Wydarzenia Bielsko-Biała

Stary człowiek i marzenie o morzu

Fot: Kuba Jarosz

Pani Ania ma 82 lata. Ponad pół wieku mieszka w jednym miejscu w Bielsku-Białej i nigdy nie ruszała się z miasta. Marzy o tym, żeby poczuć zapach morza. Tymczasem jednak, aby przeżyć żywiła się jedynie budyniem…

Pani Ania ma marzenie, i to od tylu lat, że już nawet nie pamięta od ilu, aby kiedyś zobaczyć, jak wygląda prawdziwe morze, poczuć zapach morskiej wody. Nie wierzy jednak, aby zdążyła się jeszcze przekonać o tym na własnej skórze. – Wie pan, nigdy nie byłam na żadnych wczasach, tak się jakoś poukładało w moim życiu – wzdycha. – Zawsze była bieda i nic więcej. Tyle, aby dzieci wykarmić, czasem komuś pomóc w tajemnicy przed świętej pamięci mężem. Cóż. Każdemu Pan Bóg daje brzemię. Dla mnie miał widocznie taki plan – milknie na moment. – Ale zaraz! Po co ja to panu opowiadam? O mnie nie ma co pisać, naprawdę! Moje życie jest takie pospolite!

Nie każdemu się udało

Nie ma ludzi przezroczystych, niewartych kilku słów. Każdy z nas tworzy sobą jakąś historię. Pani Ania też, chociaż nie jest to historia przyjemna. Do 20. roku życia bielszczanka mieszkała z rodzicami i rodzeństwem pod Grodnem. – Mieliśmy jednak polskie korzenie – zaznacza. – To było ciężkie życie. Taka orka na ugorze. Moja mama urodziła w sumie jedenaścioro dzieci. Ale pierwsze siedem umarło już w pierwszych dniach po porodzie. Nam się udało, chociaż teraz został mi już tylko jeden brat, a i to nie wiem dokładnie, czy jeszcze żyje.

Nici z żółtego

W Beskidy panią Anię przywiózł mąż. – Pochodził stąd i pewnego dnia, w 1962 roku, trafił do Grodna. Zobaczył mnie w jakimś klubie – wspomina. – I wpadliśmy sobie w oko.

Kilka miesięcy później odbył się ślub, a później przeprowadzka pani Ani do Bielska-Białej. – Tutaj, do tego mieszkania właśnie – dodaje z uśmiechem na twarzy.

Mieszkanie komunalne, skromne, ale czyste, chociaż pachnące historią. – Przydałby się remont – tłumaczy pani Ania. – Wilgoć tu jest, no i te ciemne ściany… Siedzę tu cały czas sama, jak ten palec, w ciemnicy, to mi się tak marzy, żeby to odmalować na jakiś żółty może kolor… Jak pan uważa?

Żółty, owszem, a jakże. I trochę zieleni dla zmęczonych oczu.

– Ale nici z tego będą, bo… no wie pan… jak tu uzbierać te parę groszy?

Budyniowa dieta

Od kiedy kilka lat temu zmarł mąż pani Ani, kobieta żyje z własnej emerytury. Teraz to niecałe 1100 złotych na miesiąc. – Za mieszkanie mam prawie pięćset do płacenia, dwieście na leki, prawie sto za telefon i prąd, trochę trzeba na jakieś naprawy przeznaczyć, bo mieszkanie już zabytkowe jest, no i zostaje trochę na jedzenie – wylicza pani Ania i ucieka wzrokiem. – Tylko niech pan nie podaje mojego nazwiska, nawet imienia, bo to wstyd. Nie chcę żeby ludzie gadali… Wie pan, jak to jest. Proszę mi obiecać.

Obiecuję. Zmieniam więc jej imię na Anna i pytam, jak za parę groszy dziennie udaje się jej przeżyć. Kobieta nie od razu odpowiada. Jakby zastanawiając się, czy może wyznać jakąś swoją wielką tajemnicę. W końcu mówi: – Przez jakiś czas jadłam tylko budyń – szepce. – Ale w końcu mój żołądek się zbuntował. Stary człowiek tak już ma – uśmiecha się w końcu.

Czapka niewidka

Niedawno w „Kronice” pisałem o Marcinie z grupy Ratowników Nadziei, który niestrudzenie, razem ze swoją żoną, pomaga starszym, samotnym, bezdomnym. Nazwałem go nawet aniołem z kromką chleba. Bo tak go widzą ci, którzy są na co dzień głodni. Budyniowy los pani Ani skończył się między innymi dlatego, że spotkała na swojej drodze właśnie Marcina. I to dzięki niemu trafiłem do pani Ani.

Takich osób jak moja rozmówczyni jest całkiem sporo. Nie są bezdomni, nie mają problemów alkoholowych, są za to sami niczym przysłowiowy palec. Mają minimalne dochody. I najczęściej nie mają odwagi powiedzieć o swoim losie, o tym, że żywią się budyniem albo czerstwym już chlebem.

Pani Ania przez kilka miesięcy miała pomoc z bielskiego MOPS-u, który dopłacał jej do mieszkania. Później wszystko się urwało. Marcin mówi, że jedna z jego koleżanek załatwia teraz dla bielszczanki ponowną pomoc z ośrodka pomocy społecznej. Pani Ania sama nie potrafi ogarnąć całej tej biurokracji. Jest przy tym zbyt bojaźliwa, zahukana ciężkim losem. Najlepiej, jak mówi, gdyby nikt nie wiedział o jej istnieniu. Żeby móc nałożyć taką czapkę niewidkę. – Bylebym tylko mogła w spokoju doczekać swoich dni – wzdycha. – Po co więc pisać o starym człowieku…

Zrzutkę można znaleźć tutaj.

google_news
5 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Bart
Bart
3 lat temu

Jeżeli można tylko jakoś pomóc to proszę dać znać Panie Jakubie. Są ludzie którym nie jest wszystko jedno i chętnie pomogą.

Jakub
Jakub
3 lat temu

Chętnie przekaże kilka złotych na Panią Anie! Może jakaś zbiórka?

Aga
Aga
3 lat temu
Reply to  Jakub

Gdzie mieszka Pani Ania, może mogłaby uczęszczać do Domu Dziennego Pobytu na Sterniczą albo do Klubu na Piastowska? Tam działa Stowarzyszenie Serce dla Serca przy Parafii Św. Trójcy i organizują wczasy nad morzem dla seniorów w ramach programu ASOS. Jeżdżą do Karwi i Niechorza nawet starsi ludzie. Może ks.Oleszko będzie mógł spełnić marzenie Pani Ani

Kropka
Kropka
3 lat temu

A gdzie są dzieci tej Pani?

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  Kropka

Jeśli nie opowiada o dzieciach, najwidoczniej ich nie ma. Są takie przypadki, że dzieci są i ich nie ma. Zawieźć nad morze w dzisiejszych czasach to pewnie nie problem dla pomagającego pana Marcina ale podejrzewam, że pani Ania nie znajdzie się w nowych okolicznościach, około.