Skandal w Bierach! Urokliwy Potok Jasienicki został… „zaorany” i nie ma po nim śladu. Na długości ponad pół kilometra zamieniono go w leśną drogę. Według odpowiedzialnych za „usunięcie” potoku, doszło do tego przez… nieporozumienie. Administrator cieku rozważa teraz powiadomienie organów ścigania.
Do zniszczenia Potoku Jasienickiego doszło w tak absurdalnych okolicznościach, że w Bierach sądzono, iż wszystko odbywa się w ramach jakichś przemyślanych działań. I niektórzy mieszkańcy tą „inwestycją” albo się nie przejęli, albo wręcz przyjęli ją z zadowoleniem. – Było tu tyle samosiejek, a teraz wszystko zostało wycięte i wyrównane. Woda już się tu nie zatrzymuje. Ja jestem zadowolony, choć sąsiedzi krzyczeli, że trzeba zaalarmować ekologów – skomentował mieszkaniec podleśnej części ulicy Nadrzecznej. Maria Bury, sołtys Bierów a zarazem radna, mówi, że została powiadomiona przez mieszkańców o sprawie i zgłosiła to do Urzędu Gminy Jasienica. Uważa jednak, że nie jest to temat wart zachodu, a został pewnie nagłośniony przez jednego mieszkańca, który postanowił się wykazać. O sprawie nie wiedział też wójt Janusz Pierzyna, który tłumaczył, że właśnie wrócił z urlopu.
Potok Jasienicki został zniszczony na odcinku około sześciuset metrów. „Prace” trwały tylko trzy dni i zakończyły się prawdopodobnie 30 sierpnia. Ciężki sprzęt wjechał do koryta w miejscu, gdzie zaczyna się uregulowana część rzeki, czyli dokładnie tam, gdzie kończy się ulica Nadbrzeżna, a po drugiej stronie nieistniejącego już potoku zlokalizowane są stanica harcerska, boisko i siłownia pod chmurką. Spychacze sunęły w górę potoku. Po korycie, pełnym kamieni i żwiru oraz po roślinności nie ma śladu. Została tylko równa, błotnista droga, której szerokość miejscami przekracza kilkanaście metrów. Woda wsiąka w ziemię, albo co najwyżej płynie niewielkimi strużkami, miejscami tworząc kałuże.
Tym, co zaszło w Bierach, zszokowany jest Janusz Rypień, kierownik pszczyńskiego biura terenowego Śląskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Katowicach, który administruje potokiem. – Z czymś podobnym jeszcze się nie spotkałem. Wierzyłem, że ludzie mają świadomość, iż takich rzeczy na rzekach się nie robi. To dziwne i głupie zachowanie – stwierdza. – W rzece nie można wykonywać jakichkolwiek robót bez pozwolenia. Można podejrzewać, że chodziło o wybieranie żwiru, ale na to trzeba mieć odpowiednią dokumentację, operat wodno-prawny i pozwolenie. Z nami niczego nie uzgadniano – dodaje.
ŚZMiUW czeka teraz na wyjaśnienia od inwestora. Kierownik biura terenowego jeszcze 5 września nie mógł powiedzieć, w jakich okolicznościach doszło do tego gwałtu na przyrodzie. Więcej ustaliła „beskidzka24”. Realizację inwestycji na terenie Nadleśnictwa Bielsko instytucja ta zleciła bielskiej firmie Homax Bis, zajmującej się pracami ziemnymi. Nadleśniczy Hubert Kobarski tłumaczy, że doszło do… pomyłki. Wyjaśnia, że wykonawca miał za zadanie wykorzystać nadmiar ziemi i zasypać dużą popowodziową wyrwę w górnej części potoku, powstałą po poprzednich powodziach. Miał jednak zrobić sobie dojazd w to miejsce w inny sposób. – Ale zasypał nie tę wyrwę co trzeba i dojeżdżał nie tą drogą, którą miał dojeżdżać – stwierdza. Przyznaje, że nie dopilnowano prac. – A to dlatego, że nasz pracownik za to odpowiedzialny jest w szpitalu po operacji. Uwierzył na słowo, że będzie to zrobione jak trzeba – przekonuje. Zastrzega, że wykonawca nie wybierał materiału z potoku.
Bartosz Hołowka, właściciel Homax Bis, nie do końca się z tym zgadza. – Jechaliśmy w korycie na zlecenie Nadleśnictwa Bielsko. Mieliśmy zlecenie. Nie wywoziliśmy z koryta materiału, tylko przywoziliśmy. Mieszkańcy widzieli, że nie mieliśmy żadnych maszyn do załadunku – zapewnia. Czy jednak nie zapaliła mu się lampka ostrzegawcza przed rozpoczęciem prac, efektem których miało być zrównanie rzeki z ziemią? Tłumaczy, że jakoś materiał do zasypania wyrwy musiał zawieźć i skoro wyrwa była obok potoku, najbardziej logiczne wydawało się dotrzeć w to miejsce, jadąc wzdłuż cieku. A że potok i okalająca go roślinność to uniemożliwiały, wysłano spycharki. – Trudno, żeby używać do tego helikoptera… – mówi. Dodaje, że uzgodnienia z przedstawicielem nadleśnictwa, z uwagi na jego chorobę, były prowadzone telefonicznie, a zwyczajowo byłby na miejscu i pokazywałby palcem, co należy robić.
Janusz Rypień z ŚZMiUW stwierdza, że nadleśnictwo musi doprowadzić potok do stanu pierwotnego, choć do końca nie będzie to możliwe. Bartosz Hołowka, aczkolwiek zapewnia, że nie ma mowy o celowym zniszczeniu potoku, deklaruje, że – gdy zakończą się uzgodnienia z ŚZMiUW – zabierze się za odtworzenie tego cieku na własny koszt, co zajmie ledwie dwa dni. Nadleśniczy Hubert Kobarski uważa, że po odtworzeniu potoku będzie on… w lepszym stanie niż wcześniej.
W zarządzie melioracji tłumaczą, że jeśli nie otrzymają wystarczających wyjaśnień w sprawie zniszczenia potoku, może się to skończyć powiadomieniem organów ścigania. Na razie patrol policji był nad rozjechanym potokiem akurat w czasie, gdy pojawił się tam z aparatem dziennikarz „beskidzkiej24”… Radiowóz szybko zawrócił. Wkrótce okaże się, czy śledczy zabawią tam dłużej.
Aktualizacja
Policjanci zajęli się sprawą zniszczenia Potoku Jasienickiego w Bierach. Sprawdzają, czy nie zostało naruszone Prawo wodne.
Administrujący ciekiem Śląski Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych w Katowicach powiadomił o sprawie Komisariat Policji w Jasienicy. Kierownik pszczyńskiego biura terenowego ŚZMiUW Janusz Rypień teraz odmawia komentarza, choć – jak mówił – miał otrzymać z nadleśnictwa opis zdarzenia. – Jako strona z pewnością będziemy wzywani przez policję i wtedy odniesiemy się do sprawy. To policja, która powoła biegłego, stwierdzi, z czym mamy do czynienia – ucina.
– Trwają czynności zmierzające do ustalenia okoliczności tej sprawy. Prowadzone są przez Komisariat Policji w Jasienicy pod kątem naruszenia ustawy Prawo wodne – informuje Elwira Jurasz, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Bielsku-Białej.
Nadleśnictwo i jego wykonawca deklarowali chęć odtworzenia potoku. Jak dowiadujemy się w ŚZMiUW, żadne rozmowy w tej sprawie jednak się nie toczą. Administrator czeka na ustalenia policji w tej sprawie.