Wydarzenia Bielsko-Biała

Przelać duszę do naczynia. Niepowtarzalne dzieła Oli Chmiel

Aleksandra Chmiel. Fot. Marcin Gilarski

Spod jej czarodziejskich dłoni wychodzą małe dzieła sztuki. Choć sama mówi o sobie jako o rzemieślniczce, to dla tych, którzy cieszą się jej pracami, jest niepowtarzalną artystką. Jej ceramiki użytkowej nie sposób pomylić z żadną inną. Bo też jej naczynia – inspirowane naturą czy architekturą – można podziwiać godzinami niczym wychodzące spod ręki mistrzów obrazy i rzeźby. Nic więc dziwnego, że do Studia Ceramiki Aleksandry Chmiel ustawiają się kolejki.

Fot. Dorota Koperska

Powrót do natury

Garncarstwo to rzemiosło, które stało się odbiciem jej natury, sposobu życia i zainteresowań. Jest bowiem zanurzone w przyrodzie, historii, kulturze, pasji i nieustannym poszukiwaniu piękna. – To pierwotna sztuka, mająca tak wielki związek z naturą, a jednocześnie tak niezaprzeczalny wpływ na rozwój ludzkości. Już tysiące lat temu wypalano naczynia, a najważniejsze cechy tego rzemiosła – choć stale usprawniane – ciągle mają tę samą bazę, rodowód i technikę – zwraca uwagę Aleksandra Chmiel. – Wierzę, że wkładając całe serce do każdej, nawet najmniejszej pracy, daję im swoistą energię i wartość. Gdy ktoś odbiera ode mnie moją ceramikę, ma świadomość, że ma do czynienia z rękodziełem, czymś od początku do końca tworzonym ręcznie, rzeczą, której nie ma nikt inny, a to duża wartość – dodaje bielszczanka, która stan skupienia się na pracy nad kołem garncarskim czasem porównuje do medytacji.

Fot. Marcin Gilarski

Każdy, kto zaczyna swoją przygodę z garncarstwem, odbywa podróż w przeszłość. – Zanim zaczęłam pracować na kole, to najczęściej stosowałam metodę wałeczków, znaną już w starożytności. I, tak samo jak niegdyś, najpierw zaspokaja się potrzeby funkcjonalne, a potem czysto estetyczne. Gdy potrafi się już wytwarzać naczynia, przychodzi czas na ich zdobienie – opowiada garncarka. – Był długi czas, gdy produkcja przemysłowa ceramiki wyparła rękodzieło i rękodzielników, w tym garncarzy. Na szczęście to rzemiosło wraca do łask, a ludzie doceniają jego walory – uzupełnia.

Fot. Dorota Koperska

Galaktyczny talerz

Ceramiczka wytwarza rozmaite naczynia, w tym kubki, imbryki, talerze, miseczki, półmiski, a także całe zastawy. Można je podziwiać bez końca, a satysfakcja jest tym większa, gdy stają się przedmiotami codziennego użytku. Ich faktura, wzory i kolory przywodzą nieraz na myśl rzeczną toń, skały, drzewa, lawę, ziemię, świetlne refleksy, a nawet rozgwieżdżone niebo czy galaktyki. Kształty i zestawienie barw to przykład wyjątkowego smaku i wyczucia harmonii, a bryły – choćby imbryków – robią wrażenie miniatur dzieł wielkich architektów.

Fot. Grzegorz Gołębiowski

– Myślę, że widać po mojej ceramice, co jest dla mnie ważne. Staram się, aby naczynia były perfekcyjne, aby od razu można było wyczuć, że zostały wykonane z pasją i maksymalną pieczołowitością. Tworzę je po to, by dawały radość. Nie jestem łasa na komplementy, jednak gdy słyszę, że tworzę małe dzieła sztuki, że spełniłam czyjeś marzenia, to się rozczulam, a zarazem pozytywnie nakręcam. To dla mnie motywacja, by nie przestać chcieć się tym zajmować na najwyższym poziomie – wskazuje artystka.

Fot. Dorota Koperska

Na efekt końcowy składa się cała paleta czynników. Większość prac rzemieślniczka wykonuje na zamówienie i zbiera swoisty wywiad. Dowiaduje się, jaki odbiorca ma gust, jakie kolory lubi, co go inspiruje, jak wygląda jego mieszkanie. Ma niezaprzeczalny dar słuchania ludzi i odnajdywania ich wrażliwości, przez co odbiorcy jej wyrobów mają poczucie, że zaklęte jest w nich ich własne „ja”.

Fot. Dorota Koperska

Rzecz jasna, ceramiczka ma własny, rozpoznawalny styl, na który złożyła się szeroka gama inspiracji. – Staram się nie oglądać ceramiki wychodzącej spod innych rąk, bowiem zależy mi, aby moje prace wypływały tylko ze mnie. Dlatego nie infekuję się modą i innymi wyrobami. Nie mogłabym sobie wybaczyć kopiowania. Nie oznacza to bynajmniej, że nie szukam pomysłów. Inspiruje mnie przede wszystkim natura, ale też architektura i dizajn – zdradza. Co ciekawe, a w rzeczywistości… nieciekawe, to fakt, że dzieła bielszczanki bywają bezceremonialnie imitowane, o czym przekonała się, gdy oglądała naczynia wystawione na sprzedaż… obok pracowni. Niestety, twórcy często spotykają się z brakiem szacunku do tego, że poświęcają tak wiele, by stworzyć coś wyjątkowego.

Fot. Marcin Gilarski

Pochylona nad kołem

Garncarka tworzy w pracowni „Keramos” przy ulicy Słowackiego, należącej do znakomitego artysty Remigiusza Gryta. Z każdego kąta tego miejsca, gdzie trudno by było już szpilkę wcisnąć, wyłania się artystyczny mikrokosmos w starym stylu. W przyziemiu pracowni mieszczą się duże piece i materiały. Na najwyższym piętrze z kolei koła garncarskie, formy i gotowe wyroby ceramików. Pomieszczenia wypełnia nie tylko dźwięk koła, ale też muzyka i rozmowy, bowiem oboje pracują w świetnej i przyjaznej atmosferze.

Fot. Grzegorz Gołębiowski

Garncarstwo, szczególnie zawodowe, to trudna i wymagająca praca. Aleksandra Chmiel zazwyczaj jest w pracowni siedem dni w tygodniu. Bywa, że nad kołem garncarskim spędza dziesięć godzin niemal bez przerwy. – Niegdyś garncarzami byli wyłącznie mężczyźni, ale i dzisiaj to niełatwe zajęcie. Trzeba mieć silne ręce i umieć zatroszczyć się o kręgosłup czy nadgarstki – zwraca uwagę.

Wszystko wynagradza efekt końcowy, który wymaga jednak i pracy, i czasu, i cierpliwości. Także zamawiających ceramikę, bo ręczna praca i kolejka chętnych przekładają się na kilkutygodniowy czas oczekiwania.

Fot. Dorota Koperska

W pierwszej kolejności rzemieślniczka obrabia glinę na kole. – Formuję kształty, a potem podcinam naczynia lub przenoszę je na podkładce. Następnie czekam, by glina zdębiała, czyli nabrała sztywności, co umożliwi dalszą obróbkę – przybliża Aleksandra Chmiel. Po wypaleniu naczyń w specjalistycznym piecu, można przystąpić do ich zdobienia, co jest oczkiem w głowie artystki. To wieloetapowe i pracochłonne szkliwienie, które nadaje naczyniom ostatecznego charakteru, w tym fakturę, barwy, a także pożądaną trwałość i odporność na wszelkie czynniki zewnętrzne. – To najciekawszy twórczy etap, gdy ceramika zyskuje rys i charakter. To moment, gdy przestaje być li tylko naczyniem, a nabywa cech artystycznych. To dlatego tak lubię ten etap, po którym następuje jeszcze ponowne wypalanie – opowiada twórczyni.

Fot. Marcin Gilarski

Narodziny syna i pasji

Dzisiaj pierwsze kroki w pracowniach ceramicznych stawiają nawet kilkulatki. Trudno w to uwierzyć, ale Aleksandra Chmiel zaczęła się tym parać dopiero tuż po studiach, szukając wartościowego hobby, gdy na świat przyszedł jej syn, Tymon, dziś student katowickiej Akademii Muzycznej, utalentowany wibrafonista i członek kilku młodych jazzowych zespołów.

– Pochodzę z Jastrzębia-Zdroju. Już w tamtejszym liceum, popularnej „Jedynce”, interesowałam się kulturą, w tym literaturą i kinem, jednak wydawało mi się, że nie mam talentu do prac manualnych – wspomina. Studiowała slawistykę, kulturoznawstwo i ma dyplom z filmoznawstwa. – To były świetne studia. Ciągle kocham kino, choć ta miłość przeszła w dużym stopniu na muzykę za sprawą mojego syna – dodaje.

Fot. Dorota Koperska

W Warszawie – szukając dla siebie jakiejś odskoczni od codzienności – zaczęła uczęszczać na warsztaty z ceramiki. Gdy wróciła do Bielska-Białej, rozpytywała, kto jest najlepszy w tej dziedzinie i szybko zapukała do drzwi Remigiusza Gryta. – Stał się moim nauczycielem i mentorem. To od niego wszystkiego się nauczyłam, to on mnie we wszystkim wspierał i inspirował – mówi garncarka.

Z rozrzewnieniem wspomina, jak rodziła się miłość do garncarstwa. – Znalazłam to zajęcie poszukując czegoś, co będzie tylko moje, stanie się taką formą „resetu”. Nie mogłam się spodziewać, że będzie to zajęcie na kolejnych osiemnaście lat, że stanie się pracą zawodową – stwierdza. – Od razu poczułam, że coś w tym jest. Ten kontakt z ziemią, z gliną i to niewyobrażalne uczucie, że własnymi palcami coś można uformować – uśmiecha się.

Fot. Marcin Gilarski

Długo ceramika była przede wszystkim wielką pasją. – Przez wiele lat skupiałam się na nauce rzemiosła. O sprzedaży własnej ceramiki pomyślałam dopiero później, gdy postanowiłam założyć własne studio i skupić się już tylko na tym. Wcześniej wydawało mi się, że nie robię niczego szczególnego, że gdy coś wyszło pięknie, to raczej to była kwestia przypadku. Co więcej, ta ceramika to była cała „ja”, czułam się do niej przywiązana i nie mogłam się ośmielić, by ją komuś przekazać – wspomina.

Fot. Marcin Gilarski

Dzielić się pięknem

Aleksandra Chmiel nie jest typem artystki niewychodzącej ze swojej pracowni i stroniącej od ludzi. Wydaje się, że to właśnie miłość do ludzi sprawia, że są tak oczarowani jej dziełami. Dzisiaj owoce jej pracy zdobią niezliczoną ilość domów nie tylko w Bielsku-Białej i całej Polsce, ale niemal na wszystkich kontynentach. W stolicy Podbeskidzia można je spotkać w wielu najlepszych lokalach, których właścicielom zależy na tym, aby nawet zastawa była niepowtarzalna i najwyższej jakości. I to wszystko… bez żadnej reklamy. Mobilizuje się, by pamiętać o dodawaniu zdjęć na swoje profile na Facebooku i Instagramie, ale z drugiej strony nie prowadzi sklepu, nie wystawia naczyń na sprzedaż w internecie i nawet nie jest pewna, czy… działa jej strona internetowa. Nie musi! – jej wyjątkowa ceramika sama znajduje nabywców, którzy przychodzą po więcej dla siebie i w poszukiwaniu prezentów czy przyprowadzają znajomych.

Fot. Dorota Koperska

Ceramiczka prowadzi też liczne warsztaty dla dzieci, dorosłych, a także indywidualne zajęcia. Jej najbardziej znane inicjatywy są związane z Klubokawiarnią Aquarium, kierowaną przez Magdalenę Jeż. – To otwarte warsztaty dla wszystkich, którzy chcą spróbować swoich sił. Ich najmłodszy uczestnik liczył sześć, a najstarszy siedemdziesiąt pięć lat. Dziękuję Magdzie, którą podziwiam za to, ile wspaniałych rzeczy organizuje dla mieszkańców, za tę możliwość – podkreśla. Jakby tego było mało, artystka prowadzi też zajęcia w przedszkolach, bibliotekach i dziecięcych grupach terapeutycznych. Poniekąd – jak żartuje – sama wychowuje sobie konkurencję w branży.

Fot. Marcin Gilarski

Garncarka wierzy w to, że otoczenie nas kształtuje i wpływ na nas mają nie tylko ludzie, ale również najdrobniejsze elementy codzienności. I że jest choćby ogromna różnica w tym czy poranną kawę pije się z kubka stworzonego przez artystę lub rzemieślnika, czy przez fabrykę. – To, czym się zajmuję, jest moim sposobem na życie. Nie wyobrażam sobie, by miało w nim zabraknąć pracowni. Miałam ogromne szczęście, że garncarstwo, które wcześniej było wyłącznie pasją, dziś stało się ponadto zawodem, w którym się spełniam i dzięki któremu mogę się utrzymać – podsumowuje Aleksandra Chmiel, w przypadku której naczynie jest zawsze w połowie pełne. Bo radość tworzenia przekłada się też na optymizm, szeroki uśmiech i czerpanie z życia tego, co najlepsze.

Fot. Dorota Koperska

Prace bielszczanki można podziwiać na Facebooku („Studio Ceramiki Ola Chmiel”) i na Instagramie („studioceramiki.olachmiel”).

Zdjęcia:
DOROTA KOPERSKA PHOTOGRAPHY
MARCIN GILARSKI PHOTOGRAPHY
GRZEGORZ GOŁĘBIOWSKI PHOTOGRAPHY

Fot. Marcin Gilarski

Fot. Marcin Gilarski

google_news
3 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Ha, ha
Ha, ha
1 rok temu

Panie koniec świata. Lewicowy autor bredzi o duszy przelewanej do naczyń.

bez cudów
bez cudów
1 rok temu
Reply to  Ha, ha

cudne cudeńka

Jola
Jola
1 rok temu

Piękne!