Wydarzenia Bielsko-Biała

Nori, wróć!

Niepozorny psiak pokonał dystans z Porąbki do Bielska, aby wrócić do domu. Nie są to co prawda setki mil, jakie przemierzył Lassie ze słynnej powieści, ale dwadzieścia kilometrów też robi wrażenie.

W mieszkaniu Anny Skarbowskiej, w kamienicy przy Bohaterów Warszawy, z miejsca „rzucają się” na mnie przyjaźnie dwa psy. Jest i kot, ale ten – jak to kot – jest bardziej zdystansowany i dostojnie przechadza się korytarzem. Na ścianie obraz Arthura Heyera, niemieckiego malarza, który specjalizował się w portretowaniu kotów, a także psów. – Wszyscy w rodzinie kochali zwierzęta. Uważam, że życie bez zwierząt, jest puste – mówi mi na powitanie gospodyni i ta jej miłość do zwierząt najwyraźniej jest odwzajemniona, skoro jej psiak wędrował dwadzieścia kilometrów, aby wrócić do domu. Ale po kolei.

Dwa psy, jeden dom  

Psy pani Ani to Bari i Nori. Bari to już staruszek. Został znaleziony siedemnaście lat temu w okolicach Wigilii. Szczeniak wtedy, był przywiązany do płotu obok dawnego kina Apollo. Przygarnęła go. Nori, też znajda, jest młodszy, ma może dziesięć lat. Pięć lat temu szła na spacer z Barim, nieopodal teatru zobaczyła błąkającego się psa. – To był obraz nędzy i rozpaczy. Nie miał w ogóle sierści na grzbiecie, był chudy i wystraszony. Poszłam do sklepu po jakieś kostki karmy i dopiero wtedy dał się skusić i poszedł za mną. Nie był stąd, bo tu wszyscy znamy swoje psy, więc go wzięłam – wspomina.

Potem trzeba było jeszcze przekonać Bariego. – Chciałam ich jakoś zaprzyjaźnić, ale nie było łatwo. Bari początkowo nie chciał zaakceptować towarzysza, ale jakoś tak stopniowo się udawało i Nori zdobywał kolejne pokoje – opowiada z uśmiechem  pani Ania. Aż stał się pełnoprawnym członkiem rodziny, a Bari obdarzył go przyjaźnią.

Wichura i ucieczka

Pani Ania jest nauczycielką w bielskiej Szkole Muzycznej. Miała służbowy wyjazd do Wrocławia. Wyjazd w sobotę, powrót we wtorek wieczorem. – Kiedy nikt z moich bliskich nie może się zaopiekować psiakami, to mam zaufane miejsce – hotel w Porąbce. Psy nie są tam zamknięte w kojcach, tylko przebywają w domu. Bari i Nori są tam średnio raz w roku, bardzo lubią właściciela i ja też mam do niego olbrzymie zaufanie – tłumaczy. Zawiozła więc tam swoich pupilów i spokojnie pojechała do Wrocławia. 

Działo się to akurat wtedy, gdy Podbeskidzie nawiedziły dwie dobry strasznych wichur. W poniedziałek wieczorem wiatr otworzył drzwi psiego hotelu, zwierzęta się przestraszyły i wybiegły do ogrodu. Po chwili zamieszania sytuacja była opanowana, psy wróciły, ale nie Nori. W sobie tylko znany sposób przedostał się przez ogrodzenie i ślad po nim zaginął. Poszukiwanie, rozpoczęte jeszcze w czasie wichury, kontynuowane od rana następnego dnia, nie przyniosły żadnych efektów.

Smutna wieść dotarła do pani Ani. – Jak tylko się dowiedziałam od razu dałam ogłoszenia w Internecie, a w środę, po powrocie z Wrocławia, wydrukowałam zdjęcie i ruszyłam w teren, wieszałam ogłoszenia w Porąbce i okolicy. Niestety nie było odzewu. Nie miałam żadnych pretensji do właścicieli hotelu, bo to mogło się przytrafić wszędzie. Wracałam do domu tylko z Barim z tyłu samochodu i jakoś tak nieswojo nam było… – wspomina.

Spektakularny powrót

Przyjechała do Bielska, do domu. Późnym wieczorem, było już koło dziewiątej, usłyszała dzwonek do drzwi. W progu stała młoda dziewczyna, na rękach trzymała sznaucera. – Przyprowadziłam pani pieska – oznajmiła niespodziewanie i dopiero wtedy pani Ania zauważyła, że za nią czai się Nori. Radości – i pani Ani, i jej psiaka – nie było końca. – Nie mogło to do mnie dojść. Nori ma na obroży adres i numer telefonu bielskiego weterynarza, więc najpierw pomyślałam, że ktoś go podwiózł do Bielska samochodem. Ale to mało realne, bo Nori raczej nie dałby się złapać, a po drugie ktoś wolałby chyba zadzwonić, niż brać obcego psa do auta. Więc musiał przebyć ten dystans pieszo! A to przecież dwadzieścia kilometrów. Zastanawiam się, którędy wrócił, pewnie wędrował gdzieś polami. Nic mu się nie stało, był tylko brudny. Często zabieram psy na górskie wędrówki, myślę, że to, iż wrócił taki kawał drogi, również się do tego przyczyniło – podejrzewa właścicielka.

I dodaje: – Ludzie czasami mówią, że zwierzęta nie mają uczuć. Nie zgadzam się, wystarczy kiedy widzę, jakie są radosne, gdy wchodzę do mieszkania. Są filmy, które o tym opowiadają, chociażby właśnie ekranizacja przygód Lassiego. Ale ta historia pokazuje, że to się dzieje nie tylko w filmach. A przecież były też podobne, prawdziwe historie. I jeszcze jedno: często jest przekonanie, że tylko pies rasowy może zrobić coś szczególnego, wyjątkowego. A Nori to zwyczajny kochany kundelek – mówi Anna Skarbowska i przytula pupila, z czym nie ma kłopotu, bo ten już nie może się doczekać, by wskoczyć jej na kolana.

 

google_news