Sport Żywiec Sucha Beskidzka Wadowice

W metrykę nie patrzy

Wojciech Ciomborowski

Powiedzenie mówi, że mamy nie tyle lat, ile wynika z metryki, lecz na ile się czujemy. W przypadku suszanina Andrzeja Stanka jest ono nader prawdziwe. 84-latek wciąż z zapałem uprawia lekkoatletykę, pokonując podczas zawodów wartkim tempem dystanse, które dla niejednego o wiele młodszego od niego są trudne do przebycia.

Mieszkający dziś w Suchej Beskidzkiej Andrzej Stanek jest rodowitym makowianinem, który smykałkę do sportu miał od dziecka. – Odkąd pamiętam szybko biegałem i nawet nazywano mnie „Szybki”. Pierwszy raz wystartowałem w siódmej klasie podczas  szkolnych zawodów sportowych, które były organizowane w parku przy zamku w Suchej Beskidzkiej. Jednak początkowo jak każdy chłopak grałem w piłkę nożną. Rodzice mieli nawet do mnie pretensje, że zamiast po szkole od razu wrócić do domu, to uganiałem się za piłką – wspomina Andrzej Stanek. Dzieciństwo w latach jego młodości nie było bowiem tak beztroskie, jak teraz. Po szkole zamiast bawić się z kolegami dzieci musiały wypasać krowy, kozy, czy też pomagać przy pracach polowych, biorąc między innymi udział w żniwach i sianokosach.

Po ukończeniu szkoły podstawowej Andrzej Stanek kontynuował naukę w Technikum Mechanicznym w odległych Ropczycach koło Dębicy, gdyż w Suchej Beskidzkiej nie działała wówczas (lata pięćdziesiąte  XX wieku) szkoła o takim profilu. Nie zdążył nawet ukończyć w niej I klasy. – Ojciec był cztery lata w niewoli niemieckiej. Potem rodzina wykupiła go od bauera, ale wycieńczająca praca sprawiła, że podupadł na zdrowiu i zmarł w wieku zaledwie 54 lat. Musiałem przerwać naukę w Ropczycach i przeniosłem się do szkoły w Suchej – wspomina.

SPORT STAŁ SIĘ ODSKOCZNIĄ

Po szkole podjął pracę w krakowskiej fabryce produkującej gwoździe i drut, nie mając wówczas kontaktu ze sportem. A, że liczył sobie dopiero 17 wiosen łatwo było mu dokonywać zmian. Do tych pchnęły do marne zarobki. Przeprowadził się do Jaworzna i zatrudnił w Kopalni Węgla Kamiennego „Kościuszko – Nowa”. Jednocześnie zapisał się do miejscowej Victorii, która z czasem zmieniła nazwę na Górnik. – To były inne czasy. Nawet jak jechaliśmy na obóz kondycyjny, to musiałem brać… urlop. Gdy jechaliśmy na zawody, to klub wypisywał mi do pracy… zwolnienie. Prawie jak uczniowi w szkole. Wtedy nie było takich warunków do trenowania, jak mają obecni zawodnicy – opowiada mieszkaniec suskiego osiedla Na Stawach, który przenosząc się do Jaworzna miał 23 lata i myślał o graniu w piłkę nożną. Klubowi działacze dostrzegli jednak, że jest szybki niczym wiatr i zaproponowali zapisanie się do sekcji lekkoatletycznej. Biegał zarówno na 100 i 200 metrów, ale jego koronnym dystansem było 400 metrów. Z powodzeniem startował także w sztafetach 4 x 100 metrów i 4 x 400 metrów. – Rywalizacja miała formę ligi. Zaczynaliśmy w A klasie, a w trzecim roku moich występów awansowaliśmy do III ligi – mówi.

W ciągu pięciu lat (1961-66) jakie Andrzej Stanek spędził w Jaworznie czynił nieustanne postępy, co szybko znalazło przełożenie na osiągane przez niego wyniki. W 1964 roku wraz z ekipą Górnika wziął udział w mistrzostwach Polski klubów górniczych w Zabrzu. – Wygraliśmy bieg sztafetowy 4 x 100 metrów. Do dziś mam proporczyk jaki otrzymałem za to osiągniecie – mówi z dumą lekkoatleta, który na swoim koncie ma szereg indywidualnych sukcesów. W 1961 roku na spartakiadzie zakładowej (w owych czasach były to prestiżowe i silnie obsadzone zawody) wygrał biegi na 100 i 200 metrów i był trzecie w skoku w dal. Rok później zajął drugie miejsce na 400 metrów w finale Spartakiad Zakładowych Zarządów Okręgowych Związku Zawodowego Górników i powtórzył ten wyczyn na III Spartakiadzie Miejskiej organizowanej w ramach obchodów 1000-lecie państwa polskiego. W 1964 roku podczas spartakiady  z okazji XX-lecia PRL wygrał biegi na 100 i 200 metrów oraz uzyskał trzeci czas na 800 metrów. – To był wspaniały okres. Poznałem wiele osób, a wśród nich Andrzeja Stelmacha, mistrza Polski juniorów w skoku w dal, uczestnika dwóch olimpiad, Miałem przyjemność trenować z nim i podglądać go. W 2011 roku nawet mnie odwiedził – mówi.

DOBRO RODZINY NAJWAŻNIEJSZE

Gdy w życiu Andrzeja Stanka pojawiła się obecna żona Wanda, a potem ich pierwsze z dwóch dzieci, przeszedł czas na kolejne zmiany. – W Jaworznie były bardzo złe warunki mieszkaniowe. Mieszkaliśmy obok Zakładów Azotowych. Nie dość, że po prostu w całej okolicy unosił się nieprzyjemny zapach, a wręcz śmierdziało, to było to niezdrowe – mówi lekkoatleta, który przeprowadził się do Suchej Beskidzkiej. Zatrudnił się w PKS-ie, zostając kierownikiem taboru i zarazem przewodniczącym związków zawodowych, a przy tym odpowiadał za propagowanie kultury. Nie wziął przy tym rozbratu ze sportem, gdyż przez jego firmie działał klub lekkoatletyczny i Andrzej Stanek mógł nadal z powodzeniem brać udział  w zawodach. Występował w imprezach organizowanych na terenie całego ówczesnego województwa krakowskiego. Ponadto zorganizował w Suchej Beskidzkiej Okręgową Spartakiadę PKS, na którą zjechały się  drużyny z całego województwa. On sam pobiegł na 200 metrów, zajmując trzecie miejsce. Dla pracowników suskiego PKS-u i ich rodzin zorganizował spartakiady zakładowe. Podczas nich rywalizowano w piłkę nożną, siatkówkę i w dyscyplinach lekkoatletycznych.

Mieszkając już w Suchej Beskidzkiej Andrzej Stanek, gdy tylko spadł śnieg, zakładał narty zjazdowe. Zdobył 8. miejsce w I grupie wiekowej i 26. w klasyfikacji ogólnej V Zimowego Pucharu Beskidów, czy też  wywalczył szóstą lokatę w XXV Memoriale Aleksandra Starzeńskiego i Pucharze Babiej Góry. – Zawody odbywały się w Stryszawie, Zawoi, ale i w Suchej Beskidzkiej na Cholernym. Dziś już nie wszyscy pamiętają, że tam był kiedyś wyciąg. Pozostały jedynie betonowe fundamenty. Może działałby do dziś gdyby właściciele działek zgodzili się sprzedać je miastu gdy to chciało budować nowy wyciąg – stwierdza z żalem w głosie, wspominając lata 80-te minionego wieku.

WRÓCIŁ DO BIEGANIA

Po przejściu na emeryturę Andrzej Stanek przez 5 lat budował w Makowie Podhalańskim domek letniskowy. Niemal w całości wykonał go sam, ale nie to jest najważniejsze. – Jeżdżąc do Makowa na działkę widziałem co roku zawody biegowe. I to mnie zachęciło. Pomyślałem. Dlaczego nie spróbować. Zacząłem trenować i w 2012 roku zadebiutowałem w Międzynarodowym Biegu Ulicznym po Ziemi Makowskie – opowiada suszanin, który miał już wtedy 76 lat! Pomimo to liczącą 10 km trasę pokonał dziarskim krokiem (zajął w kategorii M-70 trzecie miejsce) i stawał na jej starcie aż do ubiegłego roku. W tym, z powodu pandemii koronawirusa, impreza nie doszła do skutku.

Od kilku lat suski lekkoatleta startuje także w bardzo ważnym dla niego Biegu Pamięci w Krakowie, który od 2012 roku jest organizowany przez Muzeum Historyczne Miasta Krakowa jako część cyklicznego wydarzenia „Pamiętaj z nami”. Jego trasa liczy 5 km i zaczyna się sprzed byłej krakowskiej siedziby gestapo przy ul. Pomorskiej 2 (obok Placu Inwalidów). Prowadzi przez planty, okolice Wawelu, Kazimierz i kładkę Bernatki do byłego obozu pracy w Płaszowie. – Startuję w tym biegu, bo moja mama w 1944 roku została umieszczona w tym obozie. Ktoś doniósł na nią, że handluje. Musiała to robić, bo miała nas czterech i musiała nas wyżywić. Ojca przecież z nami wtedy nie było – mówi Andrzej Stanek. Wspomina, że w czasie II wojny światowej pomiędzy Makowem, a Suchą była granica. Maków był w Generalnej Guberni, a Sucha przynależała już do III Rzeszy. Przez granicę przemycano żywność. – Nie złapali jej, ale ktoś doniósł. Przyszli polski i niemiecki żandarm. Miałem wtedy 8 lat. Z szacunku dla niej i upamiętnienia tego, przez co przeszła w tym obozie, startuję – mówi o motywacji jaka nim kieruje. Bierze też udział w imprezach charytatywnych, będąc przy tym członkiem Stowarzyszenia Mocni Pomocni.

O CIAŁO TRZEBA DBAĆ

Do udziału w Międzynarodowym Biegu po Ziemi Makowskiej Andrzej Stanek nie zgłosił się z marszu. Solidnie się do niego przygotowywał, biegając dwa, trzy razy w tygodniu po 5 km. Uważa, że zdrowie i sprawność zawdzięcza hartowaniu organizmu. Od 20 lat codziennie rano nie tyle myje się, co ochlapuje swoje ciało lodowatą wodą. Nie zapomina także o porannej gimnastyce. – Robię przysiady, wymachy i inne proste ćwiczenia. Nie jest ich dużo, ale wykonuję je regularnie, by cały czas utrzymywać sprawność. Dawniej ćwiczyłem dwa razy. Teraz raz. Za to wieczorem lub bladym świtem chodzę z kijkami. Trochę chodzę, trochę biegam i to cały mój trening – zauważa. O dobrą formę po trochu dba także podczas załatwiania codziennych spraw. Wszak kilka razy dziennie wchodzi po schodach na drugie piętro na którym mieszka.. – Najlepszym treningiem jest praca na działce. Na niej człowiek zawsze się porusza – opowiada senior, który lubi także pływać. Jeszcze trzy lata temu pokonywał bez odpoczynku kilkadziesiąt długości basenu, przepływając ponad kilometr.

Suszanin stara się przy tym dobrze i zdrowo odżywiać. W codziennym jadłospisie obowiązkowo są owoce, choć nie za dużo. Jest za to wielkim smakoszem orzechów włoskich. – Mam swoje orzechy, więc nigdy mi ich nie brakuje – mówi lekkoatleta. Wspomina, że śniadania zawsze jada jarskie. Sięga po kaszę, płatki owsiane, do których dodaje zmielony len i ziarna słonecznika. – Jadam tzw. zacierkę, czyli zmieloną mąkę. Dawniej jadłem ją z mlekiem, ale teraz na jogurcie naturalnym. Do tego dużo miodu, dżemy i dużo sera białego – opowiada. Dodaje, że po wędlinę sięga rzadko, a jeśli już to zjada ją na kolację. Przy tym do ostatniego posiłku dnia siada około 18.00, by nie kłaść się spać z pełnym żołądkiem. Niewykluczone, że kluczem do sukcesu jest też mała lampka czerwonego wina własnej produkcji, którą wypija co dwa, trzy dni.

W wolnych chwilach Andrzej Stanek sięga po książki, które wprost pochłania. Lubi historyczne, ale także przygodowe i sensacyjne. Do jego ulubionych pisarzy należy Karol Bunsch. – Chyba w suskiej bibliotece nie ma „lepszego” ode mnie czytelnika. Dużo czytam, a za to mało oglądam telewizji – mówi weteran biegów, którego zmiłowanie do historii, ale regionu widać na jego działce. W altanie stojącej obok domku letniego stworzył izbę pamięci, gromadząc w niej dawne przedmioty codziennego użytku. Można w jego izbie znaleźć stare kosy, żelazka, lampy, radioodbiorniki. Ponadto zaraził bakcylem biegania dwóch wnuków – 9-letniego Krzysia i 19-letniego Wojciecha, którzy teraz sami stają na starcie różnych zawodów.

google_news