Bielsko-Biała Sport

Skok w przeszłość

Skocznia w Hinzenbach (Austria)

Skoczkowie narciarscy są dzisiaj w centrum uwagi kibiców i mediów. Zaczęło się od małyszomanii, a potem królowali – i nadal rządzą – Kamil Stoch, Piotr Żyła, Stefan Hula, a ostatnio również Jakub Wolny. Ich poprzednicy mieli trudniej.

Bez mediów, bez wielkich pieniędzy, bez sponsorów. Ich nazwiska nie mówią zapewne dzisiejszym kibicom tyle, co Małysza, Stocha czy Żyły. A niektórym nie mówią pewnie zgoła nic. Od września kompleks skoczni Skalite w Szczyrku nosi imię Beskidzkich Olimpijczyków. Było ich 33. My w tym miejscu przypominamy zaledwie kilku, skupiając się na tych związanych z Bielskiem-Białą, Szczyrkiem, Wilkowicami czy Bystrą.

Nam skakać rozkazano

Jakub Węgrzynkiewicz ze Szczyrku zaczynał w miejscowym LZS. Potem były bielskie kluby: HKS, Ogniwo i BBTS. Uprawiał właściwie wszystkie konkurencje narciarskie, co wszakże nie było w tamtych czasach niczym dziwnym. Popularny był na przykład czwórbój narciarski: skoki, zjazdy, biegi i slalom. W latach 50. Węgrzynkiewicz trafił do kadry narodowej i zaczął jeździć na międzynarodowe zawody. Oto jego wspomnienie z Moskwy: podczas zawodów na skoczni na Wzgórzach Leninowskich wiał bardzo silny wiatr, było niebezpiecznie. Niektórzy zawodnicy nie chcieli w tych warunkach skakać. Wątpliwości przeciął pewien radziecki generał: – Co, towarzysze, boicie się” – zapytał z przekąsem i nie było wyboru, trzeba było skakać. „Kuba” – jak go nazywano – pojechał na olimpiadę do Oslo w 1952 roku, ale osiągnął – podobnie jak inni Polacy – wynik słabszy od spodziewanego. Po zakończeniu sportowej przygody poświęcił się trenerce: wychował między innymi Stefana Hulę (seniora), Piotra Fijasa i Janusza Walusia. „Kuba” Węgrzynkiewicz zmarł w 2006 roku.

Noszony na rękach

Na igrzyska w Oslo pojechał też inny szczyrkowianin – Antoni Wieczorek, również bardzo wszechstronny i utalentowany. W 1948 roku pokonał w Zakopanem samego Stanisława Marusarza, ale na odbywające się w tym roku igrzyska w Sankt Moritz się nie załapał. Musiał odczekać cztery lata do kolejnej olimpiady – w Oslo zajął 24. miejsce. Możliwe, że pojechałby i na kolejne igrzyska, ale szansy pozbawił go nieszczęśliwy wypadek. Z kolei na na igrzyska w Grenoble (1968) pojechał już jako trener kadry narodowej – tę funkcję pełnił w latach 1967-1969. Wychował Józefa Huczka i Antoniego Łaciaka.

Huczek, kolejny szczyrkowianin w tej wyliczance, wziął udział w igrzyskach w Cortina d’Ampezzo w 1956 roku, gdzie zajął 30. miejsce. Dobrze rozwijającą się karierę przerwały kontuzje. Zmarł niespodziewanie już w 1972 roku, miał zaledwie 37 lat. Natomiast Antoni Łaciak, jako pierwszy skoczek, zdobył medal mistrzostw świata dla Beskidów, a jako drugi dla Polski. Było to srebro wywalczone w 1962 roku na Średniej Krokwi w Zakopanem. Poprzedni medal zdobył Stanisław Marusarz wiele lat wcześniej – w 1938 roku. Wniebowzięci kibice zanieśli Łaciaka na rękach do hotelu Imperial. A Wojciech Fortuna napisał we wspomnieniach, że każdy skoczek chciał być wtedy jak Łaciak. Dwa lata później pojechał na igrzyska olimpijskie w Innsbrucku (1964). Potem miał problemy z kręgosłupem i musiał dać sobie spokój ze skakaniem. Zmarł w 1989 roku.

Pech „Justka”, szczęście Fortuny

„Justek”, czyli Józef Przybyła, pojechał na igrzyska dwukrotnie – reprezentował Polskę w Innsbrucku i Grenoble. Trener Stefan Nikiel zapamiętał go jako niepozornego chłopaka z Górnej Bystrej. Najpierw trenował zjazdy i kiedy Nikiel zabrał go, wraz z innymi podopiecznymi, by zobaczyli na żywo Mistrzostwa Świata w Zakopanem w 1962 roku, podobno nie wierzył, że kiedykolwiek skoczy z tak ogromnego obiektu. Tymczasem skakał tam już rok później, a w kolejnym roku pobił rekord skoczni w Innsbrucku i Bischofshofen (podczas Turnieju Czterech Skoczni). Nic więc dziwnego, że w czasie olimpiady w Innsbrucku, która odbywała się niedługo później, był faworytem do medalu. Skończyło się na dziewiątym miejscu. Cztery lata później w Grenoble był czternasty, a na kolejną olimpiadę – w japońskim Sapporo w 1972 roku – nie pojechał z powodu kontuzji odniesionej na Baraniej Górze (miał już nominację olimpijską). Zamiast niego do Sapporo pojechał Wojciech Fortuna i przywiózł stamtąd ten niespodziewany, owiany legendą złoty medal olimpijski. „Justek” zmarł w 2009 roku.

Słowny chłop

Z Bystrej pochodził także Piotr Wala. Podobno obiecał żonie (Natalia Kot-Wala – znakomita gimnastyczka, brązowa medalistka igrzysk w Melbourne w 1956 roku), że będzie w pierwszej piętnastce na igrzyskach w Innsbrucku i słowa dotrzymał – uplasował się właśnie na 15. miejscu. Trzykrotny mistrz i trzykrotny wicemistrz Polski nie skupiał się wyłącznie na skokach. Świetnie grał w siatkówkę i tenis ziemny, przyjaźnił z wieloma trenerami i zawodnikami. Był kierownikiem sekcji piłki siatkowej BKS Stal. Zmarł pięć lat temu.

Jak Wilkowice, to Pawlusiakowie

Jak to kiedyś napisał nieodżałowany dr Sławomir Wojtulewski: „Powiesz „Wilkowice” i już myślisz o wspaniałej rodzinie olimpijskiej Pawlusiaków. Anna Pawlusiak-Dobija, Tadeusz Pawlusiak, Józef Pawlusiak i Stanisław Pawlusiak”. Siostrę w tym miejscu zostawmy, natomiast najstarszy z braci, Tadeusz, zaczynał w LKS Wilkowice jako kombinator norweski. Potem przerzucił się na skoki. Pojechał na igrzyska w Sapporo, gdzie zajął niesatysfakcjonujące 18. miejsce. Załapał się też na kolejne igrzyska – w austriackim Innsbrucku w 1976 roku. I tam nie osiągnął dobrego wyniku, ale to był już czas, kiedy światowa czołówka, dysponująca lepszym sprzętem, uciekła Polakom. Po zakończeniu kariery był trenerem w BBTS Bielsko-Biała i w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Szczyrku. Memoriał zmarłego w 2011 roku Tadeusza Pawlusiaka odbywa się co roku kompleksie skoczni Skalite.

Józef Pawlusiak pojechał na igrzyska w Lake Placid (1980 rok). W skokach zajął 10. miejsce, a w biegach był 24. W klasyfikacji generalnej był 17. wśród kombinatorów norweskich. Po skończeniu sportowej kariery był radnym w Wilkowicach. Nadal aktywnie działa na rzecz rozwoju sportu w gminie.

Z kolei Stanisław Pawlusiak, najmłodszy z braci, kiedy jechał na olimpiadę w Lake Placid miał 22 lata. Niestety karierę zakończył już trzy lata później z powodów zdrowotnych. Potem otworzył zakład wulkanizacyjny.

Żeby jednak nie było, że Wilkowice to tylko Pawlusiakowie: Zbigniew Hola był świetny zarówno w skokach, jak i biegach narciarskich. Znalazł się w składzie kadry na igrzyska w Grenoble (gdzie jednak ostatecznie nie wystartował), a dwa lata później, w 1970 roku, zdobył Mistrzostwo Polski w kombinacji norweskiej. Potem Beskidy zamienił na Podhale, gdzie mieszka do dziś.

James Dean skoków

Na koniec ten, który na olimpiadę co prawda nie pojechał, a wielka szkoda, bo kto wie, jak mogło tam być… Zdzisław Hryniewiecki, zawodnik BBTS-u Bielsko-Biała, pochodził ze Lwowa, ale związał się z Bielskiem, mieszkał przy ulicy Zegadłowicza. Przyjaźnił się z Marianem Kasprzykiem i Zbigniewem Cybulskim. Zawsze wesoły, towarzyski, z ułańską fantazją. 28 stycznia 1960 roku, na kilka dni przed wyjazdem na olimpiadę w amerykańskim Squaw Valley, trenował na skoczni w Wiśle-Malince. Był z nim Władysław Tajner, wujek Apoloniusza, byłego trenera Adama Małysza, obecnie prezesa Polskiego Związku Narciarskiego. Hryniewiecki wybił się zbyt wcześnie z progu i upadł na twardy zeskok. Został natychmiast przewieziony do szpitala w Cieszynie, a potem helikopterem przetransportowany do Piekar Śląskich na chirurgię urazową. Miał wtedy 22 lata. Okazało się, że resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim. Mimo niepełnosprawności początkowo nie załamał się, nadal prowadził bogate życie towarzyskie, miał wielu przyjaciół. Poznał, a potem poślubił Wandę Góralską, ale małżeństwo rozpadło się po pięciu latach. Potem zaczął nadużywać alkoholu. Umarł w 1981 roku, miał ledwo 43 lata.

Na łamach „Rzeczpospolitej” wspominał go po latach dziennikarz sportowy Andrzej Łozowski. „Dzisiaj, kiedy Adam Małysz jest najlepszym skoczkiem świata, łatwiej zrozumieć dlaczego po upadku Hryniewieckiego płakała cała Polska. On miał być Małyszem, tylko czterdzieści lat wcześniej. O ile jednak Małysz dystansuje się od popularności, ucieka w skromność, o tyle Hryniewiecki był z urodzenia gwiazdorem. Chciał być wielki na skoczni i taki sam poza nią. Miał być Jamesem Deanem polskiego sportu: tak samo przystojny, jak amerykański aktor, może tylko mniej zbuntowany”. Mistrzem olimpijskim w Squaw Valley został Helmut Recknagel, z którym Hryniewiecki wcześniej niejeden raz wygrywał…

Korzystałem z książki Krzysztofa Nikla „Było ich 33… Beskidzcy Olimpijczycy”.

google_news
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
edek
edek
5 lat temu

Dobry artykul

Bogdan K.
Bogdan K.
5 lat temu

Panie redaktorze a gdzie Mistrz Świata Dawid Kubacki?