Wydarzenia Bielsko-Biała

Kobieta, która nie boi się losu

Fot: Kuba Jarosz

Jej mąż umarł niespodziewanie, nagle. Wieczorem położył się spać, a rano już go nie było. Zniknął tak zwyczajnie, jak bańka mydlana. Mogła wpaść w rozpacz i zniknąć z tego życia równie szybko, przynajmniej mentalnie. Ale co wtedy stałoby się z dziećmi? W dodatku głównie nie swoimi?

Bielszczanka Izabela Pudełek ma dzisiaj 46 lat. Pomimo tragedii, jaką przeszła przed rokiem na jej twarzy widać cień optymizmu. A przecież dla kobiety, która tak nagle została sama, pozbawiona męskiego wsparcia, świat mógł runąć niczym domek z kart i jej oblicze już na zawsze mogło pozostać zasłonięte chmurą przygnębienia. Co ta kobieta ma w sobie, że potrafiła się pozbierać tak szybko? – Nie uważam, abym była kimś szczególnym – odpowiada skromnie. – Nie wiem też, czy jestem wyjątkowo odporna i twarda, bo nie ma chwili, abym nie myślała o mężu.

Byli na wakacjach. Wrócili do domu, trochę w nim pomieszkali, wydawało się, że mąż Izabeli jest wypoczęty i radosny. Przyszedł wrzesień ubiegłego roku i nagle wszystko odwróciło się w drugą stronę. – Zostałam sama z dzieciakami – wzdycha moja rozmówczyni. – Myślę sobie, że to one mnie utrzymały na powierzchni.

Izabela Pudełko tworzy Rodzinny Dom Dziecka. Teraz sama, a wcześniej razem z mężem. To z nim już blisko dziesięć lat temu uznała, że w taki właśnie sposób można choć trochę poprawić świat. Brzmi to banalnie, ale czyż nie prawdziwie? Kogo stać mentalnie na to, aby bez reszty poświęcać się nie swoim dzieciom? Zapewniać im chociażby namiastkę normalności, próbować pokazać im jakieś wartości, to, że życie nie musi polegać wyłącznie na kłótniach dorosłych i wiecznym zapachu alkoholu w domu.

– Mieliśmy wtedy już duży dom, dobrą pracę, nie było tylko dzieci – wspomina pani Izabela. – Nie mogliśmy ich mieć, własnych i w końcu zgłosiliśmy się do ośrodka adopcyjnego. To tam, od słowa do słowa, przekonano nas, że może spróbowalibyśmy stworzyć rodzinę zastępczą, bo jest dużo dzieci, które są odbierane od rodziców biologicznych i najlepiej dla nich, aby trafiały właśnie na pewien czas do zastępczych rodzin.

To, co zaczęło się przed dekadą, trwać będzie nadal. – Nie wyobrażam sobie już świata bez tych dzieciaków – mówi Izabela Pudełko. – Jest ciężko, ale daję radę. W końcu nikt mnie do tego nie zmusza, niczego też od nikogo nie oczekuję. To mój wybór. Ale dzięki niemu czuję się potrzebna i mam swój sens życia.

To nie jest tak, że raz przyjęte pod dach dzieciaki zostają tam na lata. Jedne przychodzą, inne odchodzą. Ale nigdy nie jest ich mniej w domu Izabeli niż sześcioro. – Plus jedno moje osobiste, że tak to ujmę, bo w końcu jedno dziecko adoptowaliśmy z mężem – wyjaśnia moja rozmówczyni.

Jak się wychowuje takie dzieci? W zwykłej rodzinie problemy rosną wraz z dziećmi, jednak stopniowo, racjonalnie. W przypadku rodzin zastępczych, gdzie – tak jak u Izabeli Pudełko – rozrzut wiekowy podopiecznych jest naprawdę duży, bo od półtora roku do osiemnastu lat, trzeba się zmierzyć z całą gamą przeciwności. – No tak – uśmiecha się pani Izabela. – Każdy wiek ma przecież swoje za uszami, a moje dzieciaki tym bardziej. Nie pochodzą przecież z prostych rodzin. Przychodzą tu z własnymi walizkami pełnymi żalu do wszystkiego i wszystkich. Muszę każdą taką walizkę rozpakować i zanurzyć się w niej, aby zrozumieć, co w duszy gra dzieciakowi. Jak mu pomóc, jak sprawić, żeby z jego oczu zniknął smutek.

Chyba się to pani Izabeli udaje, bo patrząc na jej dzieci, smutku w nich raczej nie widać. Dla nich jest ich mamą, kobietą, przy której czują się bezpiecznie.

 

google_news
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Agnieszka
Agnieszka
4 lat temu

Kochana i dzielna Izunia ?

Hermenegilda
Hermenegilda
4 lat temu

Co to znaczy położył się mąż spać i zniknął? Umarł nagle we śnie, zdarza się w życiu. Taki a nie inny los i wybór drogi życiowej. Bardzo trudny, szacunek.