Wydarzenia Czechowice-Dziedzice

To twarde chłopy. Brać górnicza w starciu z koronawirusem

Fot. Marcin Kałuski

Górnicy z czechowickiej Silesii opowiedzieli naszej redakcji o tym, jak przeszli chorobę koronawirusową. – To silne i zdrowe chłopy. W końcu muszą mieć zdrowie, by pracować pod ziemią – zauważa Zdzisław Pyka z Solidarności. Większość z ponad trzystu zakażonych chorobę przeszła bezobjawowo albo łagodnie, choć kilku nie miało takiego szczęścia. Dziękują rodzinom, sąsiadom i kolegom z kopalni, na których mogli liczyć, gdy zostali uziemieni. Powoli wracają do pracy i mają nadzieję, że niewidzialny przeciwnik tym razem już się nie prześlizgnie do kopalni.

Kopalnia Silesia długo broniła się przed koronawirusem. Podczas gdy w innych zakładach górniczych zakażenia liczono już w setkach, tu były pojedyncze przypadki. Nawet po turze stu badań żadne nie zakończyło się pozytywnym wynikiem. Jednak już wtedy bielski sanepid starał się o przeprowadzenie wymazów na większą skalę. – Bo zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że warunki pracy w kopalni sprzyjają rozprzestrzenianiu się wirusa – wskazuje Jarosław Rutkiewicz, państwowy powiatowy inspektor sanitarny w Bielsku-Białej. O to samo do wojewody i inspektora sanitarnego wnioskowała też zakładowa Solidarność. W końcu apele przyniosły efekt. Kolejne etapy pobierania wymazów odbyły się 4, 6 i 13 sierpnia. To było ogromne wyzwanie, bowiem mowa aż o 2 180 pracownikach PG Silesia i współpracujących firm zewnętrznych. Na 13 sierpnia ilość zakażeń wynosiła 314, a dodatni wynik ciągle miały 162 osoby. Dzisiaj już wszystkich uznano za ozdrowieńców

Kula śniegowa

– Długo nie mieliśmy zakażeń, później pojedyncze, a potem potoczyły się niczym kula śniegowa. Trudno nam stwierdzić, co było powodem nagłego wzrostu. Wspólnie z zarządem kopalni Solidarność pracowała nad tym, by skutecznie chronić się przed epidemią. Nadal pracuję w powołanej przez zarząd grupie antykryzysowej. Mieliśmy kamerę termowizyjną, badaliśmy temperaturę, dozowniki z płynem antybakteryjnym były dosłownie wszędzie. Na powierzchni używano zwykłych maseczek, a na dole przeciwpyłowe. Solidarność zainicjowała akcję zakupu maseczek do codziennego użytku przez pracowników. Z mojej inicjatywy rozdzielaliśmy też grupy pracowników, by zmniejszyć tłok w łaźniach – wylicza Zdzisław Pyka, zastępca przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” przy PG Silesia, członek prezydium i zakładowy społeczny inspektor pracy. Szkopuł w tym, że w kopalni bardzo trudno stosować się do znanych wszystkim obostrzeń, w tym trzymania dystansu. W końcu trzeba zjechać w grupach na dół, pracować razem przy ścianie czy pójść do łaźni…

Górnicza brać szybko musiała się oswoić z epidemiczną rzeczywistością. Nagle zaczęło przybywać zakażonych i górników wysyłanych na kwarantannę. Najgorsza sytuacja była „na dole”. W pewnym momencie absencja i zagrożenie kolejnymi zakażeniami były tak duże, że trzeba było zacząć wstrzymywać prace wydobywcze i ograniczyć się tylko do zabezpieczenia kopalni. Ten stan trwał trzy tygodnie. 12 sierpnia kopalnia wróciła do wydobycia. – Brak wydobycia to najgorsze, co może nas spotkać, bo przecież żyjemy z węgla – komentuje Zdzisław Pyka. Przypomnijmy, że jednocześnie Solidarność ciągle intensywnie poszukuje nowego inwestora, bo obecny gwarantuje funkcjonowanie kopalni tylko do końca 2021 roku. I musi się też skupiać na tym, by zakład trafił w dobre ręce i mógł dalej wykorzystywać potencjał, który wciąż w nim drzemie. W przeciwnym wypadku groziłaby mu likwidacja.

Ogromna większość zakażonych pracowników czechowickiej kopalni przeszła chorobę bezobjawowo lub z niewielkimi objawami. Kilka osób było jednak w poważnym stanie, trafiło do szpitala i nawet pod respirator, ale na szczęście wszyscy przezwyciężyli chorobę. – Schorowani na dole pracować nie mogą. Dlatego górnicy generalnie są zdrowi i silni, więc dobrze sobie radzą z tą chorobą – cieszy się Zdzisław Pyka.

Uziemieni

Jednym z pierwszych zakażonych był 42-letni ratownik górniczy. – Pozytywny wynik testu był dla mnie dużym zaskoczeniem. Nie miałem ani gorączki, ani innych objawów. Tylko w ciągu dwóch dni zaobserwowałem delikatną utratę węchu. Potem wszystko wróciło do normy – opowiada pan Tomasz. Jak przypuszcza, zakaził się od kolegi, z którym pracował w ścianie w bardzo ciasnym miejscu, gdzie powietrze ich opływało. – W takich warunkach pracy nie da się uniknąć kontaktu. Pamiętam, że mówił wtedy, że chyba go rozkłada, że gorzej się czuje. Potem okazało się, że był zakażony, a ja byłem następny. Zakazili się też inni ratownicy – wspomina. Czechowiczanin trzy tygodnie musiał spędzić z domu z dwiema córkami, a jego żona o tydzień dłużej. Rodzina musiała zapomnieć na przykład o przytulaniu się, ale być może dzięki temu nikt więcej nie miał pozytywnego wyniku testu. – Zepsuło nam to plany wakacyjne, a wybieraliśmy się nad morze. Córka przeżywała to, że nie mogła pojechać na półkolonie. Musiała siedzieć w domu, podczas gdy koleżanki wysyłały jej zdjęcia pokazujące jak dobrze się bawią. Ale wytłumaczyliśmy to wszystko dzieciom i już wróciliśmy do normalności. Ja już 18 lipca mogłem wrócić do pracy – stwierdza. Mieszkaniec mówi, że jest miło zaskoczony, że nie nie spotkał się z żadną nagonką na siebie, choć sąsiedzi widzieli, gdy wychodził na pobranie wymazu, ani na kolegów-górników. Dziękuje członkom rodziny za to, że dostarczali zakupy. Jest też zadowolony z kontaktów z bielskim sanepidem. – Bardzo miło mnie zaskoczył. Pracownicy informowali mnie spokojnie i rzetelnie, rozwiewając wszelkie wątpliwości. Wiem, że koledzy podlegający pod tyski sanepid mieli nawet problemy z dodzwonieniem się – wskazuje.

– Ja nie miałem takiego szczęścia jak koledzy. Ciężko przeszedłem tę chorobę, choć nie aż tak, by trafić pod respirator – mówi 56-letni Grzegorz Kołodziejczyk z Kaniowa, który w Silesii pracuje pod ziemią jako elektromonter, a ponadto trzecią kadencję pełni funkcję radnego gminy Bestwina. Gdy zachorował, leczył się w domowej izolacji. Miał gorączkę do 38,5 stopnia Celsjusza, przez pięć dni nie mógł jeść, wymiotował, z pokoju wychodził tylko do łazienki i by się napić. Schudł sześć kilogramów i długo dochodził do siebie. – Chorowałem półtora tygodnia. Organizm był totalnie wyniszczony i osłabiony. Nie mogłem nawet skosić trawy. Po kwadransie już brakowało mi sił – wspomina. Dziękuje za natychmiastową i fachową pomoc lekarce z gminy Bestwina, która sama przeszła tę chorobę i teraz pomaga innym. Dodaje, że w jego przypadku mógł pomóc lek antywirusowy, po którym zaczął czuć się lepiej. W domu mieszka razem z żoną i córką i każdy w ten trudny czas starał się izolować w osobnym pokoju. Obie panie miały negatywne wyniki badań, ale trudno powiedzieć czy przeszły chorobę. – Wymazy pobrano im po moim drugim negatywnym wyniku – zauważa kaniowianin. Mieszkaniec mógł liczyć na wsparcie i ciepłe słowa z wielu stron. – Miałem kontakt z moim związkiem zawodowym, Solidarnością, i rówieśnikiem Zdzisławem Pyką, dzwonili też koledzy z pracy. Wójt Artur Beniowski dopytywał o to, jak się czuje. Syn z żoną mieszkający osobno przynosili nam zakupy, a nawet policjanci pytali, czy czegoś mi nie potrzeba. Na początku irytowałem się trochę, bo nie mogłem się dodzwonić do bielskiego sanepidu i powiedziano mi, że drugie badanie sam muszę sobie załatwić, ale ostatecznie ten problem się rozwiązał – tłumaczy.

Grzegorz Kołodziejczyk nie jest pewny, gdzie się zakaził. W czerwcu był na wakacjach, na początku lipca wrócił do pracy, a około 11 lipca wystąpiły u niego pierwsze objawy. – W kopalni siłą rzeczy ma się kontakt z innymi. Zjeżdżamy ciasnymi klatkami, a w łaźni przecież nie da się kąpać w maseczce. Po tym, co przeszedłem, w maseczce chodzę tak często jak tylko się da. Dużo bardziej ostrożnie podchodzę do epidemii, choć teoretycznie jestem uodporniony. Nie znamy jeszcze tego wirusa, nie wiemy, czy się zmutuje, czy można zakazić się drugi raz. Za nic w świecie nie chciałbym znowu tego przechodzić – mówi radny. – W łaźni spotkałem się z opinią młodego górnika, że wszyscy powinni zachorować, a słabi niech… umierają. Tłumaczyłem mu, że też będzie starszy. Co więcej, nie wiadomo, jak przejście tej choroby odbije się na zdrowiu po wielu latach, nawet u młodych ludzi. Wiem po sobie, że do epidemii trzeba podchodzić rozważnie i dbać nie tylko o siebie, ale i o innych – puentuje.

Nie tracić nadziei

36-letni górnik pracujący „na przodku” chorobę przeszedł bezobjawowo. – Mój syn też się zakaził i nadal ma pozytywny wynik. Przez dwa miał tylko pogorszony zmysł powonienia. Trafiliśmy do izolacji. O tyle dobrze, że mamy ogród – mówi pracownik PG Silesia. – Już nigdy się nie dowiemy, kiedy się zakaziłem. Mogło być to na wakacjach, a mogło w pracy. Do choroby podchodzimy już spokojnie, a tylko denerwuje nas bałagan w sanepidzie – zwraca uwagę.

49-letni czechowiczanin, który w Silesii pracuje jako przodowy był dużo bardziej narażony na kontakt z innymi pracownikami. – Jednak trudno powiedzieć, kiedy doszło do zakażenia, bo raz byłem w pracy, raz był weekend, raz miałem urlop. Pozytywny wynik testu mnie zaskoczył. Jeszcze bardziej to, że nikogo więcej z rodziny nie zakaziłem, a w domu mieszka sześć osób. Cała rodzina też przeszła testy i wszystko pod tym kątem przebiegało bardzo sprawnie. Obecnie już jesteśmy po izolacji i kwarantannie, wszyscy jesteśmy zdrowi i wreszcie możemy wychodzić – cieszy się czechowiczanin. Podkreśla przy tym, że rodzina nie została sama z problemem. – Wszyscy oferowali pomoc. Sąsiedzi byli mili i oferowali się, że zrobią zakupy, interesowało się kierownictwo kopalni i moi zwierzchnicy, byłem w kontakcie z wiceprzewodniczącym Solidarności… – wylicza.

Trzy dni w domowej izolacji w Czechowicach-Dziedzicach z chorobą zmagał się 47-letni ratownik górniczy. – Byłem wystraszony. Miałem gorączkę od 38 do 38,5 stopnia Celsjusza i ból głowy tak potworny, jakiego w życiu nie miałem. Bolały mnie też kości, nogi, plecy. Doznałem całkowitej utraty powonienia, które zaczęło wracać dopiero po jedenastu dniach. Tym samym gorzej odczuwałem też smak. Po chorobie jeszcze byłem osłabiony i miałem zadyszkę, ale gdy wróciłem do pracy, zacząłem spacerować czy jeździć na rowerze, to forma też zaczęła rosnąć – opisuje pan Bartłomiej. Jak mówi, leczył się na własną rękę. Izolował się sam w mieszkaniu, ale miał stały kontakt telefoniczny z rodziną. – Z kolegami ratownikami też jesteśmy jak duża rodzina. Byliśmy kontakcie, a gdy czegoś potrzebowałem, to zostawiali mi to pod drzwiami. Z sąsiadami też nie było żadnego kłopotu. Nawet gdy pod blok podjechała karetka, by pobrać wymaz, to wprawdzie byli w oknach, ale by się uśmiechnąć i pozdrowić. Miałem także świetny kontakt z sanepidem. Dodzwaniałem się za pierwszym-drugim razem i otrzymywałem pomocne informacje – stwierdza. Wskazuje przy tym na to, w jak trudnej sytuacji znalazła się kopalnia. – Taki przestój nie może się powtórzyć. To jak nóż w plecy, gdy z jednej strony jesteśmy załamani perspektywą zamknięcia kopalni, a z drugiej strony – ciągle mamy nadzieję, że znajdzie się inwestor i będziemy normalnie pracować. Wiemy, że kopalnia może przynosić zyski. Na szczęście wszyscy w tym okresie trzymamy się razem – puentuje ratownik górniczy.

google_news
10 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Chop z wonsem
Chop z wonsem
3 lat temu

Górnicy! Rząd pisiorków postraszył Polskę koronowirusem a po cichu na polecenie uni będzie likwidował kopalnie i zostaniecie bez roboty a my będziemy płacili drogo za prąd… Co innego jest wolny rynek na którym najlepsze jest to co się opłaca a co innego wprowadzanie na siłę drogiego ekoreżim.

Igor
Igor
3 lat temu
Reply to  Chop z wonsem

Nieźly ten PiS. Na całym świecie wprowadzili wirusa. Mają rozmach 😀

Puszkin
Puszkin
3 lat temu

Ruscy uczeni byli i są najlepsi. To Rosji do zwalczania przeciwników wymyślono „schizofrenię bezobjawową”. W Moskwie funkcjonował specjalny wydział psychiatrii, gdzie opracowano teorię „pełzającej schizofrenii”, a opozycjonistów wsadzano bezterminowo do szpitali.

Joanna
Joanna
3 lat temu

W ASO zapłaciłam za usunięcie usterki bezobjawowej 350 zł.

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  Joanna

Jeśli była usterka – był objaw. Auto nie jest twardym chłopem. Usterkę stwierdzono testem, w przypadkach bezobjawowych dało się jeździć ale ona była. Zła nazwa. Górnicy też zapłacili kwarantanną, nie jest miła.

Ziuta
Ziuta
3 lat temu
Reply to  Hermenegilda

Objawienie to uzewnętrznienie jakiegoś zjawiska. Dam kobiecy przykład byś łatwiej temat ogarnęła. I tak wykrycie wczesnej ciąży testerem nie uzewnętrznia ciąży choć ona może być. Dopiero mdłości, brak cyklu, powiększenie obwodu talii, powiększenie biustu itd są dostrzegalne. Chwytasz?

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  Ziuta

Oj nie w tę nutę. Użyłam “odpowiedz” dla Joanny. Zupełnie inna sprawa z autem. Dalej w odpowiedz użyłam “zła nazwa”. Chwyciłam też, że ciąża to nie wirus. Mogłabym ciągnąć dalej ale po co skoro widzę uprzedzenie, próbę potraktowania mnie jako głupsza.

Igor
Igor
3 lat temu

przechodziłem złamanie nogi bezobjawowo, mam pytanie czy mogę starać się o odszkodowanie?

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu

Związkowcy, górnicy z Silesi powinni w tym okresie zwątpienia przez wielu czy epidemia jest – zorganizować (Związek kopalniany “Solidarność”) kampanię uświadamiającą na własnych przykładach.

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu

Jeśli w tytule będzie się korzystało z wypowiedzi związkowca no to otrzyma się taki obraz. Nie ma twardych chłopów wobec trafienia choroby. Zadziwiające, że jeden z górników mówi o dodzwanianiu się do sanepidu za pierwszym, drugim razem.
Zapewne górników z Silesi nie zobaczy się wśród protestujących, że epidemii nie ma.
Przy gorączce, samopoczuciu jakie miał radny nie oczekuje się, że się da radę kosić trawę. Wspaniale, że górnicy mieli wkoło życzliwych, pomoc.