Sport Sucha Beskidzka Wadowice

Życie na pełnym gazie

Fot. Archiwum zawodnika

W naszym kraju nie brakuje utalentowanych młodych ludzi, którym w dążeniu do doskonałości na przeszkodzie stają bariery finansowe. Te między innymi przez wiele lat nie pozwoliły realizować się Dominikowi Cholewie z Leńcz. Gdy wreszcie zdołał je pokonać, to triumfował w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Śląska i nie jest to jego ostatnie słowo!

Dominik Cholewa po raz pierwszy zakosztował smaku motosportu na początku tego wieku. Był wówczas jeszcze nastolatkiem. Jak to w takich przypadkach bywa w świat motoryzacji wciągnęli go starsi koledzy. Kilku z nich startowało w rajdowym Pucharze Polski. – Jak chyba każdy kto potem się ściga, moją przygodę z rajdami zacząłem od kibicowania. Koledzy jechali na rajd i zabrałem się z nimi. Wciągnęło mnie błyskawicznie. Tak czasem w życiu jest, że albo coś się nam podoba i nas pasjonuje, albo nie. I tak właśnie było w moim przypadku z rajdami. Od razu spodobały mi się. Miałem wtedy 14 lat, więc na możliwość wystartowania musiałem jeszcze długo czekać. Poza tym w tamtym okresie finansowo byłoby to dla mnie nie do udźwignięcia – wspomina Dominik Cholewa. Był jednak do tego stopnia zafascynowany tą dyscypliną sportu, że gdy tylko zaczął zarabiać to odkładał wszystkie pieniądze, by jak najszybciej stać się posiadaczem samochodu. Początkowo mógł pozwolić sobie jedynie na kupno fiata 126 p., czyli poczciwego „maluszka”. Nie startował nim jeszcze w rajdach, ale mógł już zdobywać doświadczenie jako kierowca. – Nie ustawałem w dążeniu do stania się kierowcą rajdowym – mówi.

JAZDA WOKÓŁ… TRZEPAKA

Pierwszy przełom w karierze Dominika Cholewy nastąpił gdy stał się posiadaczem renaulta5, którym zaczął startować w Konkursowej Jeździe Samochodem, czyli w rajdowej szkole podstawowej. – W tamtych czasach to była faktycznie konkursowa jazda samochodem. Zawody odbywały się za zamkniętych placach. Jeździło się pomiędzy pachołkami i oponami. Ironicznie mówiło się, że jest to jazda wokół trzepaka. Teraz formuła KJS-ów zmieniła się. Zmagania odbywają się na wyłączonym z ruchu odcinku drogi, więc KJS-y są namiastką prawdziwych rajdów – opowiada rajdowiec z Leńcz. Podkreśla, że starty w KJS-ach są niezbędne do uzyskania licencji rajdowej. On sam brał w nich udział także dla przyjemności, czerpiąc radość ze ścigania się i walki o urywanie ułamków sekundy.

Dobra postawa w KJS-ach pozwoliła Dominikowi Cholewie zdobyć licencję i w 2011 roku zgłosił się do Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Śląska, które wówczas jak pozostałe rajdy okręgowe w kraju był traktowany jako zawody trzecioligowe (wyżej w hierarchii stały Rajdowe Samochodowe Mistrzostwa Polski – I liga i Rajdowy Puchar Polski – II liga). Przystąpił do nich za kierownicą citroena saxo, a jego pilotką została cieszynianka Aneta Marcol. – Debiutowałem, więc co zrozumiałe nie byłem rozpoznawalnym kierowcą. Kilka telefonów trzeba było wykonać. Wiadomo, że lepsi kierowcy mogą sobie wybierać pilotów. Ja musiałem przekonać do siebie – mówi prosto z mostu leńczanin, który musiał także zorganizować sobie ekipę. Na KJS-y jeździł bowiem tym samym samochodem, którym startował w zawodach. Rajdy nawet te okręgowe to już zdecydowanie wyższy poziom wtajemniczenia. – Rajdówka służyła do startów, a na rajd dojeżdża się autem „cywilnym”. Na takiej imprezie nie można się także obejść bez mechaników – zauważa Cholewa, który debiutancki sezon zakończył na piątym miejscu w swojej klasie.

Rok później leńczański kierowca zawiesił sobie poprzeczkę jeszcze wyżej. Zdecydował się wystartować w Rajdowym Pucharze Polski, a na fotel pilota zaprosił zawojanina Dariusza Bekasa. – Poziom był już zdecydowanie wyższy. Poszło nam jednak świetnie. Wywalczyliśmy wicemistrzostwo Polski w swojej klasie – nie kryje zadowolenia Dominik Cholewa, który jednak zderzył się wówczas z realiami finansowymi. Dwa lata startów opłacanych wyłącznie z własnych środków spowodowały, że jego fundusze wyczerpały się. Leńczanin nie chce mówić o konkretach. Niemniej ciągnięty za język zdradza, że średnio na tym szczeblu na pokrycie kosztów startu w jedynym sezonie trzeba było wydać około 50 tys. zł (nie licząc kosztów zakupu samochodu), choć byli zawodnicy, którzy wydawali taką kwotę na jeden rajd. – Nie ma co ukrywać. Rajdy to drogi sport. Przez to wielu utalentowanych zawodników nie ma szansy przebić się, a tym bardziej osiągnąć sukces. Po prostu nie stać ich na udział w rajdach – nie owija w bawełnę leńczanin.

RAJDY NICZYM NARKOTYK

Po wywalczeniu tytułu wicemistrzowskiego w Rajdowym Pucharze Polski Dominik Cholewa, z bólem serca, musiał wycofać się ze ścigania się. Tyle tylko, że rajdy są niczym narkotyk. –Ciężko się z nich wyleczyć. Gdy choć się ich zasmakowało, to robi się wszystko, by wrócić na trasy. Jak ktoś się w nich zakochał to na zawsze. Nie sposób zapomnieć zapachu spalin, odcinków specjalnych pokonywanych z zawrotną prędkością – mówi leńczanin, którego rozbrat ze sportem trwał pięć lat. Wrócił do niego w ubiegłym roku w zupełnie nowych realiach. Rajdowy Puchar Polski został zlikwidowany i obecnie najlepsi ścigają się w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski, a pozostali w rajdach okręgowych, których poziom znacznie poszedł przez to w górę w porównaniu z latami minionymi. – Pierwszy sezon po tak długiej przerwie przeznaczyłem na zbieranie doświadczeń. Musiałem poznać auto. Citroen saxo, którym jeździłem najpierw pożyczyłem, a potem sprzedałem. Nie było sensu żeby stał bezczynnie – opowiada Cholewa, który nowy rozdział w swojej karierze rozpoczął za kierownicą renaulta clio. Startując nim w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Śląska nie tylko poznawał auto, ale także poszukiwał stałego pilota. W składającym się z pięciu rund cyklu miał ich aż czterech. Notatki czytali mu Bartosz Sajdak, Kamil Kozdroń, Michał Kłos, a na końcu Marcin Roik z Wodzisławia Śląskiego. – Startujący regularnie mają swoich pilotów. Wracając po pięcioletniej przerwie musiałem sobie znaleźć osobę, która po pierwsze zechce ze mną jeździć, a przy tym taką, z którą będą tworzył zgrany zespół,  dogadywał się i rozumiał. Z Marcinem Roikiem jeździło mi się najlepiej, choć to Kamil Kozdroń ma największe doświadczenie i między innymi starty z Hubertem Ptaszkiem w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Świata – odsłania rajdowe kulisy leńczanin, który powrotu na rajdowe trasy nie może zaliczyć do udanych. W klasyfikacji generalnej zajął dopiero 15 miejsce, a i swojej klasie (pojazdy od 1600 do 2000 cm3) był raptem czwarty.

DOŚWIADCZENIE ZAPROCENTOWAŁO

Nowy sezon, to zawsze nowe wyzwania i oczekiwania. Dominik Cholewa z pilotem Marcinem Roikiem ponownie wystartowali w składających się tym razem z sześciu eliminacji Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Śląska. Ciekawostką jest fakt, że tylko cztery rundy odbyły się na Śląsku. Dwie pozostałe rozegrano w okolicach Bochni i Gorlic, co miało na celu uatrakcyjnienie zmagań. – Przez rok poznałem samochód, więc czułem się w nim pewniej. W ciągu roku czterokrotnie brałem udział w testach, sprawdzając jak rajdówka zachowuje się w warunkach jesiennych i zimowych. Mogłem dzięki temu w warunkach rajdowych przetestować różne ustawienia, dobrać ogumienie i wyeliminować usterki – mówi Dominik Cholewa, którego partnerem medialnym została „Małopolska Kronika Beskidzka”. Dodaje, że już inauguracyjna runda RSMŚl jaką był Rajd Bobarowa pokazała, że będzie to dla niego bardzo udany sezon. Zajął w nim 6 miejsce w „generalne” i 4 w swojej klasie. Dobrego nastroju i nadziei na sukces nie stracił po pechowym Rajdzie Ziemi Bocheńskiej, w którym wystartował wyjątkowo z Michałem Kuśnierzem ze Śleszowic. – Szło nam bardzo dobrze. Tyle tylko, że pojawił się deszcz i na jednym z zakrętów opona „nie chwyciła”. Zrobiliśmy sobie wycieczkę poza drogę. Zanim udało się nam wygramolić na trasę uciekło wiele cennych sekund i zajęliśmy odległą lokatę – wspomina.

Na szczęście potem poszło już jak po maśle. Znakomity występ w Rajdzie Wisły przyniósł wygraną w klasie i znakomite drugie miejsce w klasyfikacji generalnej, a niedługo później leńczanin triumfował w swojej klasie w Rajdzie Grodzkim (w Gorlicach) i był trzeci w „generalce”. W efekcie przed kończącą sezon Barbórką Cieszyńską był już na prowadzeniu. – Na Barbórkę Cieszyńską jechaliśmy z jasnym celem. Mieliśmy pokonać trasę zachowawczo i nie zrobić czegoś głupiego. Niby proste. Tylko w rajdach niczego nie można założyć. Poza tym warunki były bardzo trudne. Pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Każdą pętlę pokonywaliśmy na innym komplecie opon. Na szczęście cel udało się zrealizować – opowiada Dominik, który zakończył zmagania na drugim miejscu w klasie i piątym w „generalce”. W ten sposób przypieczętował zdobycie Rajdowego Samochodowego Mistrzostwa Śląska w klasie R01, a zarazem tytułu drugiego wicemistrza w klasyfikacji generalnej. – Teraz świętujemy, cieszymy się, ale coraz bardziej myślimy o przyszłym sezonie. Podejmujemy rozmowy ze sponsorami. Nie chciałbym żeby powtórzyła się sytuacja sprzed kilku lat gdy nie udało się dopiąć budżetu. Na razie nadal zamierzam startować w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Śląska. Marzeniem jest wzięcie udziału w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski, ale to są już ogromne koszty i bez wsparcia sponsorów  – mówi rajdowy mistrz Śląska. Dziękuje firmie Stanlej Racing za fachowe przygotowywanie mu auta do rajdów oraz Extreme za dostarczanie opon, które sprawdzały się w każdych warunkach. Specjalne podziękowania kieruje do żony. – Przygotowywała mi „wyprawkę” na każdy rajd, dbała o logistykę i o nic nie musiałem się martwić. Choć nie jeździła na rajdy to niezwykle pomogła. Dziękuję jej za cierpliwość oraz godzenie się na samotne spędzanie weekendów – mówi. Nie zapomina o kibicach, którzy wspierali go na odcinkach specjalnych.

google_news