Wydarzenia Cieszyn

Tata ratownik. Dzieciom zawsze obiecuje, że wróci…

Fot. Pixabay.com

Gdyby kilka miesięcy temu ktoś im powiedział, że do naszego kraju oraz regionu dotrze epidemia z Chin i pokazał, jak będzie wyglądać ich praca i jak wywróci się do góry nogami codzienne życie, nie uwierzyliby. Dziś stoją na pierwszej linii frontu w walce z koronawirusem. Widzą jego działanie na ludzkie zdrowie, to bezpośrednie i pośrednie. Są nazywani bohaterami, ale czy jest im z tym dobrze? Co kłębi się w głowach ratowników medycznych, kiedy jadą do pracy?

– Moja praca zmieniła się w momencie, gdy przyszedł koronawirus. Już nie chodzi się do niej z taką myślą, jak do tej pory. Wielu rzeczy bym się spodziewał, ale takiego obrotu spraw nie – przyznaje Mateusz Pietrzykowski, ratownik medyczny w Cieszyńskim Pogotowiu Ratunkowym z 20-letnim stażem pracy. W domu czeka na niego żona i czwórka malutkich dzieci, z których najstarsze ma pięć lat, a najmłodsze urodziło się dwa miesiące temu… Daleki jest od narzekania, bo uwielbia swoją pracę, ale przyznaje – tak po ludzku – że w czasie epidemii nie jest mu łatwo. Zostawić dom, zostawić dzieci. Pogodzić w głowie tak wiele myśli i zwykłego strachu.

Czasami rozmawiamy z dziećmi na tematy wirusa, który panuje na świecie, bo tego nie da się uniknąć. Wiedzą, że tata z nim walczy i choć nie zdają sobie do końca sprawy z tego wszystkiego, gdzieś w nich rodzi się strach, który właśnie uwidacznia się przy pożegnaniu

– Obawiam się zagrożenia, oczywiście że tak. Od pierwszego dnia epidemii codziennie jest ogromny stres. Wcześniej, kiedy jechałem do pracy, wiedziałem, że dwójka starszych dzieci pójdzie do przedszkola i żonie będzie łatwiej zająć się dwójką młodszych. Teraz zostaje sama z czwórką. Nie wychodzą na zewnątrz. Starszaki roznosi energia. Można więc sobie wyobrazić, jak wygląda każdy dzień – uśmiecha się cieszyński ratownik. Kiedy wychodzi do pracy, zapewnia dzieci, że wróci, ale wie, że przyjdzie taki moment, w którym jako tata nie będzie mógł dotrzymać obietnicy. Wie, jak bardzo przeżyje to jego rodzina. Bywa, że ta myśl go paraliżuje.

– Od samego początku jestem przygotowany, że to się stanie, prędzej czy później, bo albo będę wysłany na przymusową kwarantannę, albo będę musiał poczekać na wynik pacjenta z podejrzeniem koronawirusa. I nie mogę pozwolić sobie na to, by w tej niepewności wrócić do domu i zakazić najbliższych. Dzieci, choć są małe, czują, że coś jest nie tak. Za każdym razem, gdy idę do pracy, najstarsza córka płacze, co się wcześniej raczej nie zdarzało, a przynajmniej nie w takiej skali. Teraz te rozstania są naprawdę ciężkie, pełne emocji. Czasami rozmawiamy z dziećmi na tematy wirusa, który panuje na świecie, bo tego nie da się uniknąć. Wiedzą, że tata z nim walczy i choć nie zdają sobie do końca sprawy z tego wszystkiego, gdzieś w nich rodzi się strach, który właśnie uwidacznia się przy pożegnaniu – przyznaje Mateusz Pietrzykowski.

Dlatego ratownicy medyczni dołączają się do apelów „zostań w domu” czy „nie kłam medyka”, bo wiedzą doskonale, że za tymi słowami kryje się realne znaczenie. To nie są puste frazy. Nasze zachowanie naprawdę przekłada się na bezpieczeństwo wszystkich ludzi. Dzięki temu, że dwa razy zastanowimy się, czy na pewno musimy iść po kilka rzeczy do sklepu czy apteki, zmniejszamy ryzyko zakażenia się lub przekazania innym wirusa, którego nieświadomie nosimy. – Ja bym do tych apeli dołączył jeszcze jeden: zastanów się, czy rzeczywiście konieczne jest wzywanie pogotowia ratunkowego do błahej sprawy. My przyjedziemy, jak zawsze, to się nie zmieni nigdy, ale czy nie zarazimy się po drodze? Czy nie przywieziemy wirusa do domu pacjenta? Choć wszyscy jesteśmy zabezpieczeni, odpowiednio wyposażeni w środki ochrony, mamy zaufanie do sprzętu i do siebie nawzajem, nigdy nie wiemy do końca, co się wydarzy – przekonuje Mateusz Pietrzykowski.

Naszego rozmówcę gryzie go też jedna kwestia. Co będzie po koronawirusie? Dziś wszyscy nazywają ratowników medycznych, podobnie jak lekarzy, pielęgniarki i całą załogę szpitala, bohaterami. To wszystko jest bardzo miłe i budujące, ale nie czuje się z tym komfortowo. – Dziś jesteśmy bohaterami. Jesteśmy na topie. Ale uprawiamy nasz zawód tak samo jak wcześniej. Z taką samą pasją i zaangażowaniem jak wtedy, gdy nie było koronawirusa i na pewno nie dla pieniędzy. Jesteśmy w tym samym miejscu. W służbie dla mieszkańców Śląska Cieszyńskiego. Różnica tego bohaterstwa jest tylko taka, że dziś jesteśmy na pierwszych stronach gazet i w czołówce wiadomości, a zawsze byliśmy tam, gdzie trzeba było pomóc, przeważnie pierwsi przy wypadkach, tylko nikt o nas nie mówił. Teraz robimy dokładnie to samo, co kiedyś, tylko może jest nam trochę ciężej. Kiedy to wszystko minie, również będziemy, ale pewnie wrócimy na boczny tor. Czy będzie gorzej, lepiej? Nie wiem. Ale niech będzie już normalniej… – dodaje Mateusz Pietrzykowski.

google_news
6 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
The Mello
The Mello
3 lat temu

Oczywiście wielki szacunek dla rodzinnej postawy tego Pana Ratownika wobec państwowych obostrzeń! Jednak z całym szacunkiem – biorąc pod uwagę wiedzę akurat tego Pana Ratownika !!! A jest ona ogromna w kwestii medycyny, więc – podpowiadam, uczulam i przypominam – nie ma żadnego koronawirusa!
Umysł otwarty – bezcenny!

Ooo
Ooo
3 lat temu

Wielki szacunek dla ratowników i całej służby zdrowia!!!!!! SERDZECZNE DZIĘKI!!!!!!
Ciekawe dlaczego DOBRA ZMIANA nie widzi ich poświęcenia, by przynajmniej dobrze ich wynagrodzić za tą niebezpieczną pracę!!!!
W obecnym czasie ciężko wyjaśnić małemu dziecku wszystkie problemy związane z panującym koronawirusem. 10-cio latek szybciej zrozumie co się teraz dzieje. Współczuję żonie zostającej samej w domu z czwórką tak małych dzieci (starsze zajęły by się same sobą) i w pełni rozumiem rozterki Pana ratownika.

Oset
Oset
3 lat temu

Chodzi o to żeby uchwycić nieprzemijające w tym co przemija (V,van Gogh)

Oset
Oset
3 lat temu

Non bonus vivere sed vivere bene
wielki szacun

M. Luter
M. Luter
3 lat temu

Małe dzieci- mały kłopot, duże dzieci- duży kłopot. Parvi filii parva cura, magna filii magna cura.

Hermenegilda
Hermenegilda
3 lat temu
Reply to  M. Luter

Gdzież tam, dla dużych dzieci starzy są kłopotem.