Wydarzenia Sucha Beskidzka

By Filipek zobaczył się w lustrze…

Świat półtorarocznego Filipka Gajewskiego pełen jest dźwięków, zapachów, faktur, kształtów, smaków, ale nie ma w nim barw ani obrazów. Chłopiec nigdy jeszcze nie widział domu, w którym mieszka, ani mamy, która jest przy nim codziennie. Lustro jest dla niego nieciekawą, zimną i gładką płaszczyzną. Jednak jego rodzice wierzą, że kiedyś zobaczy w nim siebie…

Filipek Gajewski z Białki to niezwykle ruchliwy chłopiec. Nawet przez chwilę nie usiedzi spokojnie w miejscu. Zaraz zaczyna podskakiwać, wdrapywać się na meble, wędrować po całym pomieszczeniu. Jeszcze nie chodzi samodzielnie, gdyż brak wzroku hamuje jego postępy. Ale trzymany przez dorosłego za rączki, żwawo przebiera nóżkami. Taki spacerek sprawia mu dużo radości. Uwielbia huśtawki i karuzele oraz wszelkie zabawy, które pozwalają mu poczuć pęd powietrza na twarzy. Głośno się wtedy śmieje. – Gdy byliśmy z nim w parku rozrywki, nie chciał stamtąd wyjść. Bo tam wszędzie było husiu-husiu… Filipek jest też urodzonym badaczem. Gdziekolwiek się znajdzie, dokładnie sprawdza teren. Raczkuje, dopóki nie napotka oporu ściany. Wtedy wspina się na nóżki i chodzi dookoła pokoju, badając każdą napotkaną przeszkodę – opowiada Agnieszka Dyrcz, mama Filipka. Chłopiec jest w ruchu, dopóki dosłownie nie padnie ze zmęczenia. Wtedy natychmiast zasypia, niezależnie od tego, gdzie w danym momencie się znajduje – na przykład w chodziku czy na podłodze…

Gdy Filipek przyszedł na świat, dostał ocenę, o jakiej marzy każdy rodzic – 10 punktów w skali Apgar. Oznacza ona, że noworodek jest w bardzo dobrym stanie. Ale tatę maluszka – Sławomira Gajewskiego od razu zaniepokoił widok oczu synka. – Jedno wyraźnie mu „uciekało”, a jego źrenice były różnej wielkości. Lekarze uspokajali nas jednak, że to się z czasem unormuje – wspomina mężczyzna. Ich optymistyczne prognozy się nie sprawdziły, a rodzice zauważali coraz bardziej zatrważające objawy. Filipek nie wodził wzrokiem za ruchomymi obiektami, jego oczy nie reagowały na światło. Lecz okuliści wydawali się ślepi na te symptomy. Żaden z nich nie widział powodu do zmartwienia. Filipek miał już ponad pół roku, zanim znalazł się lekarz, który dostrzegł problem i skierował chłopca do właściwego specjalisty. Z czasem malec przeszedł szereg badań. Jak się okazało, oprócz zeza obuocznego, oczopląsu i anizokorii, czyli nierówności źrenic, dziecko ma rzadko spotykaną chorobę, zwaną dysplazją przegrodowo-oczną, która powoduje upośledzenie nerwów wzrokowych. Trudno na razie ocenić, czy Filipek cokolwiek widzi. Opinie na ten temat są rozbieżne. Ale nawet jeśli nie jest całkowicie niewidomy, jego świat tonie w niemal nieprzeniknionej mgle.

– Po tej diagnozie odwiedziliśmy jeszcze kilku okulistów. Nikt nam nie chciał pomóc, każdy mówił, że z tym nic się nie da zrobić. Ale siostra mojego taty uparła się, że musimy jechać do jeszcze jednej specjalistki. I to był absolutny przełom. Ta lekarka powiedziała mi o badaniach prowadzonych na rasie psów z genetycznie uwarunkowaną wadą podobna do tej, która dotknęła Filipka. Wtedy zaczęłam szukać i znalazłam klinikę w Chinach, gdzie dysplazja przegrodowo-oczna jest leczona komórkami macierzystymi – mówi Agnieszka Dyrcz. Wprawdzie ta metoda stosowana jest również w Polsce, ale nie na małych dzieciach. A rodzicom Filipka zależy na tym, aby terapia została przeprowadzona jak najwcześniej. Im bowiem młodszy pacjent, tym większe szanse na jej powodzenie. Zaś koszty leczenia wszędzie są podobne.

– Po okresie, gdy stale odbijaliśmy się od muru ludzkiej obojętności, trafiliśmy na fantastyczne dziewczyny w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Makowie Podhalańskim. Same od siebie powiedziały mi, że o pięćset plus mogę się starać już od momentu, kiedy dostałam zaświadczenie o niepełnosprawności Filipka i że przysługuje mi również jednorazowa zapomoga za urodzenie dziecka z upośledzeniem. Pomogły wypełnić wszelkie papiery, na każdym kroku starały się nam wszystko usprawnić – opowiada Agnieszka Dyrcz, a jej oczy wypełniają się łzami. – Niewiele też zdziałalibyśmy, gdyby nie moja mama, która jest pielęgniarką i zna dużo ludzi w służbie zdrowia. Udało jej się przyspieszyć wiele spraw, dzięki czemu na wizyty u niektórych specjalistów nie musieliśmy czekać po pół roku. Otacza nas mnóstwo wspaniałych osób, bez których wsparcia nie poradzilibyśmy sobie. Rodzina, znajomi, zespół rehabilitacyjny Filipka i opiekunki w żłobku – ci wszyscy ludzie sprawiają, że nasza walka ma sens, a ja się nie załamuję.

Jednak rodzice Filipka potrzebują jeszcze więcej pomocy, by ich synek wreszcie ujrzał świat. Terapia komórkami macierzystymi nie jest tania, kosztuje około 100 tys. zł, a Agnieszka Dyrcz i Sławomir Gajewski uzbierali na razie niewiele więcej niż jedną dziesiątą tej kwoty. Dlatego zdecydowali się prosić o wsparcie ludzi, których nie znają. – Każda złotówka jest dla nas ważna, bo każda przybliża nas do celu. Filipek zasługuje na to, by zobaczyć swoje odbicie w lustrze, bo jest najpiękniejszy na świecie – apeluje zapłakana Agnieszka Dyrcz. Datki na terapię chłopczyka należy kierować na konto Fundacji Dzieciom “Zdążyć z pomocą”, ul. Łomiańska 5, 01-685 Warszawa: 15 1060 0076 0000 3310 0018 2615. W tytule przelewu trzeba wpisać: 31693 Gajewski Filip, darowizna na pomoc i ochronę zdrowia. 

google_news