Wydarzenia Cieszyn

Zwykła, niezwykła mama

Katarzyna Raszka-Sodzawiczny to znana postać w powiecie cieszyńskim. Przez długi czas jej głos słyszany był z radia, w którym zaczynała swoją karierę zawodową. Teraz ją i widać, i słychać – radio porzuciła, by jako rzecznik prasowy starostwa zadbać o dobry wizerunek powiatu. Co robi skutecznie. Katarzyna Raszka-Sodzawiczny, to także mama, niezwykła mama niepełnosprawnego Jasia. Rozmowa z nią była nie tylko interesująca, ale dająca nadzieję, że w życiu, mimo przeciwności losu, można osiągnąć wiele.

– Rodzi się dziecko, jest radość, a tu szok – dziecko ma podejrzenie choroby genetycznej… Jak przyjmuje świeżo upieczona mama taką wiadomość?
– Szok, czy to dobre słowo, nie wiem, na pewno duże zaskoczenie, bo wszystko było w porządku. Żadnych podejrzeń, no ale cóż, zawsze podchodzę do wszystkiego zadaniowo. Widocznie jakiś cel musiał w tym być, czemuś to ma służyć.

– A co było najtrudniejsze dla Ciebie w tym czasie?
– Wtedy było mi przykro, jak personel medyczny traktował Jasia jako małą sensację. Wszyscy musieli go sobie pooglądać, czy jest to zespół Downa, czy nie, nie wspominając o trochę przedmiotowym potraktowaniu tematu przez panią doktor, ale w sumie może to lepiej. Zresztą, teraz myślę, że wszystko było potrzebne.

– Opieka nad takim dzieckiem wymagała od Ciebie czegoś wyjątkowego?
– Po prostu trzeba było się przestawić od razu na coś innego. Operacja serca, padaczka i inne problemy, przez które trzeba było przejść, dodawały sił. Zresztą, mam taką maksymę: im trudniej, tym mocniejsza szminka – i to się sprawdza. Podczas licznych pobytów w szpitalach, mimo iż było ciężko, zwykle to ja byłam tą, która wszystkie mamy pociesza.

– Wrodzony optymizm?
– Absolutnie. Zawsze sobie myślałam, że to przecież ja decyduję, czy dany problem to powód do smutku, czy wyzwanie, przyczynek do pokonywania swoich słabości. Mogę wybrać, że coś mnie przerasta bądź dane doświadczenie czegoś ma mnie nauczyć.

– To czego nauczyło Cię bycie mamą dziecka niepełnosprawnego?
– Ogromnego dystansu do wszystkiego i radości z każdego postępu Jasia. Zresztą, co by mi przyszło z ciągłego zamartwiania się? Choć muszę przyznać, że Jasiu jest dzieckiem niezwykle żywym, zatem sporo trzeba się za nim nabiegać i wymaga też ciągłego pilnowania. Chyba jestem jedyną pracownicą starostwa, która cieszy się, że w poniedziałek idzie do pracy. Po weekendzie czasem bywa trudno.

– A łzy z bezsilności też płyną?
– Oczywiście, że tak. Czasem dochodzą zachowania agresywne, a to nie jest proste. I cierpliwość czasem się wyczerpuje, ale jak mówię – łzy są też potrzebne, uszlachetniają duszę oraz oczyszczają wzrok, to już tak trochę humorystycznie.

– A jak pogodzić pracę z wychowaniem dziecka niepełnosprawnego?
– Wszystko da się zrobić. Jasiu chodzi do OREW-u, potem gdy wracam z pracy od razu spacer minimum godzinę, żeby nadmiar energii spalić. Poza tym ruch jest szczególnie ważny u dzieci ze słabym napięciem mięśniowym. Spacer traktuję jak rehabilitację psychofizyczną. Cały czas rozmawiamy. Oczywiście, w przypadku Jasia są to pojedyncze wyrazy, ale czasem zaskakuje.

– Czym?
– Raz na spacerze słuchamy sobie dziecięcych piosenek, na przykład o żabce, która mamy nie słuchała. Pytam syna: a Jasiu słucha mamy? Na co zdecydowanie odpowiada: tak. Pytam dalej: to jaki jest Jasiu? Odpowiada: gzecny. Na końcu pytam, a żabka, co mamy nie słuchała, jaka jest? Bez zająknięcia rzecze: Re re kum kum. Wszystko zatem wskazuje, że mój synuś czasem bywa „re re kum kum”.

– Masz bardzo pozytywny stosunek do życia. A czy odczuwasz, że coś Cię ominęło?
– Absolutnie nie. Na superwczasach nigdy nie byłam, samolotem też nie leciałam, bo zawsze na pierwszym miejscu jest Jasiu, ale nie uważam tego za poświęcenie. Może jedna sprawa gdzieś na dnie serca mi leży… To trochę zakopane talenty artystyczne. Zawsze śpiewałam w różnych zespołach, uwielbiam scenę. Choć w starostwie mam okazję współuczestniczyć w organizacji różnych imprez, które też zwykle prowadzę, to jednak brakuje mi tej adrenaliny związanej z możliwością dzielenia się swymi talentami z innymi. Ale Jasiowi to śpiewam na okrągło. Czasem ma dość.

– Czy jest w Twojej opinii coś, co mogłoby szczególnie pomóc rodzicom wychowującym niepełnosprawne dzieci?
– Na pewno ucieszyłabym się, gdybym mogła skorzystać z pomocy asystenta osoby niepełnosprawnej. Może studenci odpowiednich kierunków w ramach praktyk mogliby np. dwa razy w miesiącu w sobotę zabrać Jasia na wycieczkę, z czego – jestem przekonana – bardzo by się ucieszył, ponieważ uwielbia poznawać nowych ludzi, a i ja miałabym trochę czasu dla siebie. Dla mnie taka pomoc byłaby bardzo cenna.

– Na koniec pytanie: jakiej rady udzieliłabyś kobiecie, która dowiaduje się, że jej jeszcze nienarodzone dziecko ma podejrzenie wady genetycznej?
– Nie śmiem udzielać rad. Powiem tylko, że dzięki Jasiowi odkryłam, co tak naprawdę jest ważne.

– To co jest ważne?
– Noc przespana, w miarę spokojny weekend i śmieszą mnie też różne bezsensowne problemy czy spory. Ktoś mi ostatnio powiedział, że nie może spokojne sobie herbaty wypić na ogrodzie, bo sąsiedzi mu przez płot zaglądają. No cóż, ja to herbaty w ogrodzie w ogóle nie wypiję, bo Jasiu to od razu by mi gdzieś uciekł.

– A jaka cecha charakteru jest najważniejsza przy opiece nad takim dzieckiem?
– Pokora, szczera pokora, bo świat bywa różny i ludzie też reagują różnie na przykład na jego zaczepki. Nawet raz zadano mi pytanie, czy badań prenatalnych w ciąży nie miałam? Lub znajoma mi powiedziała, że dziecka niepełnosprawnego to by nigdy nie urodziła, bo życia by sobie nie zmarnowała. A czym tak naprawdę jest życie – o tym sami decydujemy. Moje jest służbą i jestem z tego faktu zadowolona.

google_news