Bielsko-Biała Sport

Ze Lwowa do Bielska

Zmarła w zeszłym roku Maria Zielińska, legenda bielskiej siatkówki, zostawiła po sobie wiele pamiątek. Wyłania się z nich obraz nie tylko wielkiej pasjonatki uprawianej dyscypliny, ale też osoby ciepłej, serdecznej, niezwykle życzliwej ludziom oraz oddanej rodzinie.

Wgląd do wspomnianych pamiątek zyskaliśmy dzięki uprzejmości córki siatkarki, Barbary Zielińskiej-Hołdyk. Maria Zielińska, razem z Wandą Janikowską (po mężu Bachman) oraz Bronisławą Świerczek (później Ziętek), tworzyły na początku lat 50. XX wieku zręby żeńskiej drużyny siatkarskiej w Bialskim Klubie Sportowym „Stal”. Grała na pozycji rozgrywającej. W ekstraklasie rozegrała 65 spotkań. Razem z BKS-em zdobyła Puchar Głównego Komitetu Kultury Fizycznej – odpowiednik dzisiejszego Pucharu Polski – oraz Centralnej Rady Związków Zawodowych. Słynęła z serwowania podkręcanych piłek, dzięki czemu jej drużyna potrafiła wygrać – ośmioma punktami – set spisany już na straty. – Potrafiła też pięknie odbierać piłkę z padu na ziemię i tak wystawiać ją bijącej zawodniczce, aby ta nie miała z jej przejęciem czy przebiciem żadnych problemów – wspomina córka, wierny kibic spotkań z udziałem matki.

Wśród fotografii, wycinków z gazet i dyplomów uwagę przykuwa żółta kartka w formacie A4. Zawiera ona wspomnienia Marii Zielińskiej, spisane ręką córki. W chwili, w której dokument ten powstawał, siatkarka miała 91 lat. Czytamy w nim, że przyszła na świat 8 lipca 1922 roku we Lwowie przy ulicy Janowskiej 107, vis à vis bramy Cmentarza Janowskiego. „Jako mała dziewczynka bawiłam się tam jak na placu zabaw. Dzień w dzień bywałam na grobie arcybiskupa Józefa Bilczewskiego, dla którego po dziś dzień mam wielki szacunek i poważanie”.

Naukę zaczęła w Szkole Podstawowej im. księdza Augustyna Kordeckiego, potem kontynuowała ją w prywatnym gimnazjum Benedyktynek Łacińskich, gdzie grała w szkolnej reprezentacji siatkówki. W tamtych czasach nazywała się jeszcze Prager. Było to nazwisko jej ojca Franciszka, przedsiębiorcy budowlanego o niemieckich korzeniach. Pisała o nim: „Był wspaniałym Polonusem, patriotą. Brał udział w obronie Lwowa, wychowywał swoje dzieci w duchu polskim. Budował wieżę ciśnień w Wielkich Mostach, kolejkę wąskotorową w Bieszczadach, remontował mosty we Wrocławiu”.

W 1942 roku wyszła za Mariana Zielińskiego, między innymi koszykarza Lwowskiego Klubu Sportowego „Pogoń” (w „Pogoni” należał też do sekcji piłki nożnej, poza tym był trenerem pływackim na basenie „Świteź”). Poznali się, gdy przyszły mąż siatkarki opiekował się młodzieżą z gimnazjum Benedyktynek Łacińskich. – Trenował mamę – uściśla córka. Po ślubie – wtedy już jako Maria Zielińska – przeprowadziła się do męża na ulicę Chodkiewicza. „Dwa razy zmieniałam miejsce zamieszkania – musiałam się ukrywać z mężem, bowiem przychodziła za nami NKWD. W czasie okupacji roznosiłam gazetki z ramienia AK. Po wyjeździe ze Lwowa mieszkałam w Krakowie, Sopocie, Gliwicach i Bielsku-Białej – wraz z mężem i córką”.

-Rodzicom groziła wywózka na Sybir. Ze Lwowa pojechali więc bydlęcymi wagonami do Krakowa. Każdy z przybyłych miał już załatwione jakieś lokum, a rodzice nie. Pozostawał im dziurawy barak, bez żadnego zamknięcia, w środku stała tylko koza i nic więcej. Mama miała adres cioci ze Lwowa, która przyjechała wcześniej. Okazało się, że to całkiem blisko, na ulicy Olszańskiej. Ciocia przyjęła rodziców. Cały rok u niej mieszkali, potem na krótko przenieśli się do Tenczynka, potem do Sopotu, Gliwic i w końcu do Bielska. I tu zakotwiczyli – opowiada córka. Ze wspomnianej żółtej strony dowiadujemy się było dalej: „W Bielsku-Białej grałam w I lidze w siatkówkę, byłam współzałożycielką tej sekcji (BKS „Stal”), jestem rówieśniczką klubu” (powstał w 1922 roku).

Z bogatego archiwum różnorodnych dyplomów, którymi honorowano siatkarkę do dzisiaj zachowały się cztery, wśród nich za zajęcie pierwszego miejsca w półfinałowym turnieju kobiet i mężczyzn o Puchar CRZZ. – Mama była skromną osobą i nie przywiązywała wagi do tego rodzaju rzeczy. Siatkówką zajmowała się, gdyż kochała grać. Często powtarzała, że „cała jest ze sprężynki” – uśmiecha się córka.

Bardzo osobistą pamiątkę stanowi pamiętnik Marii Zielińskiej z dziewczęcych lat. Jeden z młodszych wpisów datowany jest na 20 czerwca 1937 roku. Dokonały go koleżanki z trzeciej klasy gimnazjum. Jeden ze starszych należy do przyszłego męża i jest opatrzony datą 21 kwietnia 1941 roku: „Marysieńce, najlepszej siatkarce i koszykarce, w dowód pamięci”. Ze względu na piękny malunek uwagę przykuwa strona z dedykacją Stanisława Mękickiego, późniejszego malarza i architekta. Wśród wpisów znajduje się również kilka słów napisanych przez Leopolda Pszoniaka, spokrewnionego z aktorem Wojciechem Pszoniakiem.

Maria Zielińska w 1953 roku napisała żartobliwą genezę powstania kobiecej drużyny siatkarskiej w BKS, a w niej kilka ciepłych słów o zaletach każdej koleżanek: „Wandeczka co fantastycznie dzwoni, Broneczka co leje tak, że przeciwnik nie wie co się z nim dzieje, Marysiątko co w deseczkę serwuje i broni…”

Pada tam też nazwisko Józefa Drożdża, który „założyć <> proponuje”, pierwszego trenera Zbigniewa Janiszewskiego oraz jego następcy Zbigniewa Tomaszewskiego. Na samym końcu kilka zdań poświęca Wiktorowi Krebokowi, wtedy jeszcze bardzo młodemu chłopcu. „Krąży dookoła siatki, trafnymi radami sekunduje i dzielnie „Stali” kibicuje” – napisała o uznanym dzisiaj trenerze siatkówki.

– Mama bardzo go lubiła, potem śledziła jego karierę. Podobnie jak kariery bokserów Mariana Kasprzyka i Zbigniewa Pietrzykowskiego. Do tych ostatnich miała sentyment, bowiem siatkarki donaszały dresy po bokserach – opowiada córka.

W 1962 roku siatkarkę zaproszono na obchody 40-lecia BKS-u, które odbywały się pod koniec września na obiekcie przy ulicy Żywieckiej. – Jako najlepsza zawodniczka miała wbijać pamiątkowy gwóźdź w drzewiec klubowego sztandaru. Akurat wtedy dostała też zaproszenie do Lwowa od mieszkającej tam siostry Krystyny. W tamtych czasach nie było łatwo wyjechać, zaproszenie miało termin ważności, a po jego upływie trudno byłoby je odnowić. Mama wybrała więc wyjazd, spotkanie z siostrą, odwiedziny na grobach bliskich i gwoździa nie wbiła – na dowód nasza rozmówczyni pokazuje zachowane zaproszenie na klubowy jubileusz wraz z przytwierdzonym do niego gwoździem.

Siatkarka ogólnie lubiła podróżować, nawet u schyłku życia. – W wieku dziewięćdziesięciu lat wyrobiła sobie paszport, a rok później pojechała do Lwowa. Często odwiedzała swoją gimnazjalną przyjaciółkę mieszkającą w Gdańsku. Ludzie dziwili się, że takim wieku jeszcze jeździ sama. Mama odpowiadała wtedy: przecież jestem sprawna, dlaczego nie?

W pamięci córki Maria Zielińska zachowała się jako osoba niezwykle oczytana i posiadająca ogromną wiedzę. – Znała łacinę, francuski i niemiecki. Angielskiego już nie, ale kiedy pytałam ją o jakieś słówko pochodzące z tego języka potrafiła – na bazie pozostałych – dojść do tego jak powinno brzmieć. Pamiętała wiele z fizyki, matematyki, czy języka polskiego.

Dzisiaj siatkarki mogą całkowicie skupić się na sportowej karierze. Za czasów Marii Zielińskiej tak nie było. Siatkarka musiała łączyć sport, pracę zawodową i opiekę nad dzieckiem. – Mama nie miała mnie z kim zostawić, więc zabierała mnie na wszystkie obozy, treningi i mecze – wspomina córka.

Wyborna gra oraz osiągane sukcesy sprawiły, że na trwałe zapisała się w pamięci kibiców. – Była rozpoznawalna do końca. Czasem kiedy szłyśmy gdzieś razem ludzie zaczepiali mnie i pytali: czy to siatkarka Maria Zielińska? Byłam zdumiona, że po tylu latach poznają moją mamę. A siatkarka do końca interesowała się swoją ukochaną dyscypliną sportu, często bywała na meczach. Była Członkiem Honorowym BKS-u. Do śmierci utrzymywała bliskie i serdeczne kontakty z koleżankami z pierwszej drużyny, w wśród nich z wciąż żyjącymi Wandą Bachman i Zofią Pieronek. Zmarła 29 listopada 2016 roku w wieku 94 lat. W wieczór przed śmiercią oznajmiła bliskim: – Wszystko wszystkim wybaczam.

Pochowano ją 2 grudnia na cmentarzu w Kamienicy. – Jestem bardzo wdzięczna osobom, które tego dnia przyszły, aby pożegnać mamę. Osobne podziękowania należą się kapelanowi BKS-u księdzu Jerzemu Gibasowi, który odprawiał nabożeństwo oraz naczelnikowi Wydziału Kultury Fizycznej i Sportu bielskiego ratusza Ryszardowi Radwanowi i Marianowi Kasprzykowi – za ciepłe słowa płynące z serca. Dziękuję pocztowi sztandarowemu BKS-u i jego przedstawicielom oraz bielskim Lwowiakom. Dziękuję także tym, którzy złożyli mamie hołd odwiedzając jej grób później – mówi córka. Korzystając z okazji przeprasza osoby, które bardzo chciały być obecne na uroczystości pogrzebowej, a których nie zawiadomiła. – Formalności załatwiał za mnie mój wnuk, gdyż nie byłam w stanie z nikim rozmawiać – wyjaśnia. – Starszym i schorowanym osobom odradzałam przyjście, bowiem pogoda w tym czasie była wyjątkowo okropna, a mama nie chciałaby, aby komuś przytrafiła się grypa lub złamana noga – dodaje.

 

google_news
Bielsko-Biała Sport

Ze Lwowa do Bielska

Zmarła w zeszłym roku Maria Zielińska, legenda bielskiej siatkówki, zostawiła po sobie wiele pamiątek. Wyłania się z nich obraz nie tylko wielkiej pasjonatki uprawianej dyscypliny, ale też osoby ciepłej, serdecznej, niezwykle życzliwej ludziom oraz oddanej rodzinie.

Wgląd do wspomnianych pamiątek zyskaliśmy dzięki uprzejmości córki siatkarki, Barbary Zielińskiej-Hołdyk.

Maria Zielińska, razem z Wandą Janikowską (po mężu Bachman) oraz Bronisławą Świerczek (później Ziętek), tworzyły na początku lat 50. XX wieku zręby żeńskiej drużyny siatkarskiej w Bialskim Klubie Sportowym „Stal”. 

Więcej na ten temat w najnowszym, świątecznym wydaniu “Kroniki Beskidzkiej” – od dzisiaj w kioskach.

 

google_news