Wydarzenia Sucha Beskidzka

Miłość przyszła niepostrzeżenie

Znają się, odkąd pamiętają. Są rówieśnikami, od urodzenia mieszkali w sąsiadujących przysiółkach Łętowni, chodzili razem do szkoły. Nie pamiętają, kiedy zaczęło rozkwitać między nimi uczucie, ale wiedzą, że będą razem, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Józefa i Stanisław Kowalczowie pobrali się 65 lat temu i wciąż są niezwykle zgodną parą.

Stanisław Kowalcze z Łętowni żartuje, że poślubił Józefę Hanusiak, bo tak mu… doradziła mama. – Zawsze chwaliła warkocze Józi, długie, czarne, pięknie upięte z tyłu. A ponieważ byłem posłusznym synem, nie mogłem wybrać innej panny… – mówi, a jego żona wybucha śmiechem. W rzeczywistości Stanisław nie potrzebował niczyich porad. Sam widział, że na wiejskich potańcówkach nie ma ładniejszej i bardziej radosnej dziewczyny niż Józia, toteż postanowił poprosić ją o rękę, zanim ktoś inny go uprzedzi. – Staś urzekł mnie swoim głosem. Przychodził na naszą rolę z kolegami i razem tak pięknie śpiewali, że gdy tylko skończyli, siostra ich zawsze prosiła o więcej. Ja byłam bardziej nieśmiała – wspomina Józefa Kowalcze.

Na ślubnym kobiercu stanęli, gdy mieli po 21 lat, a pierwszej pociechy doczekali się w dziesięć miesięcy później. Z czasem do ich córeczki Rózi dołączyło jeszcze czworo dzieci – dwie dziewczynki i dwóch chłopców. – Wychowywałam ich, pracując jednocześnie w gospodarstwie rolnym. Nieraz było tak, że z synkiem na rękach prowadziłam trzy krowy na pastwisko. Kiedy ja ich pilnowałam, on bawił się przy mnie. Nie potrzebował żadnych zabawek, wystarczyło to, co znalazł na łące – opowiada Józefa. Czasem, gdy potrzebowała wyjść do sklepu, z duszą na ramieniu zostawiała młodsze pociechy pod okiem najstarszej córki, która sama wciąż jeszcze potrzebowała opieki. – Dzięki Bogu żadnemu dziecku nic się nie stało, ale prawie za każdym razem coś spsociły. Kiedyś, gdy zjadły sporo cukru, to żebym tego nie zauważyła, dosypały do cukiernicy soli. Rózia tak to sprytnie wykombinowała. Kiedy indziej pogrzebaczem wyrwały luft od piecyka, którym ogrzewałam w starym domu. Ale nie biłam ich za takie psoty, bo co mieli robić? Bawili się, jak potrafili – śmieje się kobieta.

Stanisław przez pierwsze lata małżeństwa zajmował się głównie gospodarstwem rolnym, w miesiącach zimowych wyjeżdżając do pracy przy wyrębie drzew na zachód Polski, a potem także do kopalni w Czechosłowacji. – Ale tego, co wówczas zarabiał, na niewiele wystarczało. Konia podkuliśmy, kupiliśmy narzędzia i już było po pieniądzach. W końcu poszłam do przyjaciela, sąsiada moich rodziców, który pracował na kolei, z prośbą, by pomógł Stasiowi załatwić tam jakąś posadę – wspomina Józefa. Dzięki temu Stanisław przeszedł szkolenie i został nastawniczym, a później zwrotniczym. Mimo że całe życie ciężko pracował na utrzymanie rodziny, od młodości jest niezmordowanym społecznikiem. Razem z innymi mieszkańcami budował most, drogę i wodociąg w osiedlu Kowalczęcia oraz starał się o wprowadzenie we wsi oświetlenia ulicznego. Przez ćwierć wieku był przewodniczącym Rady Sołeckiej w Łętowni, działał również jako radny gminy Jordanów. Z miejscową Ochotniczą Strażą Pożarną związany jest równie długo, jak z Józefą, czyli 65 lat. Wciąż pełni funkcję członka rady nadzorczej Spółdzielni Rolniczo-Handlowej w Łętowni.

Kowalczowie są znakomicie dobraną parą. Poważne kłótnie im się nie zdarzają, a drobniejsze spory udaje im się szybko zażegnać. – Byłam nauczona, że nie wolno się gniewać i zawsze zgodnie z tym postępowałam. A skoro nigdy nie byłam na męża obrażona, to i on nie mógł się na mnie długo złościć – podkreśla ze śmiechem Józefa. A Stanisław dodaje z zawadiackim błyskiem w oku: – Dlatego tak dobrze się zgadzamy, że żona jest ode mnie starsza o dziewięć dni i muszę jej słuchać! 

google_news