Wydarzenia Bielsko-Biała Cieszyn Czechowice-Dziedzice Żywiec Sucha Beskidzka Wadowice Oświęcim

Pierwszy trup leżał tuż przy ogrodzeniu. Najbardziej przerażający widok ukazał się w szopie. Jasienickie milczenie owiec

Archiwalne numery “Kroniki Beskidzkiej” kryją intrygujące, ciekawe, nieraz mroczne historie w naszego regionu. Dziś przywołujemy artykuł red. Pawła Składowskiego z 28 maja 1997 roku, zatytułowany “Milczenie owiec”.

Pierwszy trup leżał tuż przy ogrodzeniu, może dziesięć metrów od domu. Następne trzy ciała, blisko obok siebie, znaleziono w malutkim zagajniku w drugim końcu ogrodu. Mogłoby się wydawać, że zwyczajnie leżą na łące, gdyby nie koszmarnie rozszarpane gardła i nienaturalnie powykręcane głowy. Najbardziej przerażający widok ukazał się w szopie, w której zwykle nocowały zwierzęta. Kolejnych jedenaście ciał w najróżniejszych pozycjach. Wszystkie we krwi, której było tak dużo, że aż wylewała się przez szpary w ogrodzeniu, spływając po podmurówce na ziemię ogrodu.

Gdy odkryto masakrę, trzy sztuki jeszcze żyły. Rany były jednak tak poważne, bez szans na ratowanie życia. Aby skrócić cierpienia, trzeba je było dobić. Zrobił to miejscowy rzeźnik.

W nocy z czwartku na piątek w Jasienicy ofiarą zwierzęcia (?) mordercy padło stado owiec. Z tropów pozostawionych na rozmiękłej ziemi i wyszarpanych kawałków ciał, a także śladów kłów pazurów na belkach szopy wnioskować można, że krwiożerczą bestią był pies. Na pewno nie mordował z głodu. Żadne zwierzę bowiem nie było nawet nadjedzone. Wpadł do zagrody w jednym celu – aby zabić. Nie jest to pierwszy tego typu przypadek. Trzy dni temu w podobnych okolicznościach zostały zagryzione dwie owce w gospodarstwie oddalonym o trzy kilometry od miejsca obecnej masakry.

– Pierwszą owcę ujrzałam daleko w sadzie, gdy o godzinie szóstej rano weszłam, aby dać im jeść. Gdy zobaczyłam otwarte drzwi do kojca, gdzie zwykle nocowały zwierzęta, zmartwiałam. Wszędzie pełno krwi, powyrywanej sierści i ciała. Nie mogłam uwierzyć w to co widziałam. Wydawało mi się to po prostu niemożliwe. Zagroda oddalona jest od domu najwyżej o trzydzieści metrów, mam dwa psy. A jednak nie obudził mnie w nocy żaden hałas. Wszystko musiało się odbywać w absolutnej ciszy – opowiada łamiącym się głosem Joanna Dudka, właścicielka martwego stada. – Pan się dziwi, że płaczę, myśmy nigdy nawet nie zabijali owiec. Hodowane były głównie na wełnę. Gdy w zeszłym roku urodziło się kalekie jagnię, zawieźliśmy je do weterynarza, żeby je uśpił. Jak się troszczy o zwierzęta przez tyle lat, to nie można spokojnie patrzeć na ich śmierć. Nie daje mi spokoju, jakie zwierzę zdolne jest do takiego okrucieństwa? To musiał być psychopata!

Najprawdopodobniej napastnik był tylko jeden, choć początkowo myślano – patrząc na skalę zniszczeń – że musiała to być cała sfora. Dostał się do ogrodu skacząc przez drucianą furtkę z tyłu ogrodzenia. Najpierw próbował dopaść owiec drapiąc i gryząc bale. Patrząc na pokiereszowane deski, z których zęby psa powyrywały szczapy, jego determinacja musiała być ogromna. Gdy zrozumiał, że w ten sposób nie sforsuje ścian, musiał dostać się do zagrody przeskakując przez furtkę i rozpoczął rzeź. Najprawdopodobniej pod naporem kotłujących się w panice owiec drzwiczki puściły i czterem owcom udało się uciec, co nie uratowało ich przed śmiercią. Morderca i tak dogonił je w ogrodzie.

Zdaniem Andrzeja Zabłockiego, weterynarza z Jasienicy, możliwe było, że tragedia odbywała się w zupełnym milczeniu. Najwyraźniej pies-zabójca nie ujadał, a nie hałasowały także napadnięte zwierzęta. Zagrożona owca bowiem nie beczy. Ścigana przez drapieżnika, umiera w milczeniu. – Problem jest poważny i nie można go lekceważyć – twierdzi Zabłocki. Trzy cztery dni temu podobny wypadek zdarzył się w gospodarstwie zaledwie kilka kilometrów od tego miejsca. Świadczy to o tym, że po okolicy krąży bardzo niebezpieczne zwierzę, które najwyraźniej zabija dla samej przyjemności zabijania. Wszystko wskazuje na to, że jest to pies. W takim przypadku należy liczyć się z kolejnymi atakami. Jego psychika bowiem uległa skrzywieniu i nic nie powstrzyma go już przed dalszym mordowaniem. Może to być zwyczajny zdziczały pies. Te zazwyczaj jednak napadają na zwierzęta gospodarcze powodowane głodem. Nie można także wykluczyć możliwości, że ktoś tresuje psa-zabójcę i wypuszcza go nocą. Nie wiadomo czy zwierzę nie odważy się zaatakować człowieka. Dlatego tak istotnym byłoby szybkie złapanie mordercy.

Powiadomiona wcześnie rano o zdarzeniu policja nie zjawiła się jeszcze u państwa Dudków do godziny 10.00, gdy z nimi rozmawialiśmy. – Powinni przecież szybko przyjechać z psem-tropicielem i pójść za tropem – mówi Joanna Dudka. – Trzeba mordercę szybko złapać, żeby już więcej nie zabijał. Nawet boję się myśleć, co mogłoby się stać, gdyby napadł dziecko.

PAWEŁ SKŁADOWSKI
FOTO: MARCIN PŁUŻEK

google_news
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Hermenegilda
Hermenegilda
1 rok temu

Jakie były dalsze losy tej sprawy?