Wydarzenia Bielsko-Biała

Niekochana? Trzyipółletnia dziewczynka skatowana na śmierć we własnym domu

“Kronika Beskidzka” sprzed czterdziestu lat opisuje wstrząsające zdarzenia, w wyniku których trzyipółletnie dziecko poniosło śmierć z rąk ojczyma. Poniżej artykuł “Niekochana?” z 5 sierpnia 1982 roku, autorstwa Andrzeja Otczyka.

Prus pisał o nieszczęściu związanym z lalką. Tutaj słowo „nieszczęście” jest za małe. Tu trzeba mówić o tragedii. Lalka, którą pokazuje mi prokurator, jest duża, ładna, ubrana w czerwony kombinezon. Kosztowała więcej, niż pięćset złotych. Jej blond-główkę mała Basia tuliła do siebie tuż przed śmiercią…

Czy musiało dojść do tej tragedii? Dziś, gdy uważnie studiuje się prokuratorskie akta, widać wyraźnie ów fatalny łańcuch wydarzeń, który doprowadził do katastrofy. Każde z ogniw tego łańcucha było sygnałem ostrzegawczym. Każdy kolejny sygnał był coraz silniejszy. Ale dorośli okazali się za mało wrażliwi, by odpowiednio na te sygnały zareagować. A Basia? Cóż, miała zaledwie trzy i pół roku.

PROLOG: styczeń 1981 roku. Rodzice Basi, Bożena i Janusz K. uzyskali w sądzie rozwód. Poprzedni wniosek Bożeny sąd odrzucił, ten, złożony po roku, został uwzględniony. Małżonkowie zarzucali sobie wzajemnie skłonności do awanturnictwa i „lekkiego” życia. Wyrokiem sądu – po przeprowadzeniu wywiadu środowiskowego przez kuratora dla nieletnich – dzieci z tego małżeństwa, starszą Krystynę i młodszą Barbarę powierzono opiece matki. Ponieważ mieszkanie, składające się z trzech pokoi, należało do Janusza, byli małżonkowie mieli mieszkać nadal pod wspólnym dachem: Janusz zadowolił się osobnym pokojem.

ZDARZENIE PIERWSZE: z lata 1981 roku. Janusz K. wracał właśnie z pracy, gdy zawołała go do siebie jedna z sąsiadek i sprawdziwszy, czy nikt nie słyszy, powiedziała półszeptem:

– Słuchaj pan, ten nowy przyjaciel pana byłej żony źle traktuje dzieci. Wiem to od mojej znajomej, pani Marii, która była z Bożeną i dziećmi w koszarach u Henryka T., gdy ten służył jeszcze w wojsku. Mała Basia grymasiła, chciało jej się pić, chyba miała gorączkę, a ten nic, tylko „uspokój się” i „co za nieznośny dzieciak”. W końcu, gdy się rozpłakała, chwycił ją, zaczął potrząsać i krzyczeć: „Jak się nie uspokoisz, to cię rozszarpię!

Henryk T. miał dwadzieścia dwa lata, byt młodszy od Bożeny. Świata poza nim nie widziała – wkrótce zresztą został jej drugim mężem. Gdy ojciec Basi zapytał, czy to prawda, że Henryk źle odnosił się do dziecka. Bożena kategorycznie zaprzeczyła. Ale pani Maria w kilka dni później potwierdziła to, co mówiła Januszowi sąsiadka.

ZDARZENIE DRUGIE: dwa tygodnie później. Janusz wyszedł z łazienki i zobaczył, że dzieci klęczą w dużym pokoju na dywanie i płaczą. Gdy zapytał, co się dzieje, Krysia powiedziała, że to wujek Heniek kazał klęczeć za karę. Janusz K. kazał wówczas dzieciom wstać i iść do swego pokoju, a Henrykowi T. powiedział, że nie ma prawa tak karcić jego dzieci – jak będzie miał własne, będzie mógł karać je według uznania.

ZDARZENIE TRZECIE: z listopada 1981 roku. Pewnego dnia dzieci nie poszły do przedszkola, a Basia cała była posiniaczona. Bożena powiedziała Januszowi. że Basia spadła ze schodów i dobrze, że Henryk ją złapał. Nazajutrz. gdy Janusz posadził Basię na kolana, ta powiedziała, że boli ją pupa. Zdjął jej wówczas majteczki i zobaczył trzy sine pręgi na pośladkach. Oj, biedactwo – powiedział – ale się potłukłaś! Na to Krysia: Basia się wcale nie potłukła, to wujek Heniek zbił ją skakanką, taką z węzłem. W tym momencie – opowiada Janusz – do pokoju weszła Bożena i krzyknęła na Krysię: Wstydziłabyś się tak kłamać! Ale Krysia powtórnie potwierdziła, że wujek Heniek za karę zbił Basię skakanką. Wieczorem, gdy w mieszkaniu byli goście, Janusz zażądał od Henryka wyjaśnienia tej historii. Gdy rozmawiali, do przedpokoju wpadła Bożena i – jak twierdzi Janusz – pchnęła go. wulgarnie wyzwała i powiedziała, że to nie on, tylko Henryk daje dzieciom jeść. A Henryk dodał: ja twoich dzieci nie biłem, a dopiero teraz zajmę się twoją córunią!

ZDARZENIE CZWARTE: z 13 stycznia 1982 roku. Janusz K. zgłosił – już po raz drugi – sądowemu kuratorowi dla nieletnich, że jego dzieci są nadal źle traktowane przez Henryka T. i że jego była żona utrudnia mu kontakty z dziewczynkami, powoduje konflikty, chce uniemożliwić wspólne zamieszkanie. Mówił też, że słyszy krzyki dzieci i widzi u nich sińce.

ZDARZENIE PIĄTE: z lutego 1982 roku. Bożena przyszła z potłuczoną Basią do przychodni dziecięcej I. powiedziała lekarzowi, że dziecko spadło ze schodów, lekarz głośno wyraził wątpliwość czy stłuczenia są wynikiem upadku ze schodów (nie wskazywał na to rodzaj urazów), więc matka dodała, że Basia biła się z innymi dziećmi. Z podejrzeniem pęknięcia kości czaszki i wstrząsu mózgu lekarz skierował dziecko do poradni chirurgicznej.

Wszystkie te zdarzenia mogły i powinny doprowadzić do odizolowania bezbronnej dziewczynki od niebezpiecznego dla niej ojczyma.Niestety…

***

2 marca Henryk T. obudził się około 9 rano. Był sam z dziećmi, – Bożena kilka dni wcześniej urodziła ich pierwsze wspólne dziecko, Beatkę i nie wróciła jeszcze ze szpitala. Spojrzał na wersalkę, na której spały Krystyna i Basia – obie już się obudziły i bawiły się w pościeli. Ubrał się, po czym nasmarował Basię pudrem, tym samym, którym przedtem smarowali chorą na ospę Krystynę. Ubrał Basię na powrót w piżamkę, w łazience umył ręce z pudru i poszedł do kuchni, gdzie zagrzał mleko na gazie i przygotował dwie bułki z masłem i serem. Zaniósł do pokoju dwa taborety, ustawił je oba obok wersalki, przyniósł kubki z mlekiem i bułki. Gdy dziewczynki jadły śniadanie, pił herbatę i palił papierosa. Kiedy skończyły, zabrał z pokoju garnuszki, talerzyki i taborety, po czym zajął się zmywaniem naczyń.

Po kilku minutach wrócił do pokoju i zobaczył, że dziewczynki bawiły się lalkami, które przed pójściem do szpitala kupiła im matka. Lalka Krystyny miała ciemne włosy, uczesane w kok, lalka Basi – krótkie, jasne włosy. Raptem Henryk T. zdenerwował się: spostrzegł, że Basia trzyma w ręku nożyczki, którymi chce obciąć lalce włosy. Dobiegł do dziecka i uderzył je w plecy otwartą ręką, potem chwycił za rączkę, szarpnął i odwrócił do góry pośladkami, wymierzając kilka uderzeń. Basia próbowała się wyrwać. Bezskutecznie. Gdy leżała odwrócona bokiem do ojczyma, wymierzył jej jeszcze jeden silny cios kantem dłoni w okolice brzucha, po czym pchnął ją na szafę. Dziecko uderzyło główką w drzwi i upadło na dywan, po chwili jednak wstało.

Henryk T. pomyślał, że Basia jest tylko oszołomiona, poszedł więc do kuchni, wlał wodę do garnka i włożył do niego mięso. Kiedy wlewał wodę – twierdzi – zdenerwowanie minęło i nagle zrobiło mu się dziecka żal. Wrócił do pokoju: Basia już nie płakała, siedziała na tapczanie i trzymała w ręku swoją lalkę. Powiedział dziewczynkom, że jeśli chcą się bawić, muszą się ubrać. Basia nie potrafiła jeszcze ubrać się sama, kazał jej więc podać ubranko ze stolika. Rozebrał ją z piżamki i chciał założyć rajtuzki; ale w chwili, gdy podniosła nogę, aby włożyć stopę do rajtuz, zemdlała i upadła na podłogę. Przestraszony, podniósł ją i położył na tapczan. Gdy kładł Basię, dziecko zesztywniało i wyciągnęło się prosto.

W tym momencie do mieszkania weszła sąsiadka i widząc, co się dzieje (powiedział jej, że Basia spadła z tapczanu) zasugerowała by zadzwonił z drugiege mieszkania na pogotowie. Numer był ciągle zajęty i właścicielka telefonu poradziła Henrykowi T., aby zatelefonował do pobliskiej przychodni. Gdy uzyskał połączenie z przychodnią – twierdzi – rejestratorka powiedziała, że lekarz nie może przyjść, bo jest sam i ma do przyjęcia dużo dzieci (rejestratorka: powiedział tylko, że dziecko zasłabło, powiedziałam mu, proszę szybko zadzwonić na pogotowie i chciałam coś jeszcze dodać, ale wyłączył się).

Henryk T. wrócił do swego mieszkania, nachylił się nad dzieckiem i stwierdził, że oddycha bardzo słabo. Pobiegł ponownie do sąsiadki i powiedział, że Basia prawie umiera. Poradziła wówczas, by zanieść dziewczynkę do przychodni. Ubrał się w kurtkę, zawinął dziecko w koc i pobiegł do przychodni, odległej o ok. 100 metrów. Tam wszedł wprost do gabinetu lekarskiego. Zaskoczony lekarz przerwał badanie innego dziecka i kazał położyć Basię na leżance. Dziewczynka nie dawała już znaków życia, mimo to lekarz natychmiast podjął czynności reanimacyjne. Po pewnym czasie musiał dać za wygraną.

Henryk T. również lekarzowi powiedział, że dziecko spadło z tapczanu. Lekarz jednak stwierdził, że konieczna jest sekcja zwłok, gdyż nie jest w stanie ustalić przyczyn i wydać aktu zgonu.

***

Henryk T. powiedział w śledztwie: Krystyna i Barbara były grzecznymi dziewczynkami i czasem karciłem je bijąc je po pośladkach, albo każąc im klęczeć. Krystyna czasem robiła coś na złość – gdy jej się kazało posprzątać w pokoiku, na złość rozrzucała rzeczy. Tak samo zachowywała się Barbara, z tym, że trzeba było mówić po kilka razy, aby coś zrobiła. Zdawałem sobie sprawę z tego, że to jeszcze dziecko. Żeniąc się z Bożeną K. zdecydowałem się wziąć obie dziewczynki na wychowanie, i wychować je (…) Uderzałem czasem którąś z dziewczynek dlatego, że na to zasłużyła, była niegrzeczna, a mówienie nie pomagało (…) Żałuję swego czynu, zdaję sobie sprawę, że ja spowodowałem śmierć dziecka, że ono umarło przeze mnie, ale podkreślam, że ja nie chciałem zrobić dziecku żadnej krzywdy.

Lekarz dokonujący sekcji zwłok stwierdził, że były dwie – niezależne od siebie – przyczyny śmierci Basi: wylew krwi do nadnercza, powstały w wyniku uderzenia tępokrawędzistym narzędziem godzącym z bardzo dużą siłą (mógł to być cios karate) i silne – połączone z krwawym wylewem podoponowym – stłuczenie okolicy prawego oczodołu (wynik uderzenia o szafę – lub silnego ciosu, zadanego zaciśniętą pięścią).

***

Co jeszcze dodać do tej wstrząsającej historii, poza informacją, że o sądowym epilogu sprawy poinformujemy Czytelników w przyszłości? To, że bardzo płynna jest granica pomiędzy „metodami wychowawczymi” a zwyczajnym katowaniem dzieci? A może to, że najmłodsi nie doświadczyliby wielu dramatycznych sytuacji, gdyby ich sprawy trafiały odpowiednio wcześnie do sądowych wydziałów rodzinnych, a więc komórek pełniących rolę sądów opiekuńczych?

Czy też może to, że jako społeczeństwo o zbyt niskim poziomie uświadomienia i ogólnej kultury w zakresie życia rodzinnego, milcząco akceptujące wielkie jeszcze obszary spraw „wstydliwych” – wszyscy jesteśmy współwinni tragediom podobnym do tej opisanej?

ANDRZEJ OTCZYK

*) Wszystkie imiona i inicjały zostały zmienione.

google_news
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
To bzdura
To bzdura
1 rok temu

“wszyscy jesteśmy współwinni tragediom” to modne lewicowe podsumowanie tragicznych zdarzeń jest bez sensu, bo rozmywa odpowiedzialność konkretnych osób.

Śpij aniołku
Śpij aniołku
1 rok temu

i chrap donośnie