30. urodziny można uczcić wyjazdem na egzotyczną wycieczkę, skokiem na bungee lub w jeszcze inny szalony sposób. Pochodząca z Suchej Beskidzkiej Ewa Mielczarek uznała, że zmiana „kodu na trójkę z przodu” jest znakomitą okazją do… literackiego debiutu. Spod jej pióra wyszło „Trzydzieści kopert”.
Nie będzie kłamstwem napisanie, że mieszkającą dziś w Lachowicach Ewę Mielczarek do pisania ciągnęło już w dzieciństwie. Powód ku temu był tyleż trywialny, co oddający realizm tamtych czasów. – Miałam osiem lat, odwiedziliśmy z resztą rodziny pracującego za granicą tatę. Zorganizował nam wiele wycieczek, w tym niezwykle atrakcyjną wyprawę do… supermarketu. To były zupełnie inne czasy. Jeszcze nigdy nie widziałem tak dużego sklepu, a gdy doszliśmy do działu dziecięcego poczułam się jak w raju. Łatwo sobie wyobrazić, jak czuje się mała dziewczynka, która widzi półki od podłogi do sufitu, a na nich same lalki – wspomina obecna pisarka młodego pokolenia, która wówczas wśród różnej maści lalek dostrzegła tę jedną, jedyną – księżniczkę Barbie Roszpunkę w pięknej sukni, koronie i najdłuższych włosach na świecie. Marzenia o jej posiadaniu szybko prysły. – Zorientowałam się, że kupno tej lalki przekracza nasze możliwości, więc nawet nie poprosiłam o nią rodziców – opowiada dzisiejsza 30-latka, która po powrocie do domu zaczęła opisywać przygody, jakie przeżywałaby razem z Roszpunką, bogato ilustrując opowiadania. – Tata niedawno szukał tych moich opowiadań, ale na razie ich nie znalazł, choć zajrzał do wszystkich szaf. Nie pamiętam z nich nic. Prawdopodobnie było tam więcej rysunków niż tekstu, a Roszpunka posiadała psa, bo je uwielbiam – wspomina.
Po latach stała się szczęśliwą posiadaczką identycznej lalki Roszpunki – Na 30 urodziny rodzice zrobili mi prezent. Nie wiem jak, nie wiem gdzie, ale znaleźli tę lalkę z 1997 roku w oryginalnym opakowaniu. Nikt wcześniej się nią nie bawił, a teraz też nie będzie, bo stoi na półce i przypomina o marzeniach – nie kryje radości Ewa Mielczarek.
Będąc już w gimnazjum obowiązkowo jak pozostali uczniowie pisała wypracowania. Komentarze jakie polonistka Barbara Marcak wypisywała na marginesie nie tylko wspomina do dziś, ale i lubi do nich wracać. – Bardzo miło ją wspominam. To ona mnie ukształtowała. Zdarzało się, że komentarze były na pół strony bo nie zawsze moja wizja była zbieżna z oczekiwaniami i tematem pracy, ale siadałyśmy, rozmawiałyśmy – opowiada o szkolnych latach Ewa Mielczarek. Jedną z tych prac wysłała przed laty do popularnego wówczas młodzieżowego kanału telewizyjnego, wygrywając za tekst kilka książek. – Potem skupiłam się już na czytaniu, a pisanie zaczęło mnie krępować – przyznaje.
SŁOWO SIĘ RZEKŁO
– Choć cały czas uważałam, że się do tego nie nadaję, to marzenie o napisaniu książki żyło we mnie – przyznaje dziś Ewa Mielczarek, która od kilku lat jest animatorem kultury w Bibliotece Suskiej. Podczas tegorocznych ferii zorganizowała w niej warsztaty dla dzieci i młodzieży. Zajęcia rozpoczęli momentem, kiedy każdy musiał zapisać na specjalnej tablicy swoje marzenie. – Jedno dziecko napisało, że chce komputer za 36 tys. zł, inne, że chce być nauczycielem historii, ktoś inny marzył, by umieć latać. No i przyszła kolej na mnie. Pierwsze co przyszło mi do głowy, że chcę napisać i wydać książkę przed ukończeniem 30 roku życia – opowiada. Haczyk tkwił w tym, że na realizację tak sformułowanego marzenia zostawały… trzy miesiące, a nie miała szkicu, a nawet pomysłu, o czym owa książka miałaby być. Ewa Mielczarek uważa, że marzenia się nie spełniają. Marzenia się spełnia. Wkroczyła do działania i wykonała telefon do znajomej Emilii Teofili Nowak, koleżanki pracującej w agencji literackiej i zajmującej się sprawami wydawniczymi. – Gdy zadzwoniłam do niej i powiedziałam, co mi chodzi po głowie, w słuchawce zapanowała długa cisza, a po niej rozbrzmiał gromki śmiech. Chwilę potem padło jednak hasło – robimy to. Od razu jednak zaznaczyłam, że jak to, co stworzę będzie słabe, to dajemy sobie spokój – wspomina rozmowę ze znajomą.
Przez pół godziny założycielka Fabryki Dygresji skrupulatnie nakreślała plan działania, by możliwe było wydanie książki w ciągu kwartału. – Otworzyłam zeszyt. Na jednej stronie napisałam harmonogram i wytyczne, a na drugiej, o czym chcę napisać. To była taka prywatna burza mózgu. Myślałam o napisaniu czegoś w nurcie realizmu magicznego, czyli akcja miała rozgrywać się w realnym świecie, ale część zdarzeń jest magiczna. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że w trzy miesiące nie stworzę tak rozbudowanej fabuły – zdradza kulisy powstawania „Trzydziestu kopert”. Podkreśla, że jej książka nie jest autobiografią. – Muszę wiedzieć, o czym piszę. Nie byłam na ciemnej stronie księżyca, więc jej nie opisuję. Po prostu opieram się odrobinę na własnych doznaniach. Główna bohaterka mieszka w Suchej Beskidzkiej, ale nie pracuje w bibliotece i tak jak było w moim przypadku, zbliżały się jej 30 urodziny. Hania uważa, że jej życie jest do niczego i wówczas otrzymuje od najlepszego przyjaciela pudełko z trzydziestoma kopertami zawierającymi zadania do wykonania – przybliża główny motyw książki jej autorka. Wspomina, że pierwsze zadania są błahe, ale kolejne stają się wyzwaniami przez wielkie „W. – Książka mogła mieć nawet 500 stron i nie zanudzać, ale umyślnie ma nieco ponad 200, by dało się ją przeczytać w jeden, góra dwa wieczory. Dlatego niektóre wątki są rozwiązane jednym, choć niebanalnym, mam nadzieję, zdaniem. Ma zmuszać do refleksji i zachęcać do wprowadzania zmian w naszym życiu. To nie jest romans, ale miłość w wielu tego słowach znaczeniach się pojawia – opowiada pisarka.
MASZYNOWO PISAĆ NIE BĘDZIE
Siadając do „Trzydziestu kopert” Ewa Mielczarek zarzekała się, że będzie niczym supernowa. Pojawi się na rynku wydawniczym i szybko z niego zniknie. Teraz jednak nie wyklucza, że w przyszłości napisze kolejne książki. – W tym jest coś uzależniającego. Skoro okazało się, że wielu osobom spodobało się to, jak piszę, dlaczego z tego rezygnować. Drugim Remigiuszem Mrozem nie zamierzam jednak być. Na pewno nie będę jak on pisała w ekspresowym tempie. Udowodniłam, że potrafię, ale nie chcę tego. Najwyżej jedną książkę na rok. To będzie hobby. Zresztą w Polsce może z kilkadziesiąt osób żyje z pisania. Reszta wydaje dla własnej satysfakcji lub zarabia w sposób pośrednio związany z pisaniem – mówi Ewa Mielczarek, zapowiadając, że wypadałoby, żeby adresatem jej następnej książki były dzieci.
Na razie mieszkająca w Lachowicach pisarka skupia się na tym, co kocha najbardziej. Największą radość sprawia jej praca w bibliotece. – Lubię ludzi bardziej niż książki, a książki kocham, więc to coś znaczy. – zauważa. W wolnych chwilach ogląda amerykańskie seriale, czyta i spaceruje z mężem i czworonogiem.