Wydarzenia Bielsko-Biała Cieszyn

J.Goczałkowickie: Kłusownicy jak zaraza

Jezioro Goczałkowickie zwane śląskim morzem to jeden z najbardziej atrakcyjnych zbiorników wodnych na południu Polski. Kilka lat temu został udostępniony amatorom żeglarstwa, a aktualnie zobaczenie na tafli kitesurfera też nie powinno już nikogo dziwić. Za kilka lat ma również powstać – o czym pisaliśmy – trasa rowerowa dookoła zbiornika. Jakby tego było mało, jedna z jego części jest objęta programem ochronnym Natura 2000. Nad brzegi ściągają ornitolodzy i obserwatorzy ptactwa. I sporo wędkarzy z naszego regionu. Z Łukaszem Pszczelińskim, kierownikiem „Rybaczówki”, czyli Gospodarstwa Rybackiego w Łące, z wykształcenia ichtiologiem, rozmawiamy o rybostanie i problemach, z którymi codziennie musi zmagać się zarządca akwenu.

W zeszłym roku goczałkowickiemu zbiornikowi stuknęła sześćdziesiątka. Woda nigdy nie została spuszczona tu do zera. Dlatego nikt tak naprawdę nie wie, jakie tajemnice skrywa woda, która rozciąga się na obszarze 3200 hektarów.

CO TU JESZCZE PŁYWA?
Zbiornik jest dla wędkarzy bardzo wymagający, dość często zdarza się, że muszą pogodzić się z porażką i wracają o kiju. Zdarzają się całkowicie bezrybne okresy. Narzekań nad wodą jest cała masa. Niektórzy załamują ręce, inni rezygnują, ale są też tacy, którzy regularnie mogą chwalić się, choć zazwyczaj tego nie robią, dobrymi wynikami. – Widzimy, że ryb w jeziorze jest coraz więcej i to tych większych. Dlatego myślę, że z roku na rok będzie coraz lepiej. Już na przykładzie leszczy, które przybierają na masie widać, że w zbiorniku jest sporo pokarmu. Pojawiło się też dużo sumów i to naprawdę dużych. Sam wiem o dwumetrowych okazach łowionych przez wędkarzy regularnie. Niektórzy przyjeżdżają się do nas pochwalić. Raz wędkarze z dnia na dzień złowili sumy, które mierzyły 193 i 196 cm. Łowią też potężne amury. Potwierdzone zdjęciami są ryby z zeszłego sezonu ważące ponad 30 kg. Natomiast największe karpie o jakich słyszano miały 25 i 27 kg – mówi Łukasz Pszczeliński.

Czy mogą w Jeziorze Goczałkowickim pływać rekordowe okazy? – Oczywiście. Zbiornik jest stary, nigdy nie był spuszczany i tak naprawdę nikt nie wie, jakie giganty tu pływają – tłumaczy kierownik GR. Oprócz „potworów”, które rozpalają wędkarską wyobraźnię i ściągają nad brzeg maniaków tego sportu, są też ryby o których niektórzy nawet nie słyszeli. Występują tu bowiem pojedyncze sztuki miętusa, a podobno złapano nawet wiosłonosa oraz jesiotry. Te dwa ostatnie gatunki, to tak zwani uciekinierzy ze stawów hodowlanych.

PÓŁ MILIONA SANDACZY
Jak co roku Gospodarstwo Rybackie prowadziło wiosenne zarybienia rybami drapieżnymi – sandaczem, szczupakiem i węgorzem. Do wody trafiło pół miliona sandaczy, 260 tysięcy szczupaków i 342 kg węgorzy, co daje mniej więcej 35 tysięcy sztuk. – Utrzymaliśmy ilości z lat poprzednich – mówi Łukasz Pszczeliński.

– W tamtym roku zarybienie przyjęło się genialnie, bo jesienią widzieliśmy potężne ilości małego sandacza. Kiedy dźwigaliśmy siatki, to aż się przesypywało. To było coś pięknego. Jeżeli nie będzie jakiś wielkich zrzutów wody, utrzymamy go w dużej ilości w jeziorze. Najważniejsze trafić, tak jak właśnie ostatnio, że sandacza wpuszczaliśmy w tarło leszcza. Wtedy za chwilkę od razu ma pokarm. W najgorszych latach przyjmuje się około 10 procent, ale w ostatnich musiało się przyjąć około 70-80 procent. Choć tak naprawdę odpowiedź poznamy dopiero za kilka ładnych lat, bo sandacz, który rośnie powoli, jesienią miał dopiero około 15 centymetrów – tłumaczy.

Wiosną utrzymywany jest też wyższy stan wody, żeby stworzyć jak najlepsze warunki do tarła naturalnego. – Wodę opuszczamy dopiero, kiedy wylęg opuści tamte miejsca. Budujemy też krześliska sandaczowe, żeby wzmocnić tarła tego gatunku – tłumaczy Łukasz Pszczeliński.

MIĘSIARZ ŻADNEJ NIE ODPUŚCI
Często nad wodą można spotkać wędkarzy, którzy nie przyjechali tu dla przyjemności obcowania z przyrodą czy sportu, a tylko dla mięsa. Nie bez przyczyny nazywani są przez innych „mięsiarzami”. Już w zeszłym roku z tego powodu został wprowadzony między innymi wymiar ochronny dla okonia. – Sporo wędkarzy wynosiło go wręcz wiadrami i w każdej wielkości. Nie przepuścili żadnej sztuce. Okoń nie ma okresu ochronnego, więc możemy go chronić tylko wymiarem, który wynosi aktualnie 18 centymetrów – mówi. Sprawa jednak dotyczy nie tylko okonia. Wraz z nadejściem wiosny łowiona w ilościach właściwie hurtowych jest płoć, która zmierza na tarło. Co więc można zrobić z małymi rybkami, których przyrządzenie jest właściwie niemożliwe? Karminadle, czyli śląskie kotlety mielone z rybnego mięsa, które urosły już do rozmiarów legendy. – Nikt oczywiście nikomu nie broni zabierać, ale trzeba robić wszystko z głową – dodaje kierownik.

Problemem są też kormorany, które zjadają bardzo duże ilości ryb. – Dzięki tak mroźnej zimie ryba trochę od nich odpoczęła. Gdy kormoran pojawia się w miejscu tarła ryb, to woda robi się czerwona.

Odłowy na jeziorze prowadzi też Gospodarstwo Rybackie, które w tym roku rozpoczęły się w czerwcu. W zeszłym rybacy wystartowali jednak zdecydowanie wcześniej. Już w kwietniu pływali w części zbiornika przy miejscowości Zabłocie. – Tak, pływaliśmy tam głównie za węgorzem – mówi Łukasz Pszczeliński. Część sieci właśnie przy okazji tamtych odłowów została skradziona. Zniknęła cała partia, czyli siedem sztuk. – Razem ważą około 300 kg, więc nikt tego sam nie zrobił, a nie był to pierwszy raz – dodaje.

BYLI, SĄ I BĘDĄ…
Jest to prawdopodobnie sprawka grupy zorganizowanej, która sieci wykorzystuje później do kłusownictwa. – A może robi to ktoś po prostu na złość. Nikogo nie będziemy osądzać – mówi Łukasz Pszczeliński.

Ostatnio na jednym z facebookowych profili wywiązała się dyskusja na temat zbiornika i jego największego problemu. Jeden z użytkowników napisał, że kłusowników jest więcej niż leszczy w wodzie (to dominujący gatunek w Jeziorze Goczałkowickim). Choć żartobliwie, nie ma w tym stwierdzeniu wielkiej przesady. Kłusownicy rozplenili się jak zaraza i są największą zmorą zbiornika. A z racji swojego ogromu jest on właściwie nie do upilnowania.

– Wędkarze niestety też nie przestrzegają ani limitów, ani okresów ochronnych. Jak złowią, to zabiorą wszystko. Kiedy sandacz wychodzi na tarło, nie ma litości. Ciężko sobie poradzić z tymi problemami. Kiedyś była wewnętrzna straż ochrony, która kontrolowała zbiornik. Teraz została policja i państwowa straż rybacka – mówi kierownik Rybaczówki. – W zeszłym roku kontrole nad wodą, zwłaszcza tych ostatnich, były częstsze. Takie były nasze prośby. Straż miała też łódkę i kontrolowała z wody zwłaszcza te miejsca, do których nie da się dojść. Nie są jednak w stanie być w każdym obrębie zbiornika. Nawet gdyby coś działo się z jednej strony, to przejazd tam może trwać nawet do godziny. Zaczęli, co cieszy, reagować też sami wędkarze, którzy alarmują, że dzieje się coś niepokojącego.

Jest nowy pomysł na walkę z kłusownictwem. Nie chcemy go na razie zdradzać. – Niestety kłusownictwo było, jest i będzie. Gdyby było „droższe”, czyli groziły większe kary, to pewnie niektórzy dwa razy by się zastanowili – kwituje Łukasz Pszczeliński.

Jakby mało było problemów, to w niektórych miejscach pięknego zbiornika zalegają śmieci. Co roku wiosną prowadzone są więc akcje sprzątania. W 2016 roku zebrano 13 ton śmieci! Najwięcej jest butelek, puszek, opakowań po różnych produktach wędkarskich, ale zdarzają się też opony czy części do traktora. To dziwi, bo przy najbardziej obleganych punktach są stawiane kontenery. – Jeden kontener został już ukradziony. Pod Rybaczówką też był. Stał krótko i ktoś go wrzucił do wody.

CO Z TĄ SUSZĄ?
Wielu wędkarzy, z którymi rozmawia się nad wodą, obwinia Gospodarstwo Rybackie za złe wyniki. Twierdzą, że susza, która nawiedziła region dwa lata temu, zepchnęła rybę w środek jeziora, a rybacy dopełnili dzieła. – W tamtym okresie praktycznie nie łowiliśmy, bo nawet nie mogliśmy wypłynąć z powodu niskiego stanu wody. Gdy dzieje się coś złego, a wędkujący łapią mniej ryb lub w ogóle, zawsze jest na nas – mówi szef „Rybaczówki”. – Poprzedni rok był dziwny, jeśli chodzi o łowienie ryb. Było je widać w echosondzie, a w ogóle nie wchodziły do sieci. A łowić musimy, bo tak jest zapisane w ustawie o zbiornikach wody pitnej. Był taki okres, że wyciągaliśmy puste sieci. Nie mogliśmy złapać ani leszcza, ani sandacza. Jednym z powodów był potężny zakwit wody i sandacz bardzo długo nie żerował. W listopadzie i grudniu ryby były z pustymi żołądkami, więc drapieżnik stał w miejscu. Jeżeli my nie łowimy, to wędkarze przy brzegach także.

Wśród wędkarzy krąży sporo krytycznych opowieści. Większość na Gospodarstwie Rybackim nie zostawia suchej nitki. – Według niektórych jesteśmy tylko złem i dlatego łatwego życia nie mamy. Są opowieści, że zbiornik jest przegrodzony sieciami przez całą długość – naprawdę nie wiem kto to wymyśla. Były też pogłoski, że ryba z jeziora była sprzedawana do zoo. Bzdura jakich mało! Owszem były rozmowy, ale zoo oczekiwało ryby tylko w konkretnej wielkości, a tego nikt nie jest w stanie zapewnić. Tak samo nie zaopatrujemy żadnych hurtowni rybnych. Kupują od nas tylko lokalne restauracje i jest też tylko nasz sklep firmowy. W porównaniu do lat poprzednich, kiedy „Rybaczówka” była zarządzana przez innych kierowników, dużo się zmieniło. Zmniejszyliśmy odłowy o połowę. Po prostu inaczej na to patrzymy. Jak każdy zbiornik zaporowy, borykamy się przede wszystkim z problemem wysokiej wody i upustów. Niszczy nas zwłaszcza powódź, kiedy musimy patrzyć nie dobrem ryb, a ludzi. Jasne jest, że aby odbudować rybostan potrzebne są lata. Jeszcze czujemy powódź z 2010 roku – tłumaczy Łukasz Pszczeliński.

WĘDKOWANIE ZA 10 TYSIĘCY


Kanał YouTube użytkownika: Crazy Fishermen

W czerwcu zeszłego roku na „Śląskim Morzu” można było zauważyć łódź, a na niej kilku wędkujących, co według regulaminu jest zabronione. Jak się okazało, jezioro na tydzień odwiedził team Crazy Fishermen, który kręcił film, wyemitowany przez stację Tele5. – Zrobiliśmy dla nich wyjątek, bo przy okazji zorganizowaliśmy akcję charytatywną dla chorej dziewczynki. Była licytacja, w której można było wygrać właśnie dwudniowe łowienie z tamtą ekipą. Za dwa wędkowania uzyskaliśmy 10 tysięcy złotych. Byli w szoku, ile jest tu sandacza… – mówi szef „Rybaczówki”.


Kanał YouTube użytkownika: Crazy Fishermen

google_news
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
tomek
tomek
2 lat temu

TAM NIEMA CO JEŻDZIĆ RYBACZÓWKA WYCHTUJE WSZYSTKIE DRAPIERZNIKI I BIAŁĄ RYBE