Bielsko-Biała Sport

Wierzę, że to dopiero początek

Z Jakubem Wolnym, członkiem kadry narodowej w skokach narciarskich, mistrzem świata juniorów z 2014 roku, zawodnikiem LKS Klimczok Bystra, rozmawia Wojciech Małysz.

– Jak się świętuje tak udany sezon?
– Fakt, to był wyjątkowy sezon. Ale nie ma czasu na świętowanie. Po ostatnich zawodach mieliśmy dwa dni odpoczynku i zaczęliśmy mocne siłowe treningi, które są już przygotowaniem do przyszłego sezonu. Teraz dostaliśmy tylko tydzień wolnego przed świętami.

– Twoje świetne wyniki pewnie zaskakują mniej zorientowanych kibiców, więc wypada przypomnieć, że nie wziąłeś się znikąd – w 2014 roku byłeś mistrzem świata juniorów.
– Wtedy i dla mnie to było zaskoczenie. Krzysztof Biegun, Klimek Murańka i Olek Zniszczoł skakali w tamtym czasie świetnie i byli ode mnie lepsi. Ja załapałem się do reprezentacji jako ten czwarty i nagle zdobyłem mistrzostwo. Byłem drugim Polakiem, który to osiągnął, po Mateuszu Rutkowskim. Była więc wielka radość, ale też miałem świadomość, że to dopiero szczebel juniorski, a ja chcę coś osiągnąć w seniorach.

– Zatem teraz dopiąłeś swego. I co? Triumfujesz?
– Moje cele są większe niż to, co osiągnąłem w tym sezonie, dlatego nie odbieram tego w kategoriach wielkiego sukcesu. Cieszę się, że mam za sobą udany sezon, ale nie chcę na tym poprzestać. Mam nadzieję, że to dopiero początek.

– Ambitny jesteś.
– Nawet bardzo.

– Wskoczyłeś tym sezonem na wyższy poziom i nie chodzi mi tylko o sport. Mam na myśli także popularność.
– Staram się przede wszystkim koncentrować na aspekcie sportowym. Najbardziej cieszę się, że praca sprawia mi przyjemność i widać jej efekty – cały czas idę do przodu. A popularność? Kiedy przyjeżdżam do Wilkowic, to oczywiście sporo osób mnie rozpoznaje, wszyscy gratulują i jest to bardzo miłe, ale nie mam problemów, żeby iść na zakupy czy gdziekolwiek. Tam samo w Bielsku-Białej. Owszem, czasami ktoś mnie rozpozna albo zagadnie, ale na razie nie jest to uciążliwe.

– Ponieważ skoki to już nasz sport narodowy, może wkrótce zostaniesz bohaterem. Dzisiaj rozmawiasz ze mną, a jutro może zadzwoni Kuba Wojewódzki.
– Staram się o tym nie myśleć. Nic się u mnie nie zmieniło, nie zmieniłem swojego zachowania. Pozostaję zwyczajnym chłopakiem.

– Wszyscy polscy skoczkowie są skromni. O co chodzi?
– Właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale może to wynika ze specyfiki tej dyscypliny: czasami oddaje się dobry skok, a wynik jest całkiem inny, na przykład przez warunki pogodowe. Nie mamy na to wpływu. Dlatego nikt z nas przed zawodami nie mówi, że jedzie wygrać, bo wszyscy wiemy, że może być różnie.

– Czasami warunki są dobre, skoczek wydaje się być w formie, a skacze słabo. Dlaczego?
– Dobre pytanie, tylko że nikt na razie nie znalazł na nie odpowiedzi. Na rozbiegu i podczas odbicia wszystko dzieje się na tyle szybko, że jeden minimalny błąd może mieć ogromne znaczenie.

– Głowa jest ważna?
– Tak, głowa przede wszystkim, mogę powiedzieć to na swoim przykładzie. Podczas niedawnych mistrzostw świata w Seefeld wiedziałem, że jestem w dobrej formie i chciałem pokazać coś więcej. A w skokach jest czasami tak, że jak chce się dać więcej, to wychodzi odwrotnie. Człowiek jest spięty, chce się odbić mocniej, ale to tak nie działa. I w Seefeld poszło mi słabo. Potem trochę zmieniłem swoje podejście. Doszedłem do wniosku, że przecież robię to, co najbardziej lubię i co zawsze chciałem robić. Wrzuciłem na luz i chyba dlatego zacząłem znowu daleko skakać. Udało się odzyskać radość ze skakania.

– Ale nie wszystkim się udaje. Przemek Kantyka, zawodnik LKS Klimczok Bystra i Damian Skupień właśnie dali sobie spokój ze skokami. Ty nigdy nie miałeś wątpliwości?
– Miałem. I to całkiem niedawno, jakieś dwa lata temu. Nie miałem sponsora i gdyby nie pomoc mojej rodziny, także finansowa, to myślę, że przestałbym skakać. Na szczęście sponsor się znalazł i mogłem kontynuować karierę.

– A kiedy niedługo po zdobyciu mistrzostwa świata juniorów przytrafiła się fatalna kontuzja?
– Prawdę powiedziawszy, do teraz się zastanawiam, jak mi się to udało, ale akurat wtedy ani przez moment nie ogarnęło mnie zwątpienie. Byłem bardzo zmotywowany, nie skakałem, ale „trzymałem wagę”, co jak wiadomo, jest dla skoczka bardzo istotne. Myślałem pozytywnie i udało się wrócić. Wiele zawdzięczam doktorowi Bogusławowi Mojżeszowi, który bardzo dobrze wykonał operację i do dzisiaj nie mam problemów z kolanem.

– I dziś stajesz na „mamucie”. Nie ma strachu?
– Przy pierwszym skoku na skoczni mamuciej w sezonie każdy się boi, bo widok z góry jest przerażający. Jest bardzo duży respekt, ale potem już z górki, dosłownie i w przenośni.

– Czemu właśnie skoki?
– Zaczęło się od małyszomanii. Razem z rodzicami oglądaliśmy w telewizji skoki Adama Małysza i od początku mi się to podobało. Zaczynałem na jakichś niewielkich górkach, pod lasem w Wilkowicach. Chodziłem tam z tatą i skakałem na normalnych zjazdówkach. Potem tata zapisał mnie do LKS Klimczok Bystra. Miałem 9, może 10 lat. Cała moja rodzina miała coś z nartami: mama biegała, a tata skakał, ciocia biegała, wujek skakał, wcześniej dziadek biegał. Co prawda nie robili tego zawodowo, ale na pewno miało to wpływ na mój wybór.

– Był też epizod z kombinacją norweską.
– To było nawet coś więcej niż epizod. Jako dzieciak lubiłem biegać na nartach i miałem dobre wyniki w kombinacji. Ale z czasem coraz mniej mnie to cieszyło. Poza tym w kombinacji ciężko z polskiego podwórka wybić się na światowy poziom. Więc postanowiłem, że zostanę przy samych skokach.

– Kto zrobił z ciebie skoczka?
– Moim pierwszym trenerem był Jarosław Konior, bardzo fajny człowiek, ze świetnym podejściem do dzieci. Potem w SMS-ie trenowałem pod okiem nieżyjącego już Tadeusza Pawlusiaka. Też bardzo dobrze go wspominam. Później opiekował się mną Zbigniew Byrdy, a następnie Sławomir Hankus. W kadrze juniorów trenował mnie Maciej Maciusiak. Aż przydarzyła się kontuzja. Po powrocie byłem najpierw w kadrze B z Robertem Mateją, a potem trafiłem do kadry A, do Stefana Horngachera. Wszystkim, których wymieniłem zawdzięczam bardzo dużo, od każdego czegoś się nauczyłem.

– A edukacja szkolna jak przebiegła?
– Podstawówka i pierwsza klasa gimnazjum w Wilkowicach. Potem przeniosłem się do SMS-u Szczyrk, gdzie zaliczyłem też liceum. Prymusem nie byłem, raczej przeciętnym uczniem, zdarzało się przynosić jedynki. Ale też bez przesady – jakoś sobie radziłem. Zdałem maturę, potem jakiś czas studiowałem w Katowicach na AWF, ale nie udało mi się pogodzić tego ze sportem i zrezygnowałem. Choć mam w planach jeszcze kiedyś podjąć studia.

– Z jakiego domu pochodzisz?
– Bardzo zwyczajnego, z Wilkowic. Mama Beata, tata Sławomir, normalna rodzina. Bardzo dużo im zawdzięczam. Także cioci, wujkowi i dziadkowi, który jest fanatykiem skoków. W ciężkich chwilach zawsze mnie wspierali. Kiedy gorzej mi szło, kiedy miałem kontuzję – zawsze mogłem na nich liczyć.

– Ale uciekłeś z Wilkowic.
– Nie uciekłem, tylko poszedłem „na swoje”. Od dwóch lat mieszkam w Bielsku-Białej. W sezonie bywam tu dwa dni w tygodniu, bo w pozostałe dni są wyjazdy. Dobrze, że płacę niewielki czynsz za mieszkanie (śmiech).

– Mówią, że jesteś grzeczny i poukładany.
– Skoro tak mówią, to pozostańmy przy tym (śmiech). Fakt, że nikomu nigdy nie robię pod górkę. Jak byłem nastolatkiem, to może trochę imprezowałem z kolegami, ale bez przesady.

– Poza skokami co zajmuje Jakuba Wolnego?
– Sporty motorowe, szczególnie Formuła 1. Lubię pograć na konsoli, czasami jeżdżę sobie w różnych symulatorach. Chętnie kupiłbym sobie motocykl crossowy, ale to zbyt niebezpieczne, bałbym się, że coś mogłoby się stać i zaprzepaścić moją karierę w skokach. Lubię oglądać filmy albo seriale, zwłaszcza że podczas wyjazdów mamy dużo wolnego czasu. Ulubiony serial to „Californication”, a filmy „Wilk z Wall Street” i „Incepcja”.

– O, to jeśli jesteś taki grzeczny jak bohaterowie „Californication” i „Wilka”…

– Lubię ich oglądać, ale nie naśladuję (śmiech).

– W takim razie kogo naśladujesz? I możesz nazwać idolem?
– To na pewno Adam Małysz, on mnie zainspirował. Teraz mam wielkie szczęście, że mogę trenować razem z Kamilem Stochem, jesteśmy dobrymi kolegami, przynajmniej tak mi się wydaje. I mogę u niego pewne rzeczy podpatrywać. A poza skokami podziwiam Roberta Kubicę. Za to, że po takim wypadku, po takich przejściach i po takim czasie potrafił wrócić do Formuły 1.

– Co chcesz osiągnąć?
– Na każdym treningu dawać z siebie 100 procent, cieszyć się z tego, że robię to, co lubię i cały czas się rozwijać, by być jeszcze lepszym.

– Skończmy z tą dyplomacją. Powtórzę pytanie: co chcesz osiągnąć?
– Chciałbym zdobyć medal mistrzostw świata, najlepiej złoty. I medal na igrzyskach. Stać na podium, kiedy grają hymn podczas olimpiady – to musi być coś.

– Za 10 lat gdzie będziesz?
– Sam chciałbym wiedzieć. Będę miał 34 lata. Może będę jeszcze skakał?

– A może nie.
– To chyba nie odpowiem. Mogę powiedzieć, co bym chciał: leżeć na Malediwach i odpoczywać.

– Lubicie się chyba w tej kadrze?
– Mało powiedziane. Myślę, że nigdzie na świecie nie ma takiej atmosfery, jaka jest u nas. Jesteśmy dobrymi kolegami i wzajemnie się wspieramy.

google_news