Wydarzenia Bielsko-Biała Żywiec

Ukraińców nie chcą tylko w szpitalach

Ukraińcy wręcz zalewają polski rynek pracy. Z tej „inwazji” można się tylko cieszyć, bo wypełniają wszelkie luki i po prostu go ratują. Polskie władze niczym sobie na to nie zasłużyły, ale Ukraińcy ratują również polski… system emerytalny. Pracowników z Ukrainy jak ognia unikają za to nasze szpitale, choć ich dyrekcje zdają sobie sprawę, że ten upór pogłębi tylko kryzys. Kryzys pacjentów, bo lekarze głodem nie przymierają…

Jesteśmy świadkami prawdziwej rewolucji demograficznej, a z pewnością rewolucji na rynku pracy. Trzydziestoparolatkowie jeszcze pamiętają swoje pierwsze kroki na rynku pracy. O pierwsze stanowiska za marne grosze bili się w tłumie konkurentów. Dzisiaj to oni przebierają w stanowiskach, nie tylko pracodawców, ale i branże zmieniając jak rękawiczki. Wystarczy, że chcą dobrze pracować, a będą pracować. Tymczasem pracodawcy rozkładają ręce, bo niedoszli pracownicy nie tylko kręcą nosem na pensję, ale też na rodzaj pracy, a czasem w ogóle na… jakąkolwiek pracę. Inna sprawa, że w wielu zawodach brakuje wykwalifikowanych pracowników, za co można podziękować skostniałemu systemowi edukacji. Wiele branż przeżywa istną zapaść i nie rozwija się tak, jak powinno, właśnie na skutek braku rąk do pracy.

Prawie milion

Dopiero co przeżywaliśmy zjawisko polegające na „przeniesieniu” rzeszy rodaków do Wielkiej Brytanii, która przyjęła ich z otwartymi rękami, a już wczuliśmy się w rolę gospodarzy ziemi obiecanej. Teraz to nie Polacy zalewają obcy rynek pracy, ale sami mają do czynienia z wielką falą emigracji. W skali roku liczba Ukraińców w naszym kraju się podwaja! Trudno tego nie zauważyć na co dzień, choćby w Bielsku-Białej. Ukraińcy są już po prostu wśród nas. Niżej podpisany niedawno otworzył drzwi swojego mieszkania, a obok dwaj pracownicy – miejscowy i Ukrainiec – montowali światłowody. Wśród prowadzących nieopodal prace budowlane robotników kilku było z Ukrainy. Kilku innych wynajmuje mieszkania po sąsiedzku i można wymienić z nimi uprzejmości podczas porannych zakupów. W sklepach codziennie słyszy się język ukraiński.

Te obserwacje potwierdzają statystyki. W 2015 roku polscy przedsiębiorcy deklarowali chęć zatrudnienia prawie pół miliona Ukraińców. W zeszłym roku zgłosili zapotrzebowanie na milion pracowników! Zezwolenia na pracę, przyznawane obcokrajowcom, w 96 procentach otrzymują właśnie Ukraińcy. W obecnej sytuacji gospodarczej, pracownicy zza wschodniej granicy są istnym zbawieniem, i to nie tylko dla pracodawców. W zeszłym roku aż o 70 procent – w porównaniu z 2015 rokiem – wzrosła liczba Ukraińców odprowadzających składki do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Mowa o dwustu tysiącach osób. Niektórzy twierdzą wręcz, że to pracowici Ukraińcy ratują obecnie polski system emerytalny.

Wypełniają lukę

Co znamienne, nikt nie protestuje, że Ukrainiec zabrał mu pracę. Z ostatnich analiz Narodowego Banku Polskiego wynika, że obcokrajowcy nie są żadną konkurencją dla Polaków, tylko wypełniają tu luki na rynku pracy. Prawie trzy czwarte z nich wykonuje proste prace fizyczne – głównie w gospodarstwach domowych, branży budowlanej i rolnictwie. Jednak przybywa osób mających o wiele wyższe kwalifikacje. Ukraińców zatrudniają nawet duże lokalne firmy, a sięgają po nich też średnie i małe. Są mile widziani z wielu powodów, również takich, które pozwalają pracodawcom grać rolę krwiopijców. Ukrainiec musi się bowiem bardzo starać, by za tę samą pracę otrzymać takie wynagrodzenie jak Polak. – Już kilka lat temu zaczęliśmy dostawać cv od Ukraińców. Na początku zatrudnialiśmy ich dorywczo. Ostatnio – na stałe. Przewiduję, że będzie ich w naszej firmie coraz to więcej. Dlaczego? Bo nie mamy żadnego wyboru! – opowiada dyrektor firmy budowlanej z Podbeskidzia. – Ukraińcy są o niebo lepszymi pracownikami od Polaków. Bo po prostu… chcą pracować. Przyjeżdżają do nas w jednym celu. Chcą zarobić, a nie kombinować. Są wydajniejsi od naszych i nie piją jak nasi, z czym w naszej branży jest duży problem. Polak pije, olewa obowiązki, a przy tym uważa, że kasa mu się należy – dodaje. I przyznaje, że to tańsza siła robocza. Bo choć podstawa pensji jest taka sama, to za nadgodziny można im dać mniej niż Polakowi. A Ukraińcy efektywnie pracują nawet sporo ponad regulaminowe osiem godzin. – To się jednak zmieni, bo ich rola w takich firmach jak nasza będzie coraz większa. Na biurku mam nie tylko podania od robotników, ale coraz więcej od wykształconych pracowników, inżynierów, którym można powierzyć funkcje kierowników budowy – mówi przedstawiciel branży.

Ukraińcy coraz lepiej się organizują. OPZZ pomógł założyć Międzyzakładowy Związek Zawodowy Pracowników Ukraińskich w Polsce. Jego szefowie w grudniu ubiegłego roku szacowali liczbę pracujących rodaków w Polsce na 800 tysięcy. – Obecnie w Polsce może przebywać więcej pracowników z Ukrainy niż Polaków w Wielkiej Brytanii – szacują. Alarmują przy tym, że polscy pracodawcy zatrudniają ich rodaków właśnie dlatego, że mogą im płacić mniej.

– Nie jesteśmy tanią siłą roboczą. Nie jesteśmy problemem i nie zabieramy pracy Polkom i Polakom – mówi przewodniczący związku Jurij Kariagin. – Podobnie jak polscy emigranci w Europie zachodniej, zostaliśmy zmuszeni przez warunki ekonomiczne do szukania pracy i przyszłości za granicą. Pragniemy, żeby nasza ciężka praca w Polsce została doceniona przez polskich obywateli, ponieważ bez nas polska gospodarka nie będzie mogła się prawidłowo rozwijać. Przede wszystkim nie godzimy się na otrzymywanie wynagrodzenia niższego od polskich pracowników i innych form dumpingu socjalnego.

W ostatnich latach, jak się zdaje, polskie władze raczej przeszkadzają, niż pomagają Ukraińcom w ratowaniu gospodarki. Przedsiębiorcy z ulgą więc przyjęli ostatnie plany rządu, który odwlókł w czasie wprowadzenie nowych przepisów dotyczących zatrudniania Ukraińców. Wedle pracodawców, po zmianie przepisów zatrudnianie obcokrajowców jeszcze bardziej się skomplikuje.

Czy rząd zamierza zarżnąć kurę znoszącą złote jajka? Mieszkający na Podbeskidziu wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Stanisław Szwed zapewnia w licznych wywiadach dla ogólnopolskich mediów, że rządzący doskonale rozumieją rolę Ukraińców, że zależy Polsce na pracownikach wykwalifikowanych, którzy by tu się osiedlili i płacili podatki, a nie tylko wykonywali prace sezonowe. Tylko czekać, aż te zapewnienia znajdą swoje odzwierciedlenie w nowym prawie i że chętni do pracy informatycy, lekarze, nauczyciele, a nawet artyści rzeczywiście będą mieli do nas łatwiejszą drogę. A niewykwalifikowani pracowici przyjezdni przynajmniej nie natrafią na wyższe bariery, niż do tej pory.

Lekarski skansen

Siłę roboczą z Ukrainy chłoną niemal wszystkie branże, w których są kłopoty z zatrudnieniem. Są jednak takie, do których zmiany – jak w Trzecim Świecie – docierają z dużym opóźnieniem. Takim niechlubnym wyjątkiem są polskie szpitale, w których politykę wpisują się i te z Podbeskidzia. Odpytani przez „beskidzką24” w grudniu szefowie lecznic przyznawali, że brakuje im lekarzy albo wkrótce ich zabraknie i przyszłość rysuje się w czarnych barwach. Już teraz występują braki w neurologii, internie, neonatologii, neurochirurgii, a wkrótce podobne problemy będą na kardiologii, nefrologii i pediatrii. Pacjenci tkwią w długich kolejkach bojąc się, czy dotrwają leczenia, a wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze gorzej. Trudno to sobie nawet wyobrazić, bo – patrząc na statystyki – gorzej być nie może. Polska ma bowiem najgorszą średnią w Unii Europejskiej. W kraju nad Wisłą na tysiąc pacjentów przypada tylko dwóch lekarzy.

Z tej sytuacji cieszą się tylko lekarze. W ofertach pracy mogą przebierać i dzięki dyżurom, nadgodzinom czy dodatkowym zajęciom mają możliwość wielokrotnego powiększania podstawowej pensji. Konkurencji do pokaźnej puli pieniędzy nie mają bowiem żadnej. Mogą naciskać na dyrekcje szpitali, by te jeszcze bardziej zwiększyły ich pensje. A ci lekarze, którzy ze swojej sytuacji nadal nie są zadowoleni, w większości młodzi, wyjeżdżają za granicę. Rocznie w Polsce prawie tysiąc lekarzy ubiega się o zaświadczenie potrzebne do podjęcia pracy w krajach UE. A przecież część wyjeżdża jeszcze do Ameryki Północnej czy krajów arabskich, gdzie taki kwitek nie jest potrzebny.

Myli się ten, kto myśli, że w takiej rzeczywistości szefowie szpitali ruszyli na „łowy” do Ukrainy. Dyrekcje podbeskidzkich szpitali nie robią nic (albo nie raczyli się pochwalić), by ściągnąć specjalistów zza wschodniej granicy. Przyznają to z rozbrajającą szczerością. Ukrainiec jest zatrudniany, jeśli sam się stawi u jakiegoś dyrektora.

Stawki z Zaporoża

Wedle danych Beskidzkiej Izby Lekarskiej, prawo wykonywania zawodu otrzymały jedynie cztery osoby spoza Unii. To kardiolog i trzej lekarze bez specjalizacji. Prezes Izby Klaudiusz Komor na łamach portalu sugerował, że płace w śląskich szpitalach nie zachęcają Ukraińców do podjęcia tutaj pracy i spoglądają oni raczej w kierunku Anglii czy Niemiec. Ale jeśli polska społeczność lekarska będzie szukać tylko wymówek, to za kilka lat rzeczywiście wszyscy specjaliści z Ukrainy ominą Polskę, bo – po otwarciu rynku w całej Unii – z ich zdolności nie omieszkają skorzystać zachodnie lecznice.

Klaudiusz Komor podaje, że na Śląsku specjalista otrzymuje dwadzieścia pięć złotych za godzinę pracy, więc – uważa – Ukraińcy tym się nie zadowolą… Czy to dla Ukraińca na pewno marne grosze? Odpowiedzi poszukaliśmy w Zaporożu. Anna Czuprina, dziennikarka zaprzyjaźnionego tygodnika „MIG”, przygotowała zestawienie płac ukraińskich lekarzy. Medyk bez specjalizacji musi się tam zadowolić podstawową pensją rzędu stu euro. A specjalista zarobi od dwustu do dwustu siedemdziesięciu euro. Ta górna granica ma zostać dopiero osiągnięta, gdy do skutku dojdą obiecane podwyżki. Czy młody lekarz, który po przekroczeniu tylko jednej granicy mógłby zarabiać nieporównywalnie więcej, rzeczywiście nie chciałby spróbować u nas szczęścia? Czy też może nie ma szczęścia do polskich kolegów po fachu, bo nie życzą sobie konkurencji? Wydaje się, że w tej szpitalnej polityce tylko pacjent nie jest w centrum uwagi. Jeśli firma budowlana nie zatrudni Ukraińców, by sprostać jakiemuś zamówieniu, to klient zwróci się do innej. A co zrobi pacjent? Ustawi się w jeszcze dłuższej kolejce do coraz lepiej opłacanego lekarza. Konkurencja więc będzie, ale nie między lekarzami, tylko właśnie pacjentami. Można się obawiać, że gdy w naszych szpitalach w końcu się połapią, że taka polityka do niczego nie prowadzi, to lekarzy nie znajdziemy już nawet… na Dalekim Wschodzie. A pacjenci, przynajmniej ci z Podbeskidzia, powiedzą „dość” i będą się leczyć u południowych sąsiadów, gdzie lekarzy z Ukrainy przyjmują z pocałowaniem ręki.

google_news