Bielsko-Biała Sport Cieszyn Żywiec Sucha Beskidzka Wadowice Oświęcim

Zanim stanęli w świetle jupiterów…

Codziennie stawiają czoła losowi, który uczynił ich życie pełnym trudów i wyzwań. I dzięki temu czują się pełnowartościowymi ludźmi, którzy w dodatku potrafią dążyć do spełnienia swoich marzeń. Uważają bowiem, że świat może być piękny, pomimo kalectwa, czy innych dysfunkcji życiowych. Sportowcy niepełnosprawni, bo o nich mowa, zasługują na podziw i szacunek. I choć nie zabiegają o sławę, ich sukcesy warte są pokazywania.

Sukcesy jednak nie przychodzą same. Trzeba ciężko pracować, żeby na moment stanąć w świetle jupiterów. I takie właśnie wyzwania stawiają przed sobą mistrzowie, żeby zarazem dać przykład innym, że warto i trzeba zawalczyć o swoje. Jak Janusz Rokicki, który wspiął się na olimpijskie i światowe szczyty. Twardy góral z Wisły zmaga się z losem, który nie szczędził mu ciosów. I tę walkę wygrywa, bo jest uparty, bo nie pęka. Do dzisiaj wraca myślami do tragedii, która spotkała go, kiedy miał 18 lat.

– Było to pod koniec wakacji, dokładnie 25 lat temu, kiedy pracowałem na budowie jako pomocnik murarza. W ostatnim dniu sierpnia po wypłacie wracałem do domu. Wstąpiłem po drodze do baru na piwo. W barze musiał ktoś zauważyć, że mam przy sobie sporo gotówki. Pamiętam, że minąłem dworzec w Głębcach i dalej szedłem torami. W pewnym momencie dostałem uderzenie w tył głowy. Straciłem przytomność, leżałem na torach, zostałem obrabowany. O czwartej nad ranem jechał tędy pociąg. Maszynista nie dał rady wyhamować. Trzy wagony przejechały po moich nogach. Straciłem obie – wspomina Janusz Rokicki.

Po długim okresie rehabilitacji i przeprowadzce do Cieszyna, coraz więcej czasu poświęcał uprawianiu sportu. W 2000 roku zaczął pływać, później próbował wyciskania ciężarów, ale odnalazł się w konkurencjach lekkoatletycznych, a konkretnie w pchnięciu kulą i rzucie dyskiem, za sprawą startów w spartakiadach osób niepełnosprawnych w Cieszynie. Zaczął trenować pod okiem Zbigniewa Gryżbonia, byłego reprezentanta Polski w rzucie dyskiem, czego owocem był bardzo szybki postęp i start w Igrzyskach Paraolimpijskich w Atenach w 2004 roku, skąd wrócił ze srebrnym medalem.

– Uwierzyłem, że można coś wielkiego osiągnąć, ale musi to być okupione ciężką i systematyczną pracą. Niestety, same wyrzeczenia nie wystarczą, jeżeli nie ma odpowiedniego zaplecza i wsparcia finansowego. A z tymi sprawami w sporcie osób niepełnosprawnych bywa różnie – mówi potrójny wicemistrz paraolimpiady i mistrz świata w pchnięciu kulą. Jak zauważa gorzko, po zdobyciu złotego medalu sportowcom niepełnosprawnym też grają cały hymn narodowy, a nie ćwierć czy połowę…

Bywa, że mistrzowie często ledwo wiążą koniec z końcem. W życiu Janusza Rokickiego był moment, że musiał zbierać złom, żeby przeżyć. Brakowało pieniędzy na zakup nowych protez, na wymianę starej konstrukcji wózka. Na paraolimpiadzie w Londynie tylko raz dziennie mógł korzystać ze stołówki, bo jazda na rozklekotanym wózku i pokonanie około kilometra, kosztowały mnóstwo sił potrzebnych do walki na rzutni. Na lipcowych Mistrzostwach Świata w Londynie, Rokickiemu odnowiła się kontuzja barku, z którą zmaga się od ubiegłorocznych Igrzysk Paraolimpijskich w Rio de Janeiro. Zabiegi rehabilitacyjne już nie wystarczają, konieczna jest operacja. Trzeba ją przeprowadzić szybko, by realnie myśleć o starcie na Paraolimpiadzie „Tokio 2020”. Skąd wziąć na to pieniądze?

Tymczasem Maria Juroszek, mistrzyni w siłowaniu na rękę, kolejny raz prosiła o pomoc finansową, żeby mogła wystartować we wrześniu w Mistrzostwach Świata na Węgrzech. – To mój najważniejszy start w tym roku. Cenna jest naprawdę każda złotówka wsparcia. Marzę, żeby tam pojechać i zdobyć medal. Jestem gotowa oddać go na licytację, na rzecz Fundacji Zdrowia Śląska Cieszyńskiego – mówi zawodniczka z Cieszyna. Tak już zrobiła ze złotym medalem zdobytym na poprzednich Mistrzostwach Świata w Bułgarii.

Maria Juroszek, Janusz Rokicki i kilkunastu innych sportowców niepełnosprawnych, tworzą klub IKS Cieszyn, działający od pół roku. Prezesem jest Janusz Rokicki, który przyznaje, że miał propozycje przejścia do innych klubów, ale postanowił nie zostawiać osamotnionych koleżanek i kolegów ze zlikwidowanego KS MOSiR. – Planujemy zorganizować sekcję rekreacyjną dla osób, które nie zamierzają uprawiać sportu wyczynowo, ale chcą korzystać aktywnie z ruchu. Wiele zależy od sytuacji finansowej klubu, która za dobra nie jest. Zabiegamy o wsparcie sponsorów i pomoc ze strony samorządu miasta Cieszyna i powiatu cieszyńskiego. Zawsze nasz region promujemy na zawodach – zaznacza Janusz Rokicki.

google_news