wschód” i „Pocahontas”, w których grożono kolejnymi zamachami. Oskarżony utrzymuje, że za tymi twierdzeniami prokuratury nie kryją się żadne dowody. Po raz kolejny starał się dowodzić, że z wysadzeniem budynku nie miał nic wspólnego, butlę z gazem widział tylko… w telewizji, ale został wytypowany na kozła ofiarnego. Między innymi dlatego, że na długo przed zamachem pisał m.in. do bielskiego ratusza w sprawach dotyczących ochrony środowiska na Sarnim Stoku, a także do nadzoru budowlanego.
Jak można było usłyszeć w sądzie, Mateusz H. był też na ulicy, gdy jeszcze przed zawaleniem się budynku doszło do podpalenia koparki na placu budowy. Wykonał wtedy zdjęcia płonącej maszyny. Dla prokuratury to jedna z przesłanek świadczących o jego winie. On sam utrzymuje, że na miejscu był przypadkiem, bo mieszka nieopodal, a podejrzani wydali mu się dwaj mężczyźni, z którymi wtedy rozmawiał.
Bielszczanin skarżył się sądowi, że po zatrzymaniu był przez jednego z policjantów bity pięścią i kopnięty. I że jest w stanie rozpoznać tego funkcjonariusza. Mówił, że to policjanci podrzucili mu płyty z nielegalnym oprogramowaniem, aby zwiększyć liczbę zarzutów i móc to wykorzystać do wnioskowania o przedłużenie aresztu.
Prokurator Rafał Spruś wskazuje, że oskarżony w toku całego postępowania zmieniał zeznania, nawet przepraszał, i miejscami sam sobie zaprzecza. Irytuje się, że do tej pory proces przebiega w rytmie, który narzuca… oskarżony. Co ciekawe, Mateusz H. sam przygotował sobie linię obrony, nie rozstaje się z tomami akt i kodeksami, a podczas procesu składa wnioski sprzeczne z radami jego obrońcy, który – mimo to – stara się mu pomagać.
Podczas rozprawy rozgorzał też spór o… ubiór oskarżonego. Ten na drugiej rozprawie ponownie pojawił się w czarnej koszulce z napisem „stop pomówieniom”. Reprezentujący inwestora z Sarniego Stoku oskarżyciel posiłkowy wnioskował, by oskarżony przed sądem pojawiał się w neutralnej odzieży. – Widoczny na koszulce napis neutralny nie jest i może obrażać strony tego postępowania, w tym oskarżyciela posiłkowego – mówił. Obrońca z kolei nie dostrzegł powodów, dla których koszulka miałaby być nieodpowiednia. – Jestem zaskoczony, bowiem mamy wolność słowa i żyjemy w czasach – wydawałoby się – demokratycznych, a ustawa gwarantuje szerokie prawo do obrony – mówił sam oskarżony.
Co ciekawe, Mateusz H. złożył wniosek o to, by poddano go badaniu tzw. wykrywaczem kłamstw. Tłumaczył, że nie domagał się tego wcześniej, bo nie ufa policyjnym specjalistom. Teraz chce, by badanie przeprowadzili naukowcy, na przykład z Uniwersytetu Śląskiego. Oskarżyciel do tego wniosku się nie przychylił. Tłumaczył, że badania wariograficzne mogą być przydatne na samym początku postępowania, nie zaś w sytuacji, gdy wiedza o jakimś zdarzeniu staje się powszechna. Od oskarżonego usłyszał, że taka sama sytuacja była pod koniec śledztwa, gdy to śledczy zaproponowali takie badanie.
Pierwsze planowane przesłuchania świadków nie wniosły nic do sprawy. Matka oskarżonego, szczupła i najwyraźniej słabego zdrowia emerytka, wprawdzie pojawiła się w sądzie, ale słabym głosem – po pouczeniu przez sędziego Jarosława Steciuka – skorzystała z możliwości odmowy składania zeznań, przysługującej członkowi najbliższej rodziny oskarżonego. Prawdopodobnie ku rozczarowaniu syna, który chciał jej zadać szereg pytań. Kobieta postanowiła nie angażować się w sprawę – jak stwierdziła – z uwagi na stan swojego zdrowia.
Największe zamieszanie było z kolejnym świadkiem, rówieśnikiem oskarżonego, który był jego wieloletnim kolegą. Od początku procesu Mateusz H. na dziesiątki sposobów stara się dyskredytować tego świadka, z którym przed głośnym zamachem miał „bawić się” materiałami łatwopalnymi. Wedle prokuratury, nie ma jednak żadnych dowodów na współudział mężczyzny w przestępstwach Mateusza H., a on sam składał zeznania obciążające oskarżonego. Mateusz H. bezskutecznie prosił sąd, by… sam mógł najpierw przepytać świadka. Chciał go bowiem złapać na kłamstwie. Wielokrotnie przekonywał, że świadek dopuszcza się krzywoprzysięstwa.
29-letni świadek ostatecznie nie zeznawał. Wskazał bowiem, że leczy się u psychiatry i psychologa i że cierpi na depresję. Sądowi przedstawił receptę na jeden z leków. Ostatecznie zdecydowano, że świadek zostanie przesłuchany podczas kolejnej rozprawy w obecności biegłego psychologa.
Były kolega Mateusza H. wyznał, że się go boi, szczególnie, gdy ten jest obok niego. Wnioskował o to, by mógł zeznawać pod nieobecność oskarżonego. – Obecność oskarżonego może działać w sposób krępujący i wpływać na zeznania świadka – ocenił prokurator. – Oskarżony nigdy mu nie groził i nie był w stosunku do niego agresywny – odparł obrońca. Mateusz H. stwierdził z kolei, że choroba psychiczna świadka jest tylko pretekstem, aby ten nie musiał w jego obecności powtarzać nieprawdziwych zeznań. Uważa, że wyproszenie go z sali rozpraw będzie stanowiło ograniczenie jego prawa do obrony. Sędzia uspokajał go, że i tak będzie mógł zapoznać się z materiałem i pośrednio zadać pytania świadkowi. Co ciekawe, dla obrońcy zeznania 29-letniego świadka są kluczowe, a dla prokuratora już nie, bo jest pewny zebranego materiału dowodowego.
***
RELACJA Z PIERWSZEJ ROZPRAWY
W Sądzie Rejonowym w Bielsku-Białej rozpoczął się proces Mateusza H., oskarżonego m.in. o wysadzenie w powietrze bloku na Sarnim Stoku i próbę zniszczenia dwóch kolejnych. Nie przyznaje się do winy.
Proces bielszczanina ruszył 28 lutego. 29-letni Mateusz H. przyszedł do sądu w koszulce z napisami „stop pomówieniom”. Szczupły mężczyzna, z okularami na nosie, przez wiele godzin nie tracił pełnej koncentracji. Od razu było widać, że do rozprawy długo się przygotowywał, a wcześniej studiował m.in. prawo. Cały czas był skupiony na procesie, przebierał w książkach oraz w grubych plikach dokumentów i odręcznych notatek. Co jakiś czas coś zapisywał. Bez trudu sięgał po potrzebne mu fragmenty aktu oskarżenia. Sam przychylił się do wniosku mediów o to, by można było rejestrować przebieg rozprawy.
Prokurator Rafał Spruś długo odczytywał listę zarzutów, bo ta liczy aż dwadzieścia pozycji. Zarzut największego kalibru dotyczy głośnego zdarzenia z 17 lipca 2018 roku na Sarnim Stoku w Bielsku-Białej. A konkretnie, wysadzenia 11-kilogramowej butli z gazem, co doprowadziło do zawalenia się budynku. Według prokuratury, usiłował też w taki sposób zniszczyć kolejne dwa budynki, ale mu się to nie udało. Straty na szkodę bielskiej spółki oszacowano na ponad 1,2 miliona złotych. Zarzucono mu też wcześniejsze podpalenie sprzętu budowlanego oraz publiczne kierowanie gróźb w stronę dewelopera. Większość pozostałych zarzutów dotyczy podrabiania dokumentów studenckich i wyłudzanie – przy zatajaniu źródeł dochodów – różnego rodzaju świadczeń społecznych i studenckich, a niektóre także korzystania z pirackiego oprogramowania. Mężczyźnie za to wszystko grozi kara do dziesięciu lat więzienia.
Sędzia Jarosław Steciuk zauważył, że oskarżony już przed rozprawą złożył nie tylko obszerne wyjaśnienia, ale cały szereg wniosków dotyczących m.in. przesłuchiwania świadków oraz poszerzania materiału dowodowego, w tym zabezpieczenia nagrań z monitoringu i organizacji eksperymentów procesowych.
Mateusz H. złożył wyjątkowo drobiazgowe wyjaśnienia, mówiąc prawie bez przerwy przez ponad trzy godziny. Zapewniał, że nie ma na celu przeciągania procesu. – Nie chodzi o to, że chcę uniknąć odpowiedzialności, ale o to, że nie zamierzam ponosić kary za coś, czego nie zrobiłem – stwierdził. Nie przyznał się do żadnych zarzutów związanych ze zdarzeniami na Sarnim Stoku. Ani do podłożenia i podpalenia tam butli z gazem, ani do podpalenia koparek, ani też do rozsyłania do mediów listów z groźbami, podpisanych jako „Brygada Wschód” i „Pocahontas”. Przyznał, że sprawy opisane jako oszustwa wprawdzie miały miejsce, ale nie dotyczyły umyślnego wprowadzania w błąd jakichkolwiek organów.
Określający się jako student i inżynier ochrony środowiska oskarżony mówił, że długo najpoważniejsze jego konflikty z prawem dotyczyły na przykład… przechodzenia przez tory czy nieskasowania biletu w autobusie. – W 2015 roku zrobiłem najgłupszą rzecz, podrabiając dokument, czego się wstydzę i żałuję – powiedział o fałszowaniu dokumentacji przebiegu studiów. Długo kpił sobie z Prokuratury Krajowej, która – jak mówił – podczas tak poważnego śledztwa analizowała nawet jego drobne wykroczenia czy dochody. – To było szukanie, by na siłę coś jeszcze wyciągnąć – ocenił. – Ja nigdy umyślnie nikogo nie skrzywdziłem. Jestem osobą spokojną, szanuję innych ludzi, szczególnie starszych i niepełnosprawnych. Nie stanowię i nigdy nie stanowiłem zagrożenia. Nie odbiegam zachowaniem od moich rówieśników. Z wydarzeniami z 17 lipca 2018 roku, które doprowadziły do zawalenia bloku na budowie na osiedlu Sarni Stok nie mam kompletnie nic wspólnego i nie wiem, kto za tym stoi. Nigdy nie byłem na miejscu tej budowy, co zresztą potwierdza materiał dowodowy. Nigdy przed 17 lipca się nią nie interesowałem, co potwierdza materiał dowodowy. Jedyną przyczyną tego, że śledczy zainteresowali się moją osobą pod kątem sprawy wysadzenia bloku, jest to, że jestem tzw. ekologiem i dziesięć lat temu podejmowałem pewne działania w sprawie ochrony przyrody. Gdybym mógł cofnąć czas, to przed 17 lipca wyjechałbym gdzieś daleko od Bielska-Białej. Niestety, byłem wtedy w domu, co dla prokuratury wystarczy jako dowód winy – mówił.
Później wielokrotnie podkreślał, że prokuratura nie ma żadnych dowodów, a on został wytypowany na kozła ofiarnego. – Nie znalazłem dowodów, na których prokurator opierał swoje zarzuty. Rażąco naruszono mi prawo do obrony. Nie udostępniono mi akt i musiałem bronić się na oślep. A od 12 miesięcy przebywam w areszcie – żalił się. – Gdyby śledztwo było prawidłowo prowadzone, to może by się udało zatrzymać prawdziwych sprawców tego zdarzenia. Ale nie chodziło o zatrzymanie prawdziwych sprawców, tylko o zatrzymanie kogokolwiek – dodawał później.
Mateusz H. powiedział, że w wakacje 2018 roku odbywał związane ze studiami praktyki… w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej. Bardzo długo rozprawiał o tym, że cierpiał z powodu boreliozy, był skrajnie osłabiony, potrzebował nawet 15 godzin snu na dobę i nie byłby w stanie w środku nocy biegać po chronionej budowie z butlami z gazem w rękach. Dodał, że tej choroby nie życzy nawet… prokuratorowi.
Oskarżony mówił, że feralnej nocy twardo spał i nie słyszał żadnego wybuchu, choć jego blok mieści się około 300 metrów od miejsca zdarzenia. Tłumaczył, że jego budynek jest zasłonięty przez inne, a sam śpi ze stoperami w uszach. Tak samo obszernie dowodził, że to nie on jest autorem listów od „Brygady Wschód”, wskazując, że punkty dostępu do internetu umożliwiają korzystanie z nich przez bardzo wielu ludzi, a sam w pobliżu nie był. I przekonywał, że nie miał możliwości działać za pośrednictwem internetu tak, jak to wskazywała prokuratura, która wytknęła mu m.in. poszukiwanie w sieci stron po wpisaniu hasła „bomba”. Dowodził ponadto, że w żaden sposób nie odpowiada profilowi autora listów z groźbami.
Mateusz H. krytykował też swojego byłego kolegę, z którym widział się następnego ranka po wybuchu, a który zeznawał i może zostać powołany na świadka. – Jest bardzo dziwnym człowiekiem. Właściwie nie jest on do końca normalny, chociaż potrafi się doskonale maskować i udawać normalnego gościa. Umie też doskonale manipulować ludźmi. Kolegował się ze mną od wielu lat, więc wiem jakim jest człowiekiem. Często szydził z innych ludzi i podobało mu się jak coś komuś nie wychodziło bądź działa mu się krzywda – wyliczał, dodając, że owemu koledze nie podobała się działalność deweloperów.
Słuchając wielogodzinnej tyrady bielszczanina prokurator często z niedowierzaniem kręcił głową. Wydawał się zaskoczony tak gigantyczną i drobiazgową obroną oskarżonego, ale wierzy, że gigantyczny wysiłek śledczych nie pójdzie na marne. – Zebrany materiał dowodowy uzasadniał skierowanie do sądu aktu oskarżenia – zapewnił.
***
17 lipca 2018 roku około 3.38 służby ratunkowe zostały powiadomione o odgłosach wybuchów i częściowym zawaleniu się będącego w budowie budynku wielorodzinnego na Sarnim Stoku. Jak ustalili śledczy, zamachowiec chciał wysadzić aż trzy budowane tam bloki, stawiane w ramach inwestycji „Apartamenty Sarni Stok”. Podłożył cztery butle z gazem propan-butan, które wcześniej zmodyfikował. Niewykluczone, że butle zostały tam umieszczone na wiele dni przed wysadzeniem.
Jednocześnie do mediów trafił list, mający charakter manifestu, z którego wynikało, że sprawcą wybuchu jest osoba podpisana jako „Pocahontas”, działająca w imieniu organizacji „Brygada Wschód”. W liście zawarte były żądania skierowane do dewelopera, aby zaprzestał on rozbudowy rozpoczętej inwestycji. Autor wygrażał, że niezastosowanie się do żądań spowoduje kolejne działania „Brygady Wschód” skutkujące wyburzeniami innych budynków. W kolejnych dniach do kolejnych adresatów trafiło w sumie siedem tradycyjnych listów, w których autor wskazał, że zostały one sporządzone z zachowaniem środków ostrożności, bez odcisków palców, śladów osmologicznych, biologicznych, identyfikacyjnych drukarki ani żadnych innych, które mogłyby zostać wykorzystane przez policję. Jednak w trakcie śledztwa prokuratura, w oparciu o uzyskane opinie biegłego, ustaliła adres skrzynki e-mailowej oraz adres IP, który był przypisany do ogólnodostępnego WI-FI w placówce jednego z banków w Bielsku-Białej.
Stwierdzono ponadto, że to właśnie Matusz H. odpowiada za wcześniejsze spalenie koparki budowlanej podwykonawcy na Sarnim Stoku. Na miejscu pozostawił wydrukowaną kartkę z ostrzeżeniem. Jednocześnie ustalono, że dopuścił się on innych przestępstw w tym gróźb karalnych oraz w kilkunastu wyłudzeń świadczeń socjalnych zarówno na szkodę wyższych uczelni, jak i na szkodę ośrodków pomocy społecznej.
Mateusz H. został zatrzymany 25 lutego ubiegłego roku przed wejściem do budynku dworca kolejowego w Bielsku-Białej. Powalono go na ziemię, zakuto w kajdanki i przewieziono za kratki. Tymczasowy areszt systematycznie przedłużano. Dopiero 3 grudnia śledczy formalnie zakończyli pracę polegającą na żmudnym zbieraniu dowodów przeciwko niemu.
Dziwna sprawa skoro tak długo się ciągnie… Dla mnie to trochę śmieszne, że prokurator który jest niby prokuratorem nie potrafi wygrać sprawy z chłopakiem który nawet nie ma swojego obrońcy tylko jest zwykłym laikiem i samoukiem w kwestii prawnej… Dziwne to.
Znam temat… Tam już jest ponad rok opóźnienia w przekazaniu mieszkań. Współczuje tym co je kupili – nieraz na kredyt.
Zgadza się. Warto jednak wspomnieć, że opóźnienie wynika z opieszałości dewelopera. Po wybuchu deklarowano, że termin oddania budynków nie jest zagrożony. Od tamtej pory termin przesuwano wielokrotnie. Dziś deweloper poinformował nabywców o kolejnym opóźnieniu.
Ma prawo bronić się wszelkimi sposobami, jeśli kolega z którym przyjaźnił się (odwrotnie, to kolega się kolegował) wiele lat jest nie do końca normalny, boi się oskarżonego – jaki jest oskarżony od tej strony? Rzeczywiście pewność prokuratora co do zebranych dowodów i motyw aby gigantyczny wysiłek przy zebraniu dowodów nie poszedł na marne przy przekonaniu, że przesłuchanie świadka nie jest kluczowe – są zastanawiające.
Spokojnie hermenegilda Wam wszystko wyjaśni.
Dziękuję za wiarę we mnie. Nie wszystko ale coś tam wypociłam wyżej.
Wyjaśnić mogę na pewno, nie jest to trudna sprawa, że w komentarzach niekoniecznie trzeba używać zaczepki. Można a nawet trzeba przede wszystkim komentować tekst artykułu.