Wydarzenia Cieszyn

Nie witam się już uściskiem dłoni

Fot. Katarzyna Lindert-Kuligowska

Coraz więcej przypadków ozdrowień, a przy tym mniejsza liczba przypadków zakażeń na koronawirusa daje mieszkańcom Śląska Cieszyńskiego nadzieję na powrót do normalnego życia. Epidemia się jednak nie skończyła. Walka z Covid-19 okupiona jest strachem, ogromem pracy służb medycznych i łzami wielu rodzin. O tym, czy i czego nauczył nas koronawirus, mówi Katarzynie Lindert-Kuligowskiej Jan Kawulok, dyrektor Cieszyńskiego Pogotowia Ratunkowego, i zarazem przewodniczący Sejmiku Województwa Śląskiego.

– Pierwsze doniesienia medialne o ognisku koronawirusa w chińskim Wuhanie pojawiły się w grudniu 2019 roku. Na Europie nie robiły wrażenia, bo większość sądziła, że problem nas nie dotknie. Dziś wielu zarzuca władzom, że w pierwszych tygodniach działano po omacku.

– Te zarzuty formułowane są przez tych, którzy sami niewiele robili. Nie ma co ukrywać – cały świat był zaskoczony pandemią. W Europie były przecież dwa laboratoria do badania wirusa, dziś – po czterech miesiącach walki z pandemią – na samym Śląsku jest ich kilkanaście. Oczywiście, w marcu nie mieliśmy gotowych wytycznych i rozporządzeń. W samym pogotowiu zastanawialiśmy się, co robić i jak to robić. Dzień w dzień o 7.00 spotykaliśmy się z kierownikiem ratowników medycznych, kierownikiem technicznym i medycznym, omawiając sytuację. Proszę sobie wyobrazić – do marca 2020 roku na jednorazowy sprzęt ochronny Cieszyńskie Pogotowie Ratunkowe wydawało 8 tys. zł miesięcznie. W kwietniu ta suma poszybowała do 130 tys. zł. Uczyliśmy się i radziliśmy, jakie kombinezony, maski i sprzęt, z jakimi atestami powinniśmy kupować. Pomagali nam w tym także ratownicy, którzy sugerowali pewne rozwiązania. Dziś, zadając sobie pytanie – czy zrobiłbym pewne rzeczy inaczej? – muszę odpowiedzieć, że mając dzisiejszą wiedzę i doświadczenie, myślę, że tak.

– Uczymy się na błędach.

– Najlepiej na tych cudzych… Cały czas wyciągamy wnioski z wydarzeń z Włoch oraz Chin. Można powiedzieć, że uczyliśmy się wraz z całym światem – jak przenosi się wirus, jaki sprzęt chroni przed zakażeniem. Wspólnie w oparciu o to tworzyliśmy procedury. Obecnie mamy w powiecie cieszyńskim więcej ozdrowieńców niż zachorowań, ale przecież były takie dni, że liczba nowych przypadków była większa niż w całej Małopolsce! Strach, że będziemy mieli do czynienia z paraliżem służby zdrowia, był ogromny.

– Ten strach był uczuciem dominującym?

– Przez pierwsze dni marca nie opuszczał nas niepokój i stres. Pamiętam, że pracownicy przyszli do mnie, mówiąc o tym, że mają małe dzieci, starszych rodziców, że boją się przynieść do domu zakażenie. Szybko znaleźliśmy i wynajęliśmy mieszkanie od jednej z instytucji. Ratownicy mieli do niego klucz i jeśli ktoś nie chciał wracać do domu to mógł z niego korzystać. To był strzał w dziesiątkę. Mieszkanie dało załodze spokój i poczucie bezpieczeństwa. Pracy był naprawdę ogrom. Myślę, że zdali egzamin „na szóstkę”. Dawali z siebie 100 proc. Każdy z ratowników wykonywał wymazy, zajmował się transportem osób zakażonych.  I chciałbym im za to podziękować.

– A czy pacjenci nie bali się wzywać pogotowia, gdy potrzebowali pomocy?

– Rzeczywiście, w marcu widoczny był spadek wyjazdów zespołów ratowniczych. Niewielki – było ich 934. Jednak już w kwietniu sytuacja wróciła do normy, czyli przeszło tysiąca wyjazdów. Mówimy tutaj oczywiście o sytuacjach ratujących życie.

– Czy przed wybuchem epidemii w Europie, Cieszyńskie Pogotowie Ratunkowe w jakikolwiek sposób szykowało się na nadchodzące wydarzenia?

– Pierwszym moim działaniem już w lutym był apel do pracowników, aby nie wyjeżdżali do Włoch czy Austrii na narty. Spotkałem się wówczas z zarzutem, że nie powinienem sugerować pracownikom, gdzie mogą spędzać urlop. Mimo to z wielką satysfakcją mogę powiedzieć, że wszyscy przychylili się do mojej prośby. Dzięki temu nie mieliśmy problemu z kwarantanną osób wracających z zagranicy. Pamiętam dobrze, że 9 marca wojewoda śląski zwrócił się do mnie z pytaniem, czy bylibyśmy w stanie uruchomić karetkę do transportu osób zakażonych Covid-19. To pismo otrzymałem w godzinach popołudniowych. Mimo to zmobilizowaliśmy się i już następnego dnia byliśmy gotowi na przewożenie zakażonych pacjentów.

– Przed ratownikami stanęły nowe wyzwania.

– Ogromne wręcz. Dla przykładu – pojawił się problem: kto będzie robił badania osobom na kwarantannie domowej? Chorych trzeba było izolować. Tymczasem nikt takich badań w domowych warunkach nie robił. Ktoś się musiał tego zadania podjąć. I my – mimo że nie wynikało to z naszych obowiązków – to zrobiliśmy. 9 kwietnia na prośbę starosty cieszyńskiego podjęliśmy się wyzwania wykonywania takich testów. Dziś są dwie dodatkowe karetki – jedna do wykonywania badań w kierunku koronawirusa, druga do transportu pacjentów z Covid-19 i testów. Nie ma już w powiecie cieszyńskim przysiółka czy miejscowości, w której nie byliśmy wykonywać wymazów. W sumie zrobiliśmy ich 2400.

– A mimo to ta liczba wydaje się być niewystarczająca. Wielu naszych Czytelników zgłasza problemy często absurdalnie długiej wręcz kwarantanny domowej.

– Mamy czyste sumienie. To jest ogromne logistyczne wyzwanie – dziennie wykonujemy ok. 60 badań. Listę pacjentów dostajemy z sanepidu. Pracownicy starają się, aby badania odbywały się na określonym terytorium, np. w Trójwsi. Robiliśmy także badania stacjonarne m.in. pracowników Urzędu Skarbowego, przedszkoli czy żłobka. Pamiętam, że w jedną sobotę o 18.00 dostaliśmy polecenie, aby „wymazać” wszystkich podopiecznych u boromeuszek. I trzeba było ściągać pracowników do pracy, aby zrobili badania.

– Nie było konieczności zatrudnienia dodatkowych ludzi?

– Aby uruchomić jeden zespół ratowników pracujących 7 dni w tygodniu przez 24 godzin potrzebnych jest 10 etatów. Tymczasem niezbędne stało się przygotowanie dwóch dodatkowych karetek. Nie zatrudnialiśmy nowych pracowników. Wszystko odbywało się olbrzymim wysiłkiem obecnie zatrudnionych ratowników. W ciągu czterech miesięcy wypracowano 7 tys. nadgodzin.

– Nikt się nie buntował?

– Mamy wraz z całym zespołem ogromne poczucie odpowiedzialności. Oczywiście, zmęczenie jest coraz większym naszym problemem. Ratownikom przydałby się oddech i solidny wypoczynek. Muszę jednak powiedzieć, że cała załoga pracowała solidnie, żaden z pracowników nie poszedł na tak zwane „asekuranckie” L4. I jestem za to ogromnie wdzięczny. Oczywiście, nie ominęły nas kwarantanny domowe, sam w takiej się znalazłem po spotkaniu w Katowicach. Jednak mimo że walczyliśmy na pierwszej linii frontu to w samym pogotowiu ratunkowym mieliśmy tylko dwa przypadki zakażenia. Jeden z ratowników zakaził się od pacjenta, drugi przypadkowo podczas uroczystości pogrzebowych. Wydaje mi się, że to świadczy o tym, że procedury nie zawiodły.

– Od lat mówi się o kiepskich zarobkach ratowników medycznych. Czy otrzymali dodatkowe wynagrodzenie?

– Nie dostaliśmy żadnych pieniędzy na ten cel. Sytuacja finansowa pogotowia ratunkowego jest poprawna, więc co miesiąc starałem się uhonorować pracowników dodatkową premią, również wypłaciliśmy wszystkie nadgodziny. Myślę, że w zdecydowanej większości oczekiwania płacowe zostały zrealizowane. Nie oznacza to jednak, że nie wystąpiliśmy do Ministerstwa Zdrowia o dodatkowe środki. Jaka będzie decyzja, nie wiadomo, ale chętnie przekazałbym załodze dodatkowe pieniądze. I nie tylko ratownikom.

– Zdaniem niektórych, strach przed zakażeniem wydaje się mijać. Co pan o tym sądzi?

– Byłbym ostrożny w tej kwestii. Proszę zauważyć, że kiedy my mieliśmy na Śląsku Cieszyńskim 70 przypadków zakażeń i tendencja była rosnąca, na Żywiecczyźnie był tylko jeden chory. Rozmawiałem wtedy ze starostą żywieckim i pytał mnie, skąd u nas taka liczba przypadków. Tymczasem dwa dni później pojawiło się ognisko w Czernichowie. Liczba przypadków zakażeń wzrosła na tyle, że wyprzedzili nas w statystyce. Podobnie mamy obecnie w Trójwsi. W gminie, która ma trzykrotnie mniej mieszkańców niż Cieszyn, jest już więcej przypadków zakażeń! Musimy nauczyć się pokory wobec koronawirusa. I szacunku do drugiego człowieka. Minister zdrowia Łukasz Szumowski ma rację – noszę maseczkę, bo mogę być zakażony, a nie chcę narazić innych na zachorowanie. To podstawa. Przez długi czas przychodząc do pracy witałem się z pracownikami uściskiem ręki. To było miłe. Teraz tego nie robię, bo uważam, że trzeba zachować dystans i sanitarny reżim. Na wszelki wypadek.

google_news
4 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
iskra
iskra
3 lat temu

Nie warto komentować wstyd.

Kamil
Kamil
3 lat temu

W poprzednich latach też były wirusy a ludzie witali się normalnie, w czasie pandemii najważniejsze jest żeby używać… mózgu

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu

Jeśli dyrektor nie wita się już uściskiem dłoni no to jest nowy zwyczaj w pandemii witania się łokciem wart rozpropagowania. Tak zupełnie bez witania się?

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu

Chciałoby się przeczytać równolegle wywiad z ratownikiem pogotowia w Cieszynie a i z inną osobą personelu. Odpowiedzi na te same pytania a szczególnie na pytanie o zarobki a nie na odpowiedź, że sytuacja finansowa pogotowia jest poprawna.