Wydarzenia Bielsko-Biała Czechowice-Dziedzice

Przeganiał koguty, kokietki i łapówkarzy. Najpierw robił wrażenie na boisku, a teraz na… dancingach

Otton Szpara z własnoręcznie stworzoną kroniką. Zdjęcia: Marcin Kałuski

Najpierw z werwą i wielką charyzmą prowadził mecze, nawet gdy musiał porozdzielać „koguty”, a z trybun leciały kamienie. Dziś legendarny sędzia trawiaste boisko i siatkarski parkiet zamienił na parkiet… taneczny. Choć urodził się tuż po rozpoczęciu drugiej wojny światowej, to dzięki sportowemu trybowi życia i dziś robi wielkie wrażenie na dancingach i jest ulubieńcem tancerek. Czechowiczanin Otton Szpara z trudem potrafi usiedzieć na miejscu, a same wspomnienia nigdy go nie zadowalają.

Zrodzony wśród bomb

Nie mógł przyjść na świat w trudniejszych warunkach. Jego rodzice w 1935 roku zaczęli budowę domu. Gdy Niemcy napadli na Polskę we wrześniu 1939 roku, budynek był w stanie surowym, ale jego mama myślała tylko o tym, by uciec i uratować dwunastoletniego syna oraz drugie dziecko, które już szykowało się do przyjścia na świat, bo była wtedy w dziewiątym miesiącu ciąży. – Z Czechowic, obawiając się pogłosek o tym, że Niemcy będą zabijać Polaków, wyjechała na wozie. Potem szła trzy dni do Bochni, gdzie i tak ją dopadły niemieckie bombardowania. To wtedy straciła z oczu ojca i była skazana tylko na siebie. Do domu wróciła około 19 września. Było jej ciężko, musiała chodzić na nogach, spać gdzieś kątem na sianie i liczyć na to, że jej – ciężarnej – będą przynosić mleko. Urodziłem się 24 września 1939 roku – opowiada czechowiczanin.

W jego akcie urodzenia widnieje imię Otto. Ale wszyscy go znają jako Ottona. – Sięgając po niemieckie imię mama chciała mnie chronić w tych trudnych czasach – mówi. Z czasem do domu powrócił i jego ojciec, więc rodzina znowu była w komplecie.

Gonienie za piłką… i kozami

W rodzinie Ottona Szpary nie było sportowych tradycji i nie miał się na kim wzorować. Jednak – jak większość kilkuletnich chłopców – pokochał piłkę nożną. Choć słowo „piłka” w jego i jego kolegów przypadku było mocno na wyrost. Bo gdy jako sześcio- i siedmiolatek nad Białą wypasał kozy rodziców, to więcej uwagi skupiał na kopaniu szmacianki, czyli prowizorycznie wykonanej piłki z materiałów, głównie szmat, jakie akurat były pod ręką. – Graliśmy na okrągło, a wieczorem nie pozostawało nam nic innego, jak szukanie zagubionych kóz – śmieje się dzisiaj.

W podstawówce na Lipowcu zetknął się i z piłką nożną (grał w reprezentacji szkoły), i innymi sportami zespołowymi, takimi jak – jego druga miłość – siatkówka.

Jako nastolatek rozpoczął i także zakończył karierę piłkarza Elektrostalu. Dotarł do kategorii seniorów i poziomu B klasy. – Nie byłem wybitnym zawodnikiem – mówi szczerze. – Jednak byłem bardzo ambitny i wyszła ze mnie sportowa złość. Ogłosiłem wtedy: idę sędziować! – opowiada. Pierwszy kurs sędziowski odbył już w 1958 roku, a pierwszy egzamin zdawał w Pszczynie. Pożegnalny mecz sędziował w Kaniowie, a gospodarzy – w derbowym pojedynku – sensacyjnie ograł klub z Bestwinki. – Jeden z miejscowych powiedział, że pierwszy raz sędzia „pozwolił” im wygrać w Kaniowie – uśmiecha się.

Wypełniony nagrodami i pamiątkami pokój czechowiczanina.

Kamienie, łapówki i kobiety

Otton Szpara zaczął pracę sędziego niemal tak wcześnie, jak to było możliwe, a zakończył wtedy, gdy już nie pozwalały na to przepisy, skupiające się w tym względzie nie na doświadczeniu i sokolim wzroku, ale po prostu na wieku. Gdy nie mógł już biegać z gwizdkiem po piłkarskich boiskach, skupił się na pracy siatkarskiego arbitra kobiecych rozgrywek, którą musiał zawiesić w wieku 65 lat.

W piłce nożnej sędziował w całym regionie na wszystkich szczeblach. Nie było na tym polu bardziej rozpoznawalnej postaci. Zdobywał doświadczenie także w trzeciej lidze, gdzie spędził cztery lata, a nawet – jako sędzia liniowy – przez dziesięć lat w pierwszej lidze.

Barwnymi anegdotami może więc dziś sypać jak z rękawa. Zaczął niefortunnie, bo ze śmiechem wspomina, że gdy zakończył swój pierwszy mecz, z ekscytacji… zapomniał wyniku. Musiał jakoś subtelnie się potem tego dowiedzieć.

Nieraz leciały w jego stronę… kamienie. – Raz dlatego, że kibic… się cieszył. To było tuż po tym, gdy w Warszawie Gadocha z Legii strzelił gola Tomaszewskiemu grającemu w barwach ŁKS-u – mówi. Druga taka przygoda miała miejsce na stadionie Ruchu Chorzów, gdy przyjechała ekipa z Bytomia. Sędzia z Czechowic zauważył, że piłka wyszła na aut, przez co anulowano gola gospodarzom. Po chwili oberwał kamieniem… Niewesoło było też podczas meczu w Pszczynie, gdzie przyjechał Orzeł Kozy. Najpierw zorientował się, że gospodarze desygnowali do gry podstawionego zawodnika, a w trakcie meczu wyrzucił z boiska innego gracza miejscowych. Kibice byli tak wściekli, że gdyby nie asysta szpaleru mundurowych, mógłby nie wrócić do domu w jednym kawałku.

Prób wciśnięcia mu łapówek nawet nie zliczy. Oferowano mu i pieniądze, i wódkę, i inne fanty. Pewnego razu – wiedząc, że lubi tańczyć – podstawiono mu adorującą go i chętną do tańca kobietę. O głowę wyższą od niego. „Sprezentował” mu ją hojny (bo była to jego partnerka)… działacz gospodarzy. Dziś z dumą mówi, że był nieprzekupny, że żadnej pokusie się nie poddał. Zawsze powtarzał, że gola za nieuczciwą drużynę przecież nie strzeli.

Bywało, że we znaki dawali mu się członkowie jego własnej ekipy. – Ja poszedłem spać, a tymczasem liniowi dali dyla przez okno w toalecie. Gdy jedliśmy śniadanie, to śmiali się, że poszli potańczyć, ale trafili na wesele i dopiero co ich wypuszczono – opowiada ze śmiechem, choć wtedy kręcił głową na ten przejaw braku profesjonalizmu.

Miał posłuch

– Całe życie poświęciłem sportowi. Cieszę się, że postrzegano mnie jako jednego z najlepszych sędziów, że miałem zaufanie, że nie wiązały się ze mną żadne afery. Mówiono nawet, że „jak Otek przyjedzie, to będzie dobrze” – stwierdza. – Piłkarze czy siatkarze podczas meczu mylą się wiele razy, ale gdy zrobi to sędzia, to jest z tego wielka sprawa. Jednak ja – co było rzadkością – potrafiłem przeprosić. Po prostu przyznawałem się do błędu, co szybko rozładowywało atmosferę – dodaje.

Otton Szpara cieszy się z wielu zmian w piłkarskim świecie, w tym z VAR-u. Jednak uważa, że nie pasowałby do obecnej sędziowskiej rzeczywistości. – Denerwuje mnie to, jak okropny brak szacunku dziś panuje. Chodzę na mecze i widzę, że piłkarze wrzeszczą sędziemu do ucha, a on milczy. Za nic mają autorytet sędziego i wchodzą mu na głowę. Takie sceny są niesmaczne – wskazuje. – Sam nie pokazywałem wielu kartek za pyskówki, ale nie było mowy, żeby ktoś mnie tak traktował. Przywoływałem sobie graczy i przywracałem ich do pionu, miałem posłuch. Gracze wiedzieli, że mogą obejrzeć kartkę nawet za złapanie się za głowę czy ironiczne uśmieszki – uzupełnia.

Legendarny sędzia pozwalał na twardą, męską grę. – Nie rozdawałem kartek, dopóki piłkarze nie chcieli skrzywdzić przeciwnika. Jednak gdy widziałem, że zanosi się na bójkę, to potrafiłem wkroczyć i rękoma porozdzielać te koguty – zapewnia. Te najtrudniejsze mecze, szczególnie derbowe, to był właśnie jego żywioł. To wtedy lubił się sprawdzać. Wyzwaniem było też sędziowanie meczów siatkówki, gdzie trudno dostrzec, czy na przykład piłka otarła się o blok. – Dziś sędziowie mają dużo łatwiej, bo technologia bardzo im pomaga w pracy. Sport pod tym kątem poszedł do przodu – ocenia.

Arbiter zawsze z powagą i koncentracją podchodził do każdego sportowego wyzwania. – Towarzyszył mi stres, bo nie chciałem popełnić błędu. Jednak, podsumowując moją pracę sędziego, nieprzyjemnych zdarzeń nie było wiele. Nie wykorzystywałem mojej pozycji, z nikim nie chodziłem na piwo i zachowałem szacunek do samego siebie, sam odnosząc się z szacunkiem do ludzi i do sportu. To, co ważne, to fakt, że ludzie wiedzieli, że mogę się pomylić, ale będę uczciwy – zaznacza.

Sędzia z zachowanym na pamiątkę egzemplarzem Kroniki Beskidzkiej, gdzie znalazł się poświęcony mu artykuł autorstwa redaktora Tomasza Giżyńskiego.

Roztańczony dżentelmen

Otton Szpara jest dżentelmenem w starym, dobrym stylu. A przy tym jest w dobrym zdrowiu, porusza się niczym przeciąg i aż tryska życiem. Tak bardzo, że co weekend wsiada do pociągu i jeździ do Goczałkowic-Zdroju na dancingi, gdzie jest cenionym partnerem do tańca. – Od zawsze lubiłem tańczyć. Ciągnęło mnie do tego, tak jak do sportu, już od podstawówki. Należałem do kół tanecznych, odbyłem kursy, poznałem wszystkie tańce towarzyskie. Ta gracja przydawała mi się potem także na boisku. Radzę sobie i podczas tańca w kółku, i z partnerkami. Nie przesiedzę ani jednego utworu, a do dobrej zabawy nie potrzebuję ani kropli alkoholu! Muszę przyznać, że dziś na dancingach na wszystkich robię wrażenie – stwierdza z szerokim uśmiechem. Ma do tańca trochę takie podejście, jak do meczów. – Oddaję całe swoje serce i gonię jak wariat. Nie wyobrażałem sobie, bym mógł zejść z boiska suchy. Gdy byłem cały mokry, to wiedziałem, że dałem z siebie wszystko – tłumaczy.

Tak samo jak starał się być elegancki w roli sędziego, tak samo jest szarmancki na potańcówkach i partnerki traktuje z pełnym szacunkiem. – Na takich zabawach czasem wstydzę się za męski ród, bo widzę, że dobre maniery zaczęły zanikać – dodaje z niesmakiem.

– Nie tęsknię już za gwizdkiem – przekonuje. Nie oznacza to, że zupełnie zerwał ze sportowym światem. Choć mimo wieku nie może być arbitrem, to zajmuje się wypełnianiem protokołów czy kronik. Na meczach siatkówki nadal pełni rolę sekretarza. Jest człowiekiem, na którego sportowy świat zawsze może liczyć.

Niezapomnianego arbitra cieszy też życie rodzinne. – Jestem dumny z moich trzech synów, choć nie są sportowcami. Jednak wnuki już trochę poszły w moje ślady. Jeden już świetnie sobie radzi na zawodach w tańcach latynoamerykańskich, a wnuczka też błyszczy talentem – nie kryje satysfakcji.

Ze swojego aktywnego i sportowego życia czerpie mnóstwo frajdy i satysfakcji. – Do dzisiaj wszystkie weekendy mam zajęte. A niczego się na tym sporcie nie dorobiłem. Zawsze to była czysta pasja – puentuje.

google_news
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Bogdan
Bogdan
1 rok temu

Znam gościa od 36 lat z siatkówki.Cała prawda o jego wigorze.Panie Otku dużo zdrowia i do zobaczenia na szkoleniu.