Cieszyn Kultura i rozrywka

Przygoda ze Skaldami pokazuje, że warto marzyć

Do końca listopada w Centrum Folkloru Śląska Cieszyńskiego, mieszczącym się w Domu Narodowym w Cieszynie, można podziwiać wystawę „Skaldowie – 60 lat zespołu z kolekcji Klaudiusza Zawady”.

Sam Klaudiusz Zawada, na co dzień sołtys Zamarsk, jest wielkim fanem legendarnej grupy. Właściwie Skaldowie to jego życie. O wielkiej pasji i spełnianiu marzeń z autorem wystawy rozmawia red. Łukasz Bielski.

Jesteśmy w miejscu jedynej w Polsce wystawy poświęconej 60-leciu zespołu Skaldowie. Co na niej zobaczymy?

Bardzo się cieszę, że mogę zaprezentować swoją kolekcję w Domu Narodowym. Dzięki uprzejmości dyrektora Adama Cieślara, któremu bardzo dziękuję, podobnie jak pięć lat temu pokazuję wszystko, co związane jest z zespołem Skaldowie. Są to przede wszystkim płyty winylowe, płyty kompaktowe, ale również plakaty, książki, publikacje, pocztówki, a nawet wycinki z gazet. W tym roku na wystawie prezentuję multum zdjęć archiwalnych, które otrzymałem od profesora Andrzeja Ichy. Pan profesor pisze już drugą część biografii zespołu Skaldowie, więc posiada zbiór niezliczonych ilości fotografii grupy i cieszę się, że się nimi ze mną podzielił. Najważniejsze są jednak płyty, które można nazwać „białymi krukami”. To jedyne takie wydania w Polsce. W latach siedemdziesiątych Skaldowie koncertowali w ówczesnym Związku Radzieckim. To były wielkie trasy koncertowe, w których zapełniali stadiony, grając po trzy czy nawet cztery koncerty dziennie. Ukazała się również płyta LP z przebojami Skaldów po rosyjsku. Ale co ciekawsze, była ona wydana na przezroczystych, kolorowych winylach. Tylko zespoły Rolling Stones, The Beatles i właśnie Skaldowie mogły się w tamtym czasie poszczycić takimi wydawnictwami. Mnie udało się zdobyć jedną z takich płyt ze Związku Radzieckiego. Ma kolor granatowy i z tego co mi wiadomo jeszcze tylko jeden fan Skaldów w Polsce ma taką płytę, ale żółtą. Jeszcze była zielona, ale tej chyba w naszym kraju nie ma. Drugą perełką są trzy plakaty archiwalne z lat siedemdziesiątych. Wtedy nie było komputerów, więc są one malowane. Są to przepiękne plakaty i jestem bardzo dumny, że udało mi się je zdobyć do swojej kolekcji, a teraz zaprezentować ludziom na ekspozycji.

Skąd pozyskujesz do swojej kolekcji te cenne eksponaty dotyczące historii zespołu?

W dalszym ciągu pozyskuję wszystko, co jest związane z zespołem Skaldowie i trzeba przyznać, że jeszcze mi dużo brakuje. Niemniej cały czas przeszukuję portale aukcyjne, które są głównym źródłem pozyskiwania pamiątek, związanych z grupą. Sporo przedmiotów mam również od innych fanów Skaldów. Miło mi, kiedy ludzie mi ofiarują takie cenne rzeczy, bo wiedzą, że mam wielką kolekcję i pokazuję je na wystawach. Można powiedzieć, że ja jestem takim zbieraczem wszystkiego, co dotyczy zespołu. Na przykład plakat z 1973 roku, reklamujący koncert zespołu, już z autografami jego członków, mam od jednego z zaprzyjaźnionych fanów. Ofiarował mi go, a ja go eksponuję na wystawie w Domu Narodowym.

To nie pierwsza wystawa poświęcona legendarnej grupie Skaldowie, którą organizujesz. Ile ich było i gdzie tę Twoją kolekcję można było podziwiać wcześniej?

Pięć lat temu była wspomniana wystawa również w Domu Narodowym. Niestety był to okres pandemii, więc zabrakło koncertu czy wernisażu. Co więcej, wystawę można było zwiedzać tylko… wirtualnie, więc pozostał po niej jedynie filmik, dzięki któremu można on-line przejść się po wystawie i posłuchać jak opowiadam o zespole. Z tego powodu znacznie lepiej wspominam wystawę w Kętach, którą przygotowałem na jubileusz 75. urodzin Jacka Zielińskiego. Udało mi się również pokazać zbiory podczas Zlotów Kolekcjonerów organizowanych w Strumieniu. Można też było je zobaczyć podczas Maratonów Skaldowskich w Skoczowie, które organizujemy od 15 lat.

Skaldowie są nieodłącznym elementem Twojego życia. Pamiętasz skąd się u Ciebie pojawiła fascynacja tą grupą?

Wszyscy pewnie myślą, że to sprawka rodziców, którzy zaszczepili we mnie miłość do muzyki zespołu Skaldowie. Prawda jest jednak inna. W wieku ośmiu lat, w domu rodzinnym mojej mamy w Strumieniu, na strychu znalazłem gramofon i płyty winylowe. Wśród nich znajdowała się jedna z kolorową okładką, właśnie zespołu Skaldowie. „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał” był tym albumem, od którego się ta pasja rozpoczęła. Włączaliśmy tę płytę z rodzeństwem, czego nie zapomnę nigdy. W piosence z tej płyty „Nie całuj mnie pierwsza” były słowa „trochę mi brak, trochę mi brak babci Ludwiki”, a dziadek miał na imię Ludwik, więc tak się nam to kojarzyło przy tej piosence i zawsze się przy tej muzyce bawiliśmy. Natomiast na pierwszy koncert Skaldów trafiłem dość przypadkowo w wieku 12 lat. Pojechaliśmy z rodzicami na „Żabionalia” w Chybiu i okazało się, że ze sceny lecą znajome piosenki. Patrzymy, a tam Skaldowie. Nigdy bym nie przypuszczał, że po latach od tamtego dnia, uda mi się, już jako wielkiemu fanowi zespołu zdobyć nagranie na kasecie VHS z tego koncertu. Pamiętam, że na 15. urodziny kupiłem sobie pierwszy magnetofon z odtwarzaczem płyt CD, bo wtedy już wychodziły. Potem była pierwsza płyta kompaktowa z hitami zespołu, gdzie jak poznałem jeszcze szczerzej repertuar grupy, to już nie było „zmiłuj się”. Wraz z kolejnymi płytami, po które trzeba było jeździć do Katowic czy Bielska-Białej odkrywałem tę twórczość, którą tak bardzo pokochałem. Miłość do muzyki Skaldów zaowocowała także poznaniem wielu ludzi, którzy byli fanami grupy, takimi samymi wariatami na punkcie zespołu jak ja, na przykład Maciek Kabata z Krakowa czy Tomek Wolak z Nowego Sącza. Zaczęliśmy się wymieniać tym, co mamy, czyli piosenkami i nagraniami, zaczęło działać forum internetowe, bo nie było jeszcze Facebooka. Tam wymienialiśmy się wiedzą o tej muzyce. Po wielu latach zebraliśmy mnóstwo piosenek, które do teraz wydaje Kameleon Records, wytwórnia prowadzona przez fanów Skaldów. Nierzadko od nas biorą nagrania, których nigdzie nie ma, których nawet sami Skaldowie nie mieli w swoich archiwach, a nam udało się do nich dotrzeć. Tych utworów może być z 200, głównie są to nagrania radiowe. Skaldowie byli zapraszani do rozgłośni w ówczesnym NRD, RFN, Czechosłowacji czy Związku Radzieckim, gdzie jeździli i radio transmitowało grane przez nich koncerty. Dzięki firmie Kameleon Records te archiwalne materiały wychodzą w pięknych wydaniach, na winylach i kompaktach.

Piękne jest w tym wszystkim to, że Skaldowie nie są Twoimi idolami z telewizyjnego ekranu, czy wielkich koncertów na stadionie. Ty miałeś okazję ich osobiście poznać, a z niektórymi członkami zespołu chyba nawet, choć to może duże słowo, zaprzyjaźnić. Opowiedz coś o tym.

Ktoś, kto zostaje fanem, ma swoich idoli, zawsze marzy o tym, by zdobyć pierwszy autograf, nie mówiąc już o zdjęciu. Teraz jest inaczej, ale wtedy nie było telefonów komórkowych, żeby sobie przy każdej nadarzającej się sposobności zrobić zdjęcie ze swoim idolem. Kiedyś trzeba było jakoś się dostać przez ochronę na zaplecze i cierpliwie czekać na autograf na karteczce czy płycie. Nie zapomnę jak w Katowicach na jednym z moich pierwszych koncertów zrobiłem zdjęcie na aparacie, a potem trzeba było je wywołać. Nie wiedziałem, czy to w ogóle wyjdzie. Jaki ja byłem szczęśliwy, gdy wywołana fotografia wyszła i miałem swoje pierwsze zdjęcie ze Skaldami. W życiu bym nie przypuszczał, że wtedy moje marzenia, jako fana zespołu, aż tak się spełnią. Tym największym było zorganizowanie koncertu w moich ukochanych, rodzinnych Zamarskach, co nastąpiło w 2014 roku. Przy okazji otwarcia naszego parku udało się ściągnąć zespół na naszą scenę. Nigdy bym też nie przypuszczał, że zasiądę przy jednym stole z moimi idolami, podczas pierwszego zlotu fanów zespołu Skaldowie w Suchej Beskidzkiej w 2007 roku. Sam zresztą byłem organizatorem trzech takich imprez w Wiśle, Zakopanem i Cieszynie. W Suchej poznałem wielu fanów, ale przede wszystkim członków zespołu. Przyjechał Jacek Zieliński, Jan Budziaszek i Jerzy Tarsiński, a ja wręczyłem im koszulki, które na tę okazję przygotowałem. Jakież było moje zdziwienie, gdy trzy miesiące później, już w styczniu 2008 roku, gdy pojechałem na niezwykły koncert Skaldów do Filharmonii Gdańskiej, Jacek Zieliński wszedł na scenę w koszulce, którą mu podarowałem. Sam miałem ją na sobie, więc wszyscy nagle się patrzyli to na mnie, to na Jacka z pytaniem w oczach: „Skąd takie koszulki macie?”. Potem te koszulki już mieli wszyscy członkowie grupy i w nich przyjeżdżali na zloty do Krakowa czy Zakopanego. To było dla mnie niesamowite wrażenie, że zwykły T-shirt, a dzisiaj de facto główna koszulka fanklubu, stała się nieodłącznym elementem naszych spotkań i koncertów zespołu. Ta bliskość z moimi idolami, którzy nie okazali się jakimiś sztywniakami czy gwiazdorami, tylko zwykłymi ludźmi, jest czymś bezcennym. Zresztą cierpliwość i otwartość Jacka Zielińskiego, który zmarł niestety w ubiegłym roku, jego dobroć, pozostaną ze mną do końca życia. Jacek zawsze pozdrawiał fanklub zespołu Skaldowie, nawet gdy na koncercie była jedna osoba. Pozdrawiał mnie, pozdrawiał moją mamę, pozdrawiał Zamarski, co było niesamowite. Mam nawet numer telefonu do Jacka Zielińskiego, bo naprawdę ta nasza przyjaźń, ta rodzinna atmosfera, zawsze nam towarzyszyła przy każdym spotkaniu. Cała ta przygoda ze Skaldami pokazuje, że warto marzyć.

Twórczość Skaldów to wielkie hity, które znają praktycznie wszyscy, jak „Z kopyta kulig rwie”, czy „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał”, a jaka jest Twoja ulubiona piosenka zespołu? Zapytam też, czy jest jakiś utwór, taki nieoczywisty, który szczególnie lubisz?

Jeśli chodzi o moją ulubioną piosenkę, którą traktuję z wielkim sentymentem, jest to utwór autorstwa Jacka Zielińskiego „Nie domykajmy drzwi”. Od lat osiemdziesiątych liderem zespołu Skaldowie był Jacek Zieliński, ponieważ Andrzej Zieliński został w Stanach Zjednoczonych po trasie koncertowej. Od tego czasu Jacek zaczął bardzo dużo komponować, a Skaldowie zaczęli wydawać bardzo różne płyty. Piosenka, którą wymieniłem, jest mi bardzo bliska, ponieważ właśnie ją Jacek zadedykował mi podczas koncertu grupy w Zamarskach. Tę piosenkę zawsze bardzo lubiłem, bo mówi o tym, żebyśmy nigdy nie domykali drzwi do końca, czyli nie zamykali się na marzenia, przyjaźń, ludzi. Żebyśmy nigdy nie odbierali sobie jakiejś drogi, jakiejś szansy. Ja zresztą sobie nie domykałem żadnych drzwi w życiu, dzięki czemu do dzisiaj moje marzenia się spełniają. Nie tylko te muzyczne, związane ze Skaldami, ale również te życiowe. Druga piosenka, taka nieoczywista, to suita „Krywaniu, Krywaniu”, która trwa ponad siedemnaście minut, w zależności od wersji, i w której moim zdaniem Skaldowie wchodzą na szczyty swojej twórczości. Zresztą cała płyta, z której pochodzi ten utwór, uznawana jest za najlepszą w repertuarze zespołu, bo ona właśnie wyznacza ten nurt rocka progresywnego. Ten utwór otworzył mi oczy na inną twórczość Skaldów, którą zacząłem dostrzegać, a jest ona naprawdę szeroka, od muzyki klasycznej, przez rocka progresywnego, big beat, gdzieś tam po pop czy blues.

Wspominałaś o Maratonach Skaldowskich, więc wróćmy do tego. Ile ich było i skąd w ogóle taki pomysł?

Po pierwszym zlocie fanów Skaldów w 2007 roku, wraz z Krzyśkiem Nowaczkiem ze Skoczowa, który jest fanem nie tylko Skaldów, ale całego big beatu, a do tego jest filmowcem, postanowiliśmy zorganizować pierwszy Maraton. Tutaj chciałbym opowiedzieć historię, jak się z Krzyśkiem poznaliśmy. W 2004 roku byłem na koncercie Skaldów podczas Święta Trzech Braci wraz ze swoją młodzieżową grupą z klubu osiedlowego z Zamarsk. Pamiętam, że lało jak z cebra, a mimo to zespół wychodził na scenę na bis chyba cztery razy. Po koncercie chcieliśmy sobie z młodzieżą zrobić zdjęcie z grupą. Do Domu Narodowego wpuszczono nas dzięki Jankowi Budziaszkowi i tę fotografię udało się wykonać. Jeden z członków tego naszego klubu osiedlowego wręczył mi zamokniętą okładkę płyty kompaktowej z autografem. Ktoś ją zgubił, a okazało się, że to jest „biały kruk” pośród wydawnictw zespołu. Pomyślałem, to musi być jakiegoś fana. No i w roku 2007, na koncercie Skaldów w Ustroniu, zahaczył mnie pan i poprosił mnie, bym mu potrzymał kamerę. Okazało się, że to jest wielki fan Skaldów. Później spotkaliśmy się ponownie i Krzysiek opowiedział mi o tym koncercie w Cieszynie, że lało, że budowali „ekspresówkę” i nie było połączeń autobusowych, że szedł piechotą do domu w Skoczowie, ale najgorsze jest to, że zgubił okładkę z płyty. Okładka wróciła z powrotem do właściciela, co było początkiem wielkiej przyjaźni i Skaldowskich Maratonów Muzyczno-Filmowych. Stwierdziliśmy w 2009 roku, że warto by było zaprezentować ludziom nasze zbiory dotyczące grupy i od tego się zaczęło. Krzysiu kręci filmy o Skaldach, zbiera archiwalne nagrania, więc było co pokazać. Dzięki uprzejmości ówczesnego dyrektora Miejskiego Domu Kultury w Skoczowie Roberta Orawskiego przygotowałem pierwszą swoją wystawę o Skaldach, na którą przyjechał sam Jacek Zieliński. Dla nas to było wielkie zaskoczenie. Cała impreza trwała pięć godzin i wstęp był wolny. Teraz już od piętnastu lat z Krzysiem Nowaczkiem, nadal dzięki przychylności Miejskiego Centrum Kultury „Integrator” w Skoczowie, możemy organizować Maratony, które stały się takim trochę rarytasem. Bilety wyprzedają się długo przed wydarzeniem, na którym oprócz filmów, prezentujemy muzykę na żywo w wykonaniu członków zespołu Skaldowie. Co roku odwiedza nas Andrzej Zieliński, który też coś zawsze dla nas zagra. Kierownikiem muzycznym przedsięwzięcia jest Michał Wódz. Podczas Maratonów odkrywamy każdą płytę jakby od nowa. Pokazywany jest film, w którym członkowie grupy opowiadają o powstaniu danej płyty, o każdym utworze, oraz prezentowane są archiwalne nagrania, dotyczące wydawnictwa. Druga część to muzyka z danej płyty grana na żywo, którą wykonuje właśnie Michał Wódz z całym zespołem, w którym występuje również syn Jacka Zielińskiego, czy Andrzej Zieliński i Jan Budziaszek z zespołu Skaldowie. Ta impreza jest jedyną w Polsce, podobnie jak wystawa, którą aktualnie mogę zaprezentować w Domu Narodowym. To są prawdziwe unikaty.

Miałeś też okazję… zaśpiewać ze Skaldami, a przynajmniej z niektórymi muzykami zespołu. Jakie to były projekty i jak te występy wspominasz?

Jak już wspominałem, na jubileusz 55-lecia Skaldów zorganizowaliśmy wystawę w Domu Narodowym, której miał towarzyszyć koncert. Był plan, że jubileusz zespołu zostanie zaakcentowany podczas Święta Trzech Braci w 2020 roku. Miał wystąpić zespół Skaldowie razem z Miejską Orkiestrą Dętą „Cieszynianka”. Nuty były rozpisane, wszystko było przygotowane i niestety pandemia pokrzyżowała nasze zamiary. Wtedy fani myśleli, żeby jakoś inaczej uczcić jubileusz zespołu i Kasia Florczak z Kęt zorganizowała akcję „Cała Polska Śpiewa Skaldów”. Wpadłem na pomysł, żeby zorganizować koncert „Cieszyn Śpiewa Skaldów”, w którym utwory zespołu mieli zaśpiewać zaprzyjaźnieni z Cieszyńskim Ośrodkiem Kultury piosenkarze, w tym również ja. Wyszło super, bo nasi artyści pod kierunkiem Michała Wodza wystąpili w towarzystwie trzech pokoleń Skaldów, czyli Jacka Zielińskiego, jego syna Bogumiła i wnuka Wojtka. Ten koncert wydaliśmy na płycie i mimo pandemii, gdzie publiczność musiała być mocno ograniczona, było to piękne przeżycie. Z tym koncertem wiąże się także anegdota. Jacek Zieliński był fanem piłki nożnej i wielkim kibicem Wisły Kraków, a akurat w dniu cieszyńskiego koncertu jego ukochana drużyna rozgrywała mecz ligowy. No i na ratunek pospieszył redaktor Łukasz Bielski z „Głosu Ziemi Cieszyńskiej”, który zorganizował transmisję na swoim laptopie, dzięki czemu Jacek mógł ten mecz obejrzeć (śmiech). Oprócz koncertu w Cieszynie do końca życia nie zapomnę chwili, gdzie po śmierci Jacka Zielińskiego zaproszono mnie i jeszcze trzech innych fanów zespołu do zaśpiewania w chórze podczas uroczystości pogrzebowych. Michał Wódz grał na klawiszach, a Adam Wódz, Marcin Leśniakiewicz i ja śpiewaliśmy. Jacek Zieliński został odznaczony orderem przez prezydenta Andrzeja Dudę i były zaprezentowane cztery utwory Skaldów. Nas poproszono o zaśpiewanie partii chóralnej w piosence „20 minut po północy”. To był bardzo przejmujący moment. W życiu bym nie przypuszczał, że będę tak blisko związany z postacią Jacka Zielińskiego i jeszcze będę miał okazję go pożegnać. Takich chwil się nie zapomina. Można powiedzieć, że ja Jackowi zawdzięczam bardzo dużo, nawet w życiu osobistym, więc dla mnie to było największe przeżycie, że zaśpiewałem i mogłem coś od siebie dać Jackowi podczas tego pogrzebu.

Jesteś na co dzień sołtysem Zamarsk, organizujesz mnóstwo wydarzeń w swojej miejscowości. Wspomniałeś, że w 2014 roku Skaldowie też tam zawitali. Jak wspominasz ten koncert, bo pewnie zajmuje on w Twoim sercu miejsce szczególne?

Otwarcie parku i koncert Skaldów w Zamarskach było dla mnie najważniejszym wydarzeniem, jakie zorganizowałem w życiu. Wiązały się z tym również ogromne emocje, bo tak dużą imprezę społeczno-kulturalną organizowali w głównej mierze społecznicy. To było trochę takie marzenie sołtysa, żeby zorganizować koncert swoich idoli. Nie było łatwo, ponieważ trzeba było zebrać wielką kwotę pieniędzy, żeby zapłacić zespołowi, ale i firmie nagłośnieniowej. Nie zapomnę momentu, gdy napisałem do Skaldów list w stylu: „Drodzy Skaldowie, jestem Klaudiusz, Wasz wielki fan, a moim marzeniem jest koncert zespołu w Zamarskach”. Poprosiłem o, jak to powiedzieć, promocyjną stawkę i wolny termin, a Skaldowie powiedzieli „tak”. Zagrali za jedną trzecią standardowej kwoty. Gdy już się zgodzili, wtedy nastąpiło pospolite ruszenie. Zaczęliśmy zbierać z przyjaciółmi i społecznikami pieniądze na koncert, ponad czterdziestu sponsorów się zebrało, by sfinansować przedsięwzięcie.

Z samym występem też były przygody.

Koncert miał być o godzinie 13.00, bo zespół miał już tego dnia wcześniej zaplanowane granie. Okazało się, że było ono później odwołane, więc Skaldowie powiedzieli, że zaczną godzinę później. Park już o tej 13.00 pękał w szwach od ludzi, było wielkie otwarcie, więc musieliśmy poprzestawiać trochę program. Niesamowite było to, że Skaldowie przyjechali, a do sceny nie było możliwości dojazdu! Wyobraźcie teraz sobie, jak przy pomocy druhów-strażaków nagle ten tłum ludzi się rozstąpił, a Skaldowie swoim busem wjechali pod samą scenę. Jak już wjechali, skwitowałem to krótko „teraz szybko nie wyjadą”. Tak właśnie było. Po występie Jacek Zieliński ponad godzinę rozdawał przy fontannie, bez żadnej ochrony, autografy. Wszyscy sobie robili zdjęcia, a on cierpliwie, choć głodny po koncercie, robił zdjęcia z ludźmi, którzy przybyli na koncert.

Dodajmy koncert ze specjalną dedykacją dla Ciebie.

To było niezwykłe. Jacek Zieliński powiedział ze sceny, że wczesnym rankiem napisał do niego Klaudiusz i poprosił o swoją ulubioną piosenkę „Nie domykajmy drzwi”. Zespół zagrał tę piosenkę ze zmienionymi słowami „…ktoś się nocą przemyka za sołtysa przebrany…”, właśnie mi ją dedykując. Byłem bardzo wzruszony i z tego też powodu ten koncert z sentymentem wspominam. To pokazuje, że naprawdę warto wierzyć w marzenia.

Dziękuję za rozmowę.

Zdjęcia: Łukasz Bielski

google_news